Kapitan Hołownia schodzi pierwszy z tonącego statku
Co musisz wiedzieć?
- Szymon Hołownia, gwiazda TVN, wszedł na polityczne salony jako "nowa jakość"
- Po dwóch latach sprawowania funkcji Marszałka Sejmu jest jednym z najmniej popularnych polityków
- Nie będzie się ubiegał o szefostwo partii, którą współtworzył
- Jednocześnie jednak, wbrew presji Donalda Tuska, odebrał ślubowanie od Karola Nawrockiego, czym prawdopodobnie zapobiegł zamachowi stanu
Znudzony polityką. Znudzony Sejmem
Zgodnie z umową koalicyjną, Hołownia w listopadzie ma przestać być marszałkiem Sejmu. Jednak wygląda, że na tym nie koniec. Ponieważ ogłosił, że ubiega się o funkcję Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Uchodźców, widać, że - jeżeli mu się ten plan powiedzie - przestanie być także posłem na Sejm. W dodatku pojawiły się plotki, że jeżeli z posadą Wysokiego Komisarza mu nie wyjdzie, to na widoku ma ambasadorowanie w USA lub Watykanie. Tak czy inaczej, wszystko wskazuje na to, że Szymonowi Hołowni znudziła się polska polityka i tylko wtedy, gdy wszystkie inne jego plany zawiodą, to z braku czegokolwiek innego doczeka niechętnie i wbrew sobie do końca kadencji w Sejmie.
Nie taka była umowa z wyborcami
Nie wiem, czy można wyobrazić sobie bardziej niepoważne podejście do funkcji uzyskanej z wyboru. Nie wiem, czy polityk może gorzej traktować tych, którzy mu zaufali. Przecież na Szymona Hołownię głosowało w 2023 r. w wyborach do Sejmu prawie 80 tysięcy wyborców. Głosowali dlatego, że obiecał im wykonywać swoją funkcję posła przez 4 lata, bo tyle trwa poselska kadencja. To jest rodzaj kontraktu - umowy zawieranej pomiędzy kandydatem a wyborcami. 80 tysięcy ludzi uwierzyło, że będzie ich reprezentował nie przez trzy, dwa i pół czy dwa lata, ale przez cztery. Jest oczywiste, że z tej umowy między posłem a jego wyborcami może zwolnić go tylko siła wyższa: choroba, jakiś rodzinny kataklizm, nieszczęśliwy wypadek. Chyba, że w kampanii wyborczej powiedziałby jasno i wyraźnie "wybierzcie mnie, ale z góry zastrzegam, że gdy posłowanie mi się znudzi, gdy zbrzydnie mi zasiadanie w Sejmie, to sobie z niego wyjdę w dowolnym momencie.". Bez tego zastrzeżenia, odchodzenie z polityki przed końcem kadencji jest nie tylko dezercją, ale totalnym lekceważeniem tych, którzy na niego głosowali.
Poniżej progu wyborczego
Hołownia jest więc niepoważny i zarazem zapatrzony w siebie, bo jako marszałek Sejmu przede wszystkim gwiazdorzył, popisując się błyskotliwymi ripostami i bon motami, którymi stale wyrażał poczucie wyższości, kamuflowane żartobliwym tonem. Jako jeden z dwóch liderów (obok Kosiniaka-Kamysza) Trzeciej Drogi, tak kierował koalicją Polski 2050 z Polskim Stronnictwem Ludowym, że sprowadził te obie partie głęboko pod próg wyborczy. Fakty są bezlitosne. W wyborach 2023 roku poparcie dla Trzeciej Drogi wynosiło aż 14.4%, co przełożyło się na 65 posłów. Obecnie - według najnowszych badań sondażowych - PSL zjeżdża poniżej 3%, a Polska 2050 - poniżej 2%. A to oznacza okrągłe zero posłów w Sejmie. Czyli koniec przygody. Koniec koalicji. Co w takiej sytuacji robi polityk z kręgosłupem? Analizuje błędy, przeprowadza zmiany i walczy dalej. Co robi Hołownia? Umywa ręce i pakuje walizki. Kapitan, który jako pierwszy schodzi z tonącego okrętu.
To nie była żadna "trzecia droga"
Przyczyna upadku tej efemerycznej formacji politycznej jest dość oczywista: koalicja nazywająca się Trzecią Drogą zawiodła wyborców. Zamiast być naprawdę "trzecią drogą" (a nie drogami PO i PiS) okazała się być wyłącznie ścieżką do zdobycia władzy przez Tuska. A nie o to przecież chodziło. Gdyby rzecz miała się sprowadzać do pełnej podległości Tuskowi, do całkowitego podporządkowania, wyborcy głosowaliby na partię Tuska i Trzecia Droga nie byłaby im do niczego potrzebna. Ta koalicja miała być czymś innym - czymś nowym. Teraz już wiedzą, że Trzecia Droga okazała się być jedynie zmyłkową nazwą, a nie prawdziwie alternatywną ofertą polityczną wobec dwóch czołowych partii. I efektem tej wiedzy jest zniechęcenie, rozczarowanie i koszmarne wyniki sondaży.
Celebrowanie celebryctwa
Do upadku tej koalicji i dwóch tworzących ją partii przyczyniła się bez wątpienia niekonsekwentna, uległa, chwiejna, a zarazem narcystyczna postawa Szymona Hołowni. Polityk musi mieć psychiczną siłę, stanowczość i odporność. Hołowni tego zdecydowanie zabrakło. Brak tych cech nadrabiał niewątpliwym wdziękiem oraz celebrowaniem swojego celebryctwa, bo do tego sprowadzało się marszałkowanie w Sejmie. A przecież już dawno można było się domyślić, że z kimś takim mamy do czynienia. Chociażby oglądając niesławny, histeryczny film z Hołownią płaczącym nad Konstytucją. Już wtedy powinna zapalić się czerwona, ostrzegawcza lampka, że mamy do czynienia z showmanem, a nie odpowiedzialnym politykiem. I zapaliła się, ale - niestety - niewystarczającej liczbie wyborców.
Uchronił Polskę przed kataklizmem
Jednak Szymon Hołownia nie przejdzie do historii jako postać jednoznacznie skompromitowana. Ma na swoim koncie moment blasku. Jako marszałek Sejmu nie uległ naciskom obozu antydemokratycznego (nazywającego siebie przewrotnie "demokratycznym") i zwołał Zgromadzenie Narodowe, po czym odebrał przysięgę prezydencką od Karola Nawrockiego. W ten sposób uchronił Polskę przed katastrofą, którą byłoby podważenie decyzji Państwowej Komisji Wyborczej, Sądu Najwyższego i - co najważniejsze - wyborców.
Mam nadzieję, że przyszli historycy, autorzy biografii politycznej Szymona Hołowni - słusznie oceniając go surowo, bo na taką ocenę zasługuje - będą jednak o tej jego decyzji pamiętać.




