Tadeusz Płużański: Markus Kac. Kat - wirtuoz bezpieki
Tego wszystkiego nie dowiemy się z mediów głównego nurtu. Pod koniec lat 2000 w dzienniku „Polska” można było przeczytać wywiad z synem Markusa Kaca, Włodzimierzem Kacem:
„Ojciec był spod Rzeszowa, ze Świlczy; uszedł przed Niemcami do Lwowa, a potem, za uwagę niezbyt pochlebną o propagandowym sowieckim filmie wywieziony został do Kazachstanu. »Zwiedzał « łagry. (...) Ojciec zachorował na komunizm. Wrócił do Polski z II Armią. (...) Urodziłem się w 1951 r. w Gdańsku, ale od dziecka jestem w Katowicach. Chodziłem do Piecka, to taka szkoła TPD. Nie było religii, więc chodziło do tej szkoły wielu Żydów”.
"Kariera"
Kac-junior w wywiadzie wspomina o Katowicach i Gdańsku. W tym pierwszym mieście rozpoczynał karierę jego ojciec, syn Fiszela, wstępując w 1945 roku do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. W aktach figuruje jako młodszy oficer śledczy.
Dwa lata później Kac-senior jest już w Gdańsku, gdzie awansuje na zastępcę naczelnika Wydziału Śledczego. Tu ciężko haruje: utrwala władzę ludową, a niepokornym wybija wolną Polskę z głowy i innych części ciała. Po dwóch latach, w 1951 roku, rodzi mu się syn Włodzimierz. Kolejne dwa lata i jest w Stalinogrodzie (czyli ponownie w Katowicach, tylko „wyróżnionych” na cześć zmarłego wodza) pozostając na stanowisku naczelnika Wydziału Śledczego WUBP.
W UB Markus Kac pracuje do 1956 roku, aż do końca Stalinogrodu, ale w 1958 roku w Katowicach wstępuje do SB. Z bezpieki ostatecznie odchodzi w 1962 roku. Z ubeka przekwalifikowuje się na ekonomistę – może pochwalić się tytułem magistra. Nie z tego jednak tytułu działa w ZBoWiD.
Dziś jego syn – Włodzimierz Kac – jest przewodniczącym Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Katowicach. Funkcję pełni od 2002 roku.
Edward D.
Edward D. po wojnie był funkcjonariuszem UB, potem strażnikiem w elbląskich zakładach mechanicznych „Zamech”. W 1949 roku został oskarżony o celowe podpalenie fabryki na polecenie francuskiego konsula. Sprawy pewnie w ogóle by nie było, gdyby pożar nie zbiegł się z plenum KC, podczas którego Bierut krytykował UB, iż jest nieudolne. UB postanowiło udowodnić, że jest inaczej i wysłało do Elbląga grupę operacyjną, m. in. Różańskiego, Humera i... Kaca, którzy błyskawicznie wykryli sprawców. W śledztwie Markus Kac bił po twarzy Edwarda D. i groził:
My piszemy akty oskarżenia, wyroki, również je wykonujemy.
W wolnej Polsce Edward D. i Markus Kac zamienili się miejscami. Pierwszy był ofiarą, drugi oskarżonym. Zarzut brzmiał: bicie gumową pałką w pięty Edwarda D. i sześciu innych pracowników „Zamechu”. Ale były ubek – drobny, przygarbiony staruszek – przychodził do sądu i zaprzeczał, by kogokolwiek torturował.
Sąd nie dał jednak wiary jego zapewnieniom i w 1996 roku skazał go na sześć lat więzienia. Dwa lata później, po apelacji złożonej przez obrońców, w II instancji wyrok został zmniejszony.
Kat - wirtuoz
Skrócenie czasu odsiadki było jedynie formalne. Markus Kac, jako jedyny z parszywej dwunastki Humera, w ogóle nie trafił do aresztu – „z powodu złego stanu zdrowia”.
Z opinii służbowej: „Ma podejście do aresztowanych. Umie ich załamywać i wydobywać potrzebne materiały. Jest pracowity i zdyscyplinowany. Stawia dobro pracy nad dobro osobiste. Pracuje wieczorami, nie liczy się z czasem pracy. Jest zupełnie oddany wydziałowi”.
To oddanie Kaca „doceniali” nawet więźniowie, którzy uważali go nie za zwyczajnego bandytę, ale... kata-wirtuoza. Przy okazji procesu Humera wyszło na jaw, że Markus Kac, nawet po 1989 roku, żył w Polsce na od dawna nieaktualnych, sowieckich dokumentach. Za inne zbrodnie, nie objęte oskarżeniem z 1996 roku, nigdy nie odpowiedział.
Zmarł w 2005 roku w Katowicach, pochowany na cmentarzu żydowskim przy ulicy Kozielskiej.