[Tylko u nas] Marcin Bąk: Dirlewanger 2.0. Rosyjscy kryminaliści na Ukrainie
Pytanie jak rekrutować oddziały wojskowe jest tak stare jak samo zjawisko wojny. Najbardziej oczywiste i najstarsze wydaje się pospolite ruszenie wszystkich zdolnych do noszenia broni. Ten system okazywał się mało wydajny już w zamierzchłej starożytności, gdy wykształciły się pierwsze, bardziej złożone organizmy państwowe. Ludzkość przećwiczyła armie różnego typu – obywatelskie, tak jak w greckich polis czy w republikańskim Rzymie, armie zawodowe, wojska zaciężne, armie feudalne których trzonem była elita wojowników, jak rycerze europejscy czy japońscy samurajowie. W końcu armie z powszechnego poboru, które zdominowały pola bitew XIX i XX wieku.
Wojna demoralizuje, choćby dlatego, że na wojnie nagradzamy za czyny, które w czasie pokoju są ciężkim przestępstwem – za zabijanie. Różne cywilizacje starały się wypracować system zabezpieczeń, hamujący swoich zbrojnych przed popadnięciem barbarzyństwo. Szczytowym przykładem tych starań są kodeksy postepowania zachodniego rycerstwa, indyjskich kszatrijów czy bushido w Japonii. Szlachetni samurajowie i legendarni paladyni istnieli… głównie w legendach, niemniej było się przynajmniej do czego odwoływać. Niejako na drugim biegunie problemu kompletowania armii znajdują się próby formowania oddziałów z przestępców. Robiono to starożytności, robiono od czasu do czasu w innych okresach. Skutki rzadko kiedy były zadowalające. Dzieje się tak z kilku powodów. Przestępcy, którzy weszli w kolizję z prawem, mają najczęściej już bardzo zwichrowany system moralny, trudności z dostosowaniem się do działań grupowych, dyscypliną i innymi cechami potrzebne na wojnie. Dowódcy bardzo niechętnie obejmowali w przeszłości komendę nad oddziałami złożonymi z przestępców, gdyż były to formacje niezdyscyplinowane, o słabym morale, skłonne do buntu i skierowanie własnej broni przeciwko oficerom. Na terenie przeciwnika chętniej niż walką zajmowali się grabieżą i gwałtami, co zresztą czynili też na własnej ziemi, stając się nieraz takim samym zagrożeniem jak oddziały nieprzyjacielskie.
Mroczny antybohater Powstania
Mieszkańcy Warszawy mieli podczas Powstania okazję zetknąć się z niemiecką formacją karną dowodzoną przez Oskara Dirlewangera. Już sama postać dowódcy jest ciekawa – doktor ekonomii, przed wojną skazany za pedofilię, wstąpił do SS i stanął na czele brygady przeznaczonej do pacyfikacji terenów okupowanych. Pierwotnie jej żołnierze rekrutowali się głównie ze zwolnionych z więzień kłusowników, z czasem rekrutowano do niej już wszystkich – morderców, złodziei, gwałcicieli. Podczas walk na Ukrainie i Białorusi brygada wzmocniona została przez byłych żołnierzy Armii Czerwonej, zdemoralizowanych ludzi bez ojczyzny i bez przyszłości. Zasłynęła niesamowitym okrucieństwem podczas pacyfikacji ukraińskich wsi. Ściągnięta do Warszawy na początku sierpnia 1944 roku brygada Dirlewangera wzięła udział w rzezi Woli a następnie walczyła w kolejnych dzielnicach. Jej straty były ogromne (180 %) ale stały napływ nowych bandytów pozwalał uzupełniać stany. Jej wartość bojowa nie była wielka, najlepiej radzili sobie w „walce” z ludnością cywilną, stawiając ją pod mur natomiast w starciu z na pół uzbrojonymi powstańcami już tacy skuteczni nie byli. Na zajętych terenach rozbiegali się po domach, plądrując w poszukiwaniu kosztowności i wódki, gwałcąc napotkane kobiety.
Długa tradycja rosyjska
W Rosji korzystano na wojnie z różnego rodzaju „rot aresztanckich” i batalionów karnych od bardzo dawna, jeszcze w czasach carskich. W Sowietach chętnie pędzono „zeków” na front w czasach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, obiecując wymazanie win i możliwość powrotu do normalnego życia. Pod warunkiem, że się przeżyje oczywiście a z tym bywały duże problemy. Zjawisko nieliczenia się z własnymi stratami w armii rosyjskiej ma bogatą literaturę, nikt nie przejmował się zanadto śmiercią tysięcy zwykłych „Iwanów” wypełniających szeregi pułków piechoty. Tym bardziej nie liczono się z życiem byłych więźniów, którzy trafiali do karnych batalionów. Jednostki takie kierowane były na najgorsze odcinki frontu, do wykonywania niewykonalnych zadań. Pędzono je w falowanych atakach na umocnione pozycje niemieckie, wykorzystywano do rozpoznania bojem i forsowania trudnych przepraw rzecznych. Ginęli tysiącami, spełniając definicje prawdziwego „mięsa armatniego”. W przerwach między walkami stanowili zagrożenie dla i tak już niskiej dyscypliny w pozostałych jednostkach Armii Czerwonej. Na terenach zachodnich, w Polsce, Czechosłowacji a szczególnie w Niemczech, kryminaliści z oddziałów karnych dali się poznać z gwałtów i grabieży.
Dziś Rosja sięga po przestępców by toczyć wojnę napastniczą przeciwko Ukrainie. Z jakiś powodów Putin nie chce albo nie może (gdyby mógł to już by to zrobił) ogłosić normalnej mobilizacji. Armia rosyjska stara się sztukować braki kadrowe między innymi tworząc jednostki z kryminalistów. Doświadczenia historyczne uczą nas, że takie oddziały nie będą miały wielkiej wartości bojowej, natomiast biada ludności cywilnej na terenach nawiedzonych przez rosyjskich „dirlewangerowców”.