Ekipa Donalda Tuska łamie wszelkie zasady praworządności nawet według prawa UE

Rządząca koalicja straciła prawne oparcie w instytucjach Unii Europejskiej. Nie może już odwoływać się do wyroków TSUE czy orzeczeń Komisji Weneckiej w sprawie przywracania praworządności, gdyż obie te instytucje jednoznacznie uznały, że nie ma podstaw do kwestionowania statusu sędziów w Polsce. Oznacza to, że ekipa Donalda Tuska łamie wszelkie zasady praworządności nawet według prawa UE.
Donald Tusk Ekipa Donalda Tuska łamie wszelkie zasady praworządności nawet według prawa UE
Donald Tusk / fot. PAP/Marcin Obara

Przez osiem lat rządów PiS politycy Platformy Obywatelskiej zabiegali o to, by instytucje europejskie zaprząc do walki z prawicą. Organizowali debaty w Parlamencie Europejskim na temat praworządności, naciskali, by Komisja Europejska uruchomiła paragraf 7 Traktatu mówiący o naruszeniu praworządności, przysyłali kontrole oraz mobilizowali zachodnie liberalne media. Związani z nimi sojuszem sędziowie słali wnioski do europejskich trybunałów, by podważyć przeprowadzaną w Polsce reformę wymiaru sprawiedliwości.
Operacja w dużej mierze okazała się sukcesem. Politykom PO – zarówno tym zasiadających w ławach Sejmu czy Parlamentu Europejskiego, jak i tym zakładającym togi – udało się wywołać atmosferę zamieszania i chaosu. Znaczna część obywateli, szczególnie tych kierujących się raczej emocjami niż zdrowym rozsądkiem, czuła dyskomfort niepewności. Narastający konflikt na linii Warszawa – Bruksela powodował zmęczenie. Jego kres miał nadejść wraz z odsunięciem PiS od władzy.

Broń obosieczna

Tak się jednak nie stało. Bezprecedensowy atak na praworządność, który przeprowadził rząd Donalda Tuska, co prawda początkowo uciszył zagraniczną krytykę ze strony Komisji Europejskiej i liberalnych mediów, dla których ważne jest to, że nie rządzą konserwatyści, ale nie zlikwidował chaosu. Raczej rozszerzył jego zakres.

Co gorsze, unijne instytucje, które jeszcze niedawno zdawały się być sojusznikami, teraz zaczynają przeszkadzać, a ich wyroki podważają budowaną przez lata narrację o zamachu na praworządność, którego miało dokonać PiS.

Najpierw Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, a następnie Komisja Wenecka przyznały wprost – coś, co dla większości prawników w Polsce jest oczywiste – że nie wolno podważać statusu sędziów wybranych przez zreformowaną w 2018 roku Krajową Radę Sądownictwa. Nie ma więc pojęcia „neosędziów”, a rząd musi respektować orzeczenia wymiaru sprawiedliwości.

Dla ekipy Tuska to szczególnie bolesne, gdyż związane z nim środowisko dążyło do wprowadzenia nadrzędności prawa europejskiego nad krajowym. Był to jeden z elementów głębszej strategii budowy wielkiego europejskiego superpaństwa. Jak mantrę przez ostatnie lata środowiska liberalno-lewicowe powtarzały konieczność głębszej integracji. To miało nas uchronić przed nadciągającymi kryzysami i zapewnić stabilizację oraz dobrobyt.

W rzeczywistości oznacza to oddawanie kolejnych obszarów suwerenności Komisji Europejskiej i innym instytucjom unijnym. Choć w rzeczywistości gołym okiem widać było, że w Brukseli coraz bardziej panoszy się szaleństwo, które niesie za sobą niszczenie przemysłu, zubożenie społeczeństw i coraz bardziej widoczne zacofanie technologiczne. Dla polityków Platformy nie było alternatywy wobec tego kursu, istotne było, by był inny, niż prezentował PiS.

CZYTAJ TAKŻE: Wybory prezydenckie w USA. Wielka walka o lud i robotników

Kłopotliwe państwo narodowe

Donald Tusk, Adam Bodnar i pozostali członkowie rządu niespodziewanie znaleźli się w rozkroku. Jeśli mają uznawać bezwzględną wyższość prawa unijnego nad krajowym, musieliby też uznać, że reforma wymiaru sprawiedliwości autorstwa PiS – mimo wad – była zgodna z prawem. To oznaczałoby załamanie się prowadzonej od dziewięciu lat kampanii mającej na celu zepchnięcie PiS na margines życia politycznego, jako partię, która nie szanuje prawa.

Szacunek dla prawa UE pociągnąłby za sobą konieczność respektowania wszystkich orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego i przyznanie się do łamania prawa. Na to obecna władza nie może sobie pozwolić, więc dokonała nagłego zwrotu w kierunku państwa narodowego. Ni z tego, ni z owego Donald Tusk zapowiedział, że zawiesi prawo do przyznawania azylu w Polsce i nie zamierza się w tej sprawie konsultować z Unią Europejską. Wywołał tym, co prawda, nieskrywaną konsternację koalicjantów, ale na szczyt w Brukseli miał już jechać nie jako namiestnik Ursuli von der Leyen w Polsce, ale jako premier dużego państwa, które zamierza przeforsować swój projekt.

Choć oczywiście żadne postulowane przez niego propozycje nie zostały zapisane w dokumentach, a unijni przywódcy przyjęli je ze zrozumieniem – co Tusk uznał za sukces, a w rzeczywistości było tylko dyplomatycznym unikiem – to jednak lewicowe i liberalne media w Polsce podkreślały jego podmiotowość. Niektóre zresztą ze szczerym niepokojem, gdyż nie podobał im się zaskakujący zwrot Tuska w prawo. Chodziło zarówno o samo prawo azylowe, jak i o próbę przeciwstawiania się Brukseli.

Oczywiście premier szybko się z pomysłu wycofał – jak zwykle uznając, że nie powiedział tego, co powiedział – ale niezależność wobec Brukseli została zaznaczona. Choć tylko werbalnie.

Pełna zależność

W Berlinie, Paryżu czy Rzymie nikt propozycji Tuska nie brał poważnie, gdyż dawno już stracił on swoją podmiotowość. W europejskich stolicach doskonale wiedzą, że obecny rząd nie dba o interesy swojego kraju tak jak gabinety Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego. Rezygnując z dużych projektów infrastrukturalnych, naukowych czy militarnych, obecny premier doprowadza do marginalizacji własnego kraju i realizuje raczej interesy Niemiec czy Francji niż Polski.

Tacy politycy nie tylko nie są zapraszani na salony – o czym szef polskiego rządu przekonał się dotkliwie, gdy kanclerz Niemiec Olaf Scholz nie zaprosił go na konferencję dotyczącą zakończenia wojny na Ukrainie – ale nie posiadają także realnej inicjatywy podczas ustaleń na unijnych szczytach. Janis Warufakis, były grecki minister finansów, w książce „Porozmawiajmy jak dorośli” opisującej kulisy negocjacji w sprawie przeforsowania skrajnie niekorzystnych dla Aten pakietów stabilizacyjnych po kryzysie w roku 2008, takich polityków jak Tusk określa mianem „cheerleaderek”. Zawsze potakują silniejszym – najczęściej Niemcom – bezrefleksyjnie przyjmują przygotowane przez Berlin rozwiązania i zaciekle atakują wszystkich, którzy się im sprzeciwiają.

W polityce nie ma litości: jeśli ktoś raz został „cheerleaderką”, nigdy już nie zostanie podmiotem zdolnym do forsowania własnych rozwiązań. Tusk zdecydował się na ten status dekadę temu, gdy fotel urzędującego premiera zamienił na posadę przewodniczącego Rady Europejskiej, czyli funkcję pozbawioną realnej władzy, ale za to wiążącą się z dużymi pieniędzmi i blichtrem.

Brakiem kreatywności i podmiotowości miała być zmęczona jego promotorka była kanclerz Angela Merkel, która musiała go często wzywać do swojego gabinetu, by przekazywać instrukcje.

Korzystając ze wsparcia Brukseli podczas odzyskiwania władzy w Polsce, Tusk zaciągnął dodatkowy dług. Jego spłatą jest właśnie zrzeczenie się ambicji do odgrywania znaczącej roli w Europie. Jego zadaniem jest tylko zarządzanie terenem między Odrą a Bugiem.

Droga ku przepaści

Niezależność premiera ogranicza się zatem wyłącznie do rozprawiania się z PiS, ale i tu widać zniecierpliwienie. Prasa europejska coraz częściej dostrzega, że szef polskiego rządu łamie prawo i narusza wolność słowa. Staje się więc coraz bardziej kłopotliwym dzieckiem europejskiego systemu politycznego.

Oficjalnie unijni urzędnicy nie potępiają go za wprowadzanie zamordyzmu – wszak jest on skierowany przeciw konserwatystom – ale już w Parlamencie Europejskim coraz częściej widoczne jest rozczarowanie tym, co się w naszym kraju wyprawia.

To jednak jeszcze bardziej uzależnia Donalda Tuska od Brukseli. Wszak tylko od jej politycznej woli zależy, czy zacznie wymuszać na polskim premierze przestrzeganie unijnego prawa. Komisja Europejska w każdej chwili może po ten argument sięgnąć i sprowadzić premiera do parteru.

Dlatego właśnie nigdy nie wypowie on paktu migracyjnego, nie przeciwstawi się Zielonemu Ładowi czy wprowadzeniu zabójczego dla europejskiej gospodarki systemu ETS2, który tak podniesie rachunki za energię, że produkcja przemysłowa w UE stanie się nieopłacalna, a ceny mieszkań poszybują jeszcze bardziej w górę.

Do kwestionowania unijnej polityki zdolne są tylko te kraje i ci politycy, którzy nigdy nie wyrzekli się państwa narodowego. Nie zrezygnowali z reprezentowania interesów własnego narodu, nie zadowalają się rolą gubernatora prowincji imperium ze stolicą w Brukseli.
Tusk, nawet jeśli pragnąłby wrócić do roli reprezentanta własnego kraju, nie ma już takiej mocy sprawczej. Łamiąc prawo polskie i unijne, sam założył sobie na szyję obrożę. Smycz do niej znajduje się w Brukseli i łatwo za nią pociągać.

O ile dla samego premiera sytuacja ta może być co najwyżej mało komfortowa, o tyle dla nas oznacza katastrofę. Przez najbliższe lata rząd nie będzie realizował celów żywotnych dla interesu Polski.

Widzimy to zresztą gołym okiem. Temu ma służyć wstrzymanie prac nad rozwojem sztucznej inteligencji, zablokowanie rozwoju szlaku wodnego na Odrze czy ograniczenie prac nad rozwojem energetyki atomowej. To my płacimy cenę za łamanie prawa przez Tuska i Bodnara.

CZYTAJ TAKŻE: Trump, Kamala i sprawa polska - Konrad Wernicki poleca nowy numer "Tygodnika Solidarność"


 

POLECANE
Niemieckie fabryki Forda wstrzymują produkcję ze względu na mały popyt na samochody elektryczne polityka
Niemieckie fabryki Forda wstrzymują produkcję ze względu na mały popyt na samochody elektryczne

Ford wstrzymuje produkcję aut elektrycznych w Kolonii na trzy tygodnie – informuje Bild.

Sikorski wściekły na TVN. To niedopuszczalne z ostatniej chwili
Sikorski wściekły na TVN. "To niedopuszczalne"

Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski był gościem redaktor Moniki Olejnik. Po tym pytaniu szybko opuścił studio TVN.

Jastrzębie Trumpa tylko u nas
Jastrzębie Trumpa

Prezydent elekt Donald Trump wybrał już niektóre z najważniejszych osób w swojej administracji. Szczególnie ciekawe są jego decyzje w obszarze polityki zagranicznej i bezpieczeństwa. Na pewno powody do niepokoju mają Chiny czy Iran. A więc pośrednio także dla Rosji. Choćby dlatego, że ujawnione postaci to ludzie znani z przywiązania do wartości wolnego świata i bardzo twardych poglądów. Deterrence zastąpi appeasement. I dobrze.

Nie żyje polityk PiS z ostatniej chwili
Nie żyje polityk PiS

Nie żyje Anna Drewniak, radna oraz pełnomocnik Prawa i Sprawiedliwości w Wilanowie.

Bosak za Mentzena? Jasne stanowisko wicemarszałka Sejmu z ostatniej chwili
Bosak za Mentzena? Jasne stanowisko wicemarszałka Sejmu

Kandydat Konfederacji na prezydenta Sławomir Mentzen bardzo mocno zaangażował się w prekampanię. W ostatnich tygodniach dotarł on do kilkunastu miast. Krzysztof Bosak odpowiedział na pogłoski medialne.

To był mój najgorszy błąd. Francuski piłkarz został skazany z ostatniej chwili
"To był mój najgorszy błąd". Francuski piłkarz został skazany

Francuski piłkarz Wissam Ben Yedder usłyszał wyrok za napaść seksualną. Zawodnik w sądzie zrzucił winę na alkohol i problemy prywatne.

Litwini kupili czołgi od Niemców. Pierwsze zobaczą za pięć lat z ostatniej chwili
Litwini kupili czołgi od Niemców. Pierwsze zobaczą za pięć lat

Pierwsze niemieckie czołgi Leopard 2 mają dotrzeć na Litwę dopiero w 2029 roku. Opóźnienia mogą wpłynąć na terminową gotowość litewskiej dywizji.

Hołownia za barierkami w Święto Niepodległości. Putina chciał wgniatać w ziemię, a boi się zwykłych Polaków polityka
Hołownia za barierkami w Święto Niepodległości. "Putina chciał wgniatać w ziemię, a boi się zwykłych Polaków"

– Patrzcie, Putina chciał wgniatać w ziemię, a boi się zwykłych Polaków (...) Nic nie zrobił dla Polski, jest tylko podnóżkiem Tuska i TVN-u. Odgrywa wyznaczoną mu rolę błazna – mówił o marszałku Sejmu Szymonie Hołowni europoseł PiS Patryk Jaki.

Bombowiec H-20. Tak Chińczycy kopiują Amerykanów z ostatniej chwili
Bombowiec H-20. Tak Chińczycy kopiują Amerykanów

15. edycja targów lotniczych Airshow China może przynieść wiele niespodzianek. Świat liczy na to, że Pekin przedstawi swój najnowszy bombowiec H-20.

Sekretarz NATO w Polsce. Jest plan wizyty z ostatniej chwili
Sekretarz NATO w Polsce. Jest plan wizyty

W środę nowy sekretarz generalny NATO Mark Rutte po raz pierwszy od objęcia urzędu w październiku odwiedzi Warszawę. W planach jest spotkanie z prezydentem Andrzejem Dudą, premierem Donaldem Tuskiem oraz wicepremierem, szefem MON Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem i szefem MSZ Radosławem Sikorskim.

REKLAMA

Ekipa Donalda Tuska łamie wszelkie zasady praworządności nawet według prawa UE

Rządząca koalicja straciła prawne oparcie w instytucjach Unii Europejskiej. Nie może już odwoływać się do wyroków TSUE czy orzeczeń Komisji Weneckiej w sprawie przywracania praworządności, gdyż obie te instytucje jednoznacznie uznały, że nie ma podstaw do kwestionowania statusu sędziów w Polsce. Oznacza to, że ekipa Donalda Tuska łamie wszelkie zasady praworządności nawet według prawa UE.
Donald Tusk Ekipa Donalda Tuska łamie wszelkie zasady praworządności nawet według prawa UE
Donald Tusk / fot. PAP/Marcin Obara

Przez osiem lat rządów PiS politycy Platformy Obywatelskiej zabiegali o to, by instytucje europejskie zaprząc do walki z prawicą. Organizowali debaty w Parlamencie Europejskim na temat praworządności, naciskali, by Komisja Europejska uruchomiła paragraf 7 Traktatu mówiący o naruszeniu praworządności, przysyłali kontrole oraz mobilizowali zachodnie liberalne media. Związani z nimi sojuszem sędziowie słali wnioski do europejskich trybunałów, by podważyć przeprowadzaną w Polsce reformę wymiaru sprawiedliwości.
Operacja w dużej mierze okazała się sukcesem. Politykom PO – zarówno tym zasiadających w ławach Sejmu czy Parlamentu Europejskiego, jak i tym zakładającym togi – udało się wywołać atmosferę zamieszania i chaosu. Znaczna część obywateli, szczególnie tych kierujących się raczej emocjami niż zdrowym rozsądkiem, czuła dyskomfort niepewności. Narastający konflikt na linii Warszawa – Bruksela powodował zmęczenie. Jego kres miał nadejść wraz z odsunięciem PiS od władzy.

Broń obosieczna

Tak się jednak nie stało. Bezprecedensowy atak na praworządność, który przeprowadził rząd Donalda Tuska, co prawda początkowo uciszył zagraniczną krytykę ze strony Komisji Europejskiej i liberalnych mediów, dla których ważne jest to, że nie rządzą konserwatyści, ale nie zlikwidował chaosu. Raczej rozszerzył jego zakres.

Co gorsze, unijne instytucje, które jeszcze niedawno zdawały się być sojusznikami, teraz zaczynają przeszkadzać, a ich wyroki podważają budowaną przez lata narrację o zamachu na praworządność, którego miało dokonać PiS.

Najpierw Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, a następnie Komisja Wenecka przyznały wprost – coś, co dla większości prawników w Polsce jest oczywiste – że nie wolno podważać statusu sędziów wybranych przez zreformowaną w 2018 roku Krajową Radę Sądownictwa. Nie ma więc pojęcia „neosędziów”, a rząd musi respektować orzeczenia wymiaru sprawiedliwości.

Dla ekipy Tuska to szczególnie bolesne, gdyż związane z nim środowisko dążyło do wprowadzenia nadrzędności prawa europejskiego nad krajowym. Był to jeden z elementów głębszej strategii budowy wielkiego europejskiego superpaństwa. Jak mantrę przez ostatnie lata środowiska liberalno-lewicowe powtarzały konieczność głębszej integracji. To miało nas uchronić przed nadciągającymi kryzysami i zapewnić stabilizację oraz dobrobyt.

W rzeczywistości oznacza to oddawanie kolejnych obszarów suwerenności Komisji Europejskiej i innym instytucjom unijnym. Choć w rzeczywistości gołym okiem widać było, że w Brukseli coraz bardziej panoszy się szaleństwo, które niesie za sobą niszczenie przemysłu, zubożenie społeczeństw i coraz bardziej widoczne zacofanie technologiczne. Dla polityków Platformy nie było alternatywy wobec tego kursu, istotne było, by był inny, niż prezentował PiS.

CZYTAJ TAKŻE: Wybory prezydenckie w USA. Wielka walka o lud i robotników

Kłopotliwe państwo narodowe

Donald Tusk, Adam Bodnar i pozostali członkowie rządu niespodziewanie znaleźli się w rozkroku. Jeśli mają uznawać bezwzględną wyższość prawa unijnego nad krajowym, musieliby też uznać, że reforma wymiaru sprawiedliwości autorstwa PiS – mimo wad – była zgodna z prawem. To oznaczałoby załamanie się prowadzonej od dziewięciu lat kampanii mającej na celu zepchnięcie PiS na margines życia politycznego, jako partię, która nie szanuje prawa.

Szacunek dla prawa UE pociągnąłby za sobą konieczność respektowania wszystkich orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego i przyznanie się do łamania prawa. Na to obecna władza nie może sobie pozwolić, więc dokonała nagłego zwrotu w kierunku państwa narodowego. Ni z tego, ni z owego Donald Tusk zapowiedział, że zawiesi prawo do przyznawania azylu w Polsce i nie zamierza się w tej sprawie konsultować z Unią Europejską. Wywołał tym, co prawda, nieskrywaną konsternację koalicjantów, ale na szczyt w Brukseli miał już jechać nie jako namiestnik Ursuli von der Leyen w Polsce, ale jako premier dużego państwa, które zamierza przeforsować swój projekt.

Choć oczywiście żadne postulowane przez niego propozycje nie zostały zapisane w dokumentach, a unijni przywódcy przyjęli je ze zrozumieniem – co Tusk uznał za sukces, a w rzeczywistości było tylko dyplomatycznym unikiem – to jednak lewicowe i liberalne media w Polsce podkreślały jego podmiotowość. Niektóre zresztą ze szczerym niepokojem, gdyż nie podobał im się zaskakujący zwrot Tuska w prawo. Chodziło zarówno o samo prawo azylowe, jak i o próbę przeciwstawiania się Brukseli.

Oczywiście premier szybko się z pomysłu wycofał – jak zwykle uznając, że nie powiedział tego, co powiedział – ale niezależność wobec Brukseli została zaznaczona. Choć tylko werbalnie.

Pełna zależność

W Berlinie, Paryżu czy Rzymie nikt propozycji Tuska nie brał poważnie, gdyż dawno już stracił on swoją podmiotowość. W europejskich stolicach doskonale wiedzą, że obecny rząd nie dba o interesy swojego kraju tak jak gabinety Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego. Rezygnując z dużych projektów infrastrukturalnych, naukowych czy militarnych, obecny premier doprowadza do marginalizacji własnego kraju i realizuje raczej interesy Niemiec czy Francji niż Polski.

Tacy politycy nie tylko nie są zapraszani na salony – o czym szef polskiego rządu przekonał się dotkliwie, gdy kanclerz Niemiec Olaf Scholz nie zaprosił go na konferencję dotyczącą zakończenia wojny na Ukrainie – ale nie posiadają także realnej inicjatywy podczas ustaleń na unijnych szczytach. Janis Warufakis, były grecki minister finansów, w książce „Porozmawiajmy jak dorośli” opisującej kulisy negocjacji w sprawie przeforsowania skrajnie niekorzystnych dla Aten pakietów stabilizacyjnych po kryzysie w roku 2008, takich polityków jak Tusk określa mianem „cheerleaderek”. Zawsze potakują silniejszym – najczęściej Niemcom – bezrefleksyjnie przyjmują przygotowane przez Berlin rozwiązania i zaciekle atakują wszystkich, którzy się im sprzeciwiają.

W polityce nie ma litości: jeśli ktoś raz został „cheerleaderką”, nigdy już nie zostanie podmiotem zdolnym do forsowania własnych rozwiązań. Tusk zdecydował się na ten status dekadę temu, gdy fotel urzędującego premiera zamienił na posadę przewodniczącego Rady Europejskiej, czyli funkcję pozbawioną realnej władzy, ale za to wiążącą się z dużymi pieniędzmi i blichtrem.

Brakiem kreatywności i podmiotowości miała być zmęczona jego promotorka była kanclerz Angela Merkel, która musiała go często wzywać do swojego gabinetu, by przekazywać instrukcje.

Korzystając ze wsparcia Brukseli podczas odzyskiwania władzy w Polsce, Tusk zaciągnął dodatkowy dług. Jego spłatą jest właśnie zrzeczenie się ambicji do odgrywania znaczącej roli w Europie. Jego zadaniem jest tylko zarządzanie terenem między Odrą a Bugiem.

Droga ku przepaści

Niezależność premiera ogranicza się zatem wyłącznie do rozprawiania się z PiS, ale i tu widać zniecierpliwienie. Prasa europejska coraz częściej dostrzega, że szef polskiego rządu łamie prawo i narusza wolność słowa. Staje się więc coraz bardziej kłopotliwym dzieckiem europejskiego systemu politycznego.

Oficjalnie unijni urzędnicy nie potępiają go za wprowadzanie zamordyzmu – wszak jest on skierowany przeciw konserwatystom – ale już w Parlamencie Europejskim coraz częściej widoczne jest rozczarowanie tym, co się w naszym kraju wyprawia.

To jednak jeszcze bardziej uzależnia Donalda Tuska od Brukseli. Wszak tylko od jej politycznej woli zależy, czy zacznie wymuszać na polskim premierze przestrzeganie unijnego prawa. Komisja Europejska w każdej chwili może po ten argument sięgnąć i sprowadzić premiera do parteru.

Dlatego właśnie nigdy nie wypowie on paktu migracyjnego, nie przeciwstawi się Zielonemu Ładowi czy wprowadzeniu zabójczego dla europejskiej gospodarki systemu ETS2, który tak podniesie rachunki za energię, że produkcja przemysłowa w UE stanie się nieopłacalna, a ceny mieszkań poszybują jeszcze bardziej w górę.

Do kwestionowania unijnej polityki zdolne są tylko te kraje i ci politycy, którzy nigdy nie wyrzekli się państwa narodowego. Nie zrezygnowali z reprezentowania interesów własnego narodu, nie zadowalają się rolą gubernatora prowincji imperium ze stolicą w Brukseli.
Tusk, nawet jeśli pragnąłby wrócić do roli reprezentanta własnego kraju, nie ma już takiej mocy sprawczej. Łamiąc prawo polskie i unijne, sam założył sobie na szyję obrożę. Smycz do niej znajduje się w Brukseli i łatwo za nią pociągać.

O ile dla samego premiera sytuacja ta może być co najwyżej mało komfortowa, o tyle dla nas oznacza katastrofę. Przez najbliższe lata rząd nie będzie realizował celów żywotnych dla interesu Polski.

Widzimy to zresztą gołym okiem. Temu ma służyć wstrzymanie prac nad rozwojem sztucznej inteligencji, zablokowanie rozwoju szlaku wodnego na Odrze czy ograniczenie prac nad rozwojem energetyki atomowej. To my płacimy cenę za łamanie prawa przez Tuska i Bodnara.

CZYTAJ TAKŻE: Trump, Kamala i sprawa polska - Konrad Wernicki poleca nowy numer "Tygodnika Solidarność"



 

Polecane
Emerytury
Stażowe