KE osłabia zdolności obronne państw UE zamiast je wzmacniać. Analiza
Co musisz wiedzieć:
- Państwom, które KE uzna za „niepraworządne”, nie zostaną wypłacone pieniądze z programu SAFE.
- Państwa, które nie otrzymają należnych im środków, i tak będą musiały spłacać kredyty, z których owe środki pochodzą.
- KE przy pomocy środków finansowych będzie wymuszać wprowadzanie reform.
Jeżeli bowiem spojrzymy na działania Komisji Europejskiej wielopłaszczyznowo – a przecież na zdolności obronne składa się wiele czynników – to okaże się, że Komisja Europejska prowadzi kraje Unii Europejskiej ku przepaści.
- Pilne doniesienia z granicy. Komunikat straży granicznej
- ZUS wydał ważny komunikat w sprawie emerytur
- Duża awaria. Nie działa wiele aplikacji i stron internetowych
- Wyłączenia prądu w woj. pomorskim. Ważny komunikat
- IMGW wydał komunikat. Oto co nas czeka
- KRUS wydał komunikat dla rolników
- Ważny komunikat dla mieszkańców Wrocławia
- Śmierć Barbary Skrzypek. Prokuratura wydała komunikat
SAFE i ReArmEU
Te dwa sztandarowe programy dozbrajania państw UE mają być sfinansowane ze wspólnotowego kredytu, pieniądze z którego będą objęte mechanizmem warunkowości. Oznacza to, że państwa otrzymają pieniądze, ale pod warunkiem, że dostosują się do żądań Komisji Europejskiej. W praktyce będzie to wyglądało tak, jak widzieliśmy to przy środkach na KPO – jeżeli rządzi nie ta opcja polityczna, którą chciałaby KE, to wypłata funduszy zostanie wstrzymana. Przed taką perspektywą stoją właśnie Węgry, ponieważ rząd Viktora Orbana jest solą w oku szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen i całego europejskiego, lewicowo-liberalnego mainstreamu. Uzależnianie zatem kraju od tak niepewnych środków na zbrojenia to samobójstwo, ale wśród polskich polityków refleksji nie widać.
Co więcej, fundusze z tych programów będą przyznawane przez KE po zaakceptowaniu przez nią przedłożonych planów zbrojeń. Czyli to nie polscy oficerowie sztabowi z ministerstwem obrony będą decydowali o rodzaju zakupowanej broni, ale urzędnicy kobiety, która zasłynęła tym, że jeszcze jako minister obrony narodowej Niemiec skutecznie rozłożyła Bundeswehrę.
Amerykańska broń
Kolejny problem to wymóg KE, aby państwa UE zakupowały broń produkcji europejskiej – amerykańska została a priori wykluczona. Jest to poważne uderzenie w zdolności obronne, ponieważ to Amerykanie, nie zaś Europejczycy posiadają najlepsze technologie wojskowe i żadne zaklinanie rzeczywistości tego nie zmieni. Państwa UE powinny zatem poważnie się zastanowić, czy ich celem jest wspomożenie niemieckiego czy francuskiego przemysłu zbrojeniowego – bo o to chodzi w unijnych programach – czy uzbrojenie się na wypadek potencjalnej agresji.
Przemysł zbrojeniowy
Osobną kwestię stanowi niszczenie przez Komisję Europejską przemysłów zbrojeniowych poszczególnych państw, w tym również niemieckiego, zielonymi podatkami i klimatycznymi obostrzeniami. Cała unijna polityka klimatyczna ma potencjał zaorania każdej produkcji metalurgicznej, ale unijni urzędnicy z szefową KE na czele powtarzają kłamstwa o zwiększaniu konkurencyjności poprzez zieloną transformację.
Zaplecze żywnościowe
Nie mniej bulwersująca jest dokonywana przez Komisję Europejską próba unicestwienia rolnictwa w państwach członkowskich UE i outsourcowanie dostaw, czy to z Ukrainy, czy z Mercosur, tylko dlatego, że Niemcy liczą na kontrakty. Jest to niebywała krótkowzroczność, a w najgorszym przypadku jawny sabotaż, bowiem wojna bardzo często prowadzi do zerwania łańcuchów dostaw, a przecież ludzie muszą coś jeść. Już nie mówię o wojsku, które może mieć najnowocześniejsze wyposażenie i najlepsze wyszkolenie, ale jak nie będzie miało czego włożyć do gara w polowej kuchni, to nic z walki nie będzie. Zaplecze żywnościowe to jedna z najistotniejszych części zdolności obronnych, a KE dąży do pozbawienia jej państw zrzeszonych w UE.
Próba kontrolowania obronności
Komisja Europejska wykazuje się na tyle daleko posuniętą bezczelnością, że rości sobie prawo do przejęcia kontroli nad wojskami państw członkowskich, chcąc stworzyć z nich wspólnotową europejską armię. Znając półroczne opóźnienia, z jakimi reaguje na kryzysy Komisja Europejska, to taka armia nie spełni roli obrońcy granic, ale może – co zresztą zostało zapisane w Manifeście z Ventotene – tłumić potencjalne niepokoje obywatelskie wewnątrz UE. Wspólnotowa armia podlegałaby unijnemu ośrodkowi dowodzenia, który na przykład w obliczu rosyjskiej agresji decydowałby o strategii i taktyce prowadzenia działań wojennych, co mogłoby – i jest to niestety wielce prawdopodobne – odbyć się kosztem polskich terytoriów i polskiej ludności cywilnej.
Co więcej, w projekcie nowych traktatów – forsowanym zresztą ze złamaniem prawa – znalazł się zapis przekazujący unijnym instytucjom kompetencje w zakresie polityki zagranicznej UE jako jednolitego tworu. Oznacza to, że jeżeli zapisy te zostaną nam narzucone, to Komisja Europejska będzie decydowała o potencjalnym zawarciu pokoju i ewentualnych ustępstwach terytorialnych wobec strony atakującej. Rządy państw zostaną w tym obszarze de facto ubezwłasnowolnione.
Wojskowe Schengen
Także pomysł stworzenia „wojskowego Schengen” nie wytrzymuje krytyki. Wbrew temu, co usiłuje nam wmówić unijna propaganda, państwa UE wprawdzie w pewnych obszarach mają zbieżne interesy, ale w wielu – sprzeczne. Stąd w pewnych okolicznościach dzisiejszy sojusznik może stać się jutrzejszym wrogiem czy najeźdźcą. Wojskowe Schengen umożliwiłoby misję interwencyjną w kraju ościennym, której wówczas nie można byłoby nazwać aktem agresji, ale interwencją sojuszniczą. Ryzyko wystąpienia takiego scenariusza jest prawdopodobne szczególnie w przypadku Niemiec, które bynajmniej nie ukrywają swoich aspiracji w Europie.
Ideologiczne pranie mózgów
Kolejnym przejawem osłabiania zdolności obronnych państw członkowskich jest forsowanie lewicowych ideologii, w tym ideologii gender, które deformuje zarówno postrzeganie świata przez obywateli, jak i ich reakcje i decyzje. Zresztą efekt takiej polityki widać w samych Niemczech, gdzie uczniowie masowo protestują przeciwko dobrowolnej służbie wojskowej. Wykazują też skrajny pacyfizm, podczas gdy rząd chciałby, aby szkolili wojskowe umiejętności. Decydenci w Berlinie najwyraźniej nie przewidzieli skutków eksperymentu społecznego, jaki przeprowadzili na swoim społeczeństwie. Podobnie wygląda sytuacja w innych europejskich krajach. Może się zatem okazać, że w sytuacji agresji społeczeństwa państw UE będą mentalnie niezdolne do obrony swoich granic.
Mordowanie dzieci poczętych
Znaczącym uderzeniem w zdolności obronne jest polityka aborcyjna państw UE – mordowanie w łonach matek potencjalnych żołnierzy, którzy w przyszłości mogliby stanąć w obronie kraju. Aborcja znajduje się w zasadzie na wszystkich unijnych sztandarach, jakby to była realizacja czyjegoś prawa, a jest to polityka nie tylko prowadząca do demograficznej katastrofy, ale mająca ścisłe przełożenie na sprawy wojskowe. Dopóki obywatele państw UE nie zdadzą sobie z tego sprawy i nie zaczną działać na rzecz ochrony życia, to nie mają szans na obronę w sytuacji agresji. Nie bez powodu św. Jan Paweł II mówił, że „Naród, który morduje swoje dzieci, jest narodem bez przyszłości”.
Czy KE wierzy w możliwość rosyjskiej agresji?
Na podstawie powyższego zastanawiam się poważnie, czy KE z Ursulą von der Leyen na czele wierzy w możliwość agresji ze strony Rosji? To bowiem, co robi, to centralizacja Unii Europejskiej przy wykorzystaniu lęku państw – szczególnie Europy Środkowo-Wschodniej – przed Rosją, a nie realizacja planu wzmocnienia zdolności obronnych. Zresztą sam fakt, że domaga się ona od Belgów, żeby przekazali rosyjskie depozyty na rzecz Ukrainy świadczy o tym, że Ursula von der Leyen absolutnie nie bierze pod uwagę, że Rosja mogłaby realnie zaatakować. W tej sytuacji należałoby oczekiwać od polskich polityków korekty w relacjach z Brukselą, dopóki jeszcze nie jest za późno.




