"Do bramy weszło trzech ubeków". Tajemnica śmierci "Anody"

W Wigilię 1948 r. do bramy kamienicy przy ul. Lwowskiej 7 w stolicy weszło trzech mężczyzn. Byli z Urzędu Bezpieczeństwa. Mieli przy sobie nakaz aresztowania podpisany przez mjr. Wiktora Herera i wystawiony na nazwisko Jana Rodowicza, urodzonego 7 marca 1923 r. w Warszawie, syna Kazimierza i Zofii z domu Bortnowskiej. Ubecy zapukali do mieszkania pod numerem 10, w którym lokatorzy mieli właśnie podzielić się opłatkiem.
Jan
Jan "Anoda" Rodowicz po aresztowaniu przez MBP 24.12.1948 – ostatnie zdjęcie / Wikimedia Commons

Jako podstawę aresztowania podano podejrzenie o działalność antypaństwową. Zanim zatrzymano legendarnego „Anodę”, zrewidowano go i przeszukano jego pokój. Następnie ubecy wyprowadzili Jana Rodowicza do samochodu i pojechali w kierunku gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Koszykowej 6. Matka zdołała dać synowi ukradkiem okruch opłatka. Dwa tygodnie później Jan Rodowicz już nie żył…

Mówiono o nim szeptem 

W tej historii młodego chłopaka, harcerza, mężczyzny, żołnierza Armii Krajowej, powstańca jest wszystko to, czym można opisać jego pokolenie, nazywane „Kolumbami”. Pokolenie najpierw prześladowane przez nazistów, a później komunistów. Jest to więc historia bohatera i degeneratów na służbie totalitarnych ustrojów. On przeżył ćwierć wieku, jego oprawcy żyli jeszcze bardzo długo. Nigdy nie ponieśli odpowiedzialności za jego śmierć, o której przez lata nie można było głośno mówić. Ewa Celińska-Spodar napisała o Rodowiczu celne zdanie: „Był jednym z ludzi, o których przez długie lata mówiło się tylko szeptem…”.

Jakim człowiekiem był „Anoda”? Napisano o nim kilka książek, on sam napisał o sobie i swoich przyjaciołach: „Wspaniale żyje się i walczy w takim gronie przyjaciół, których się kocha jak braci, i z którymi bardziej niż z braćmi łączy nas braterstwo broni i służby oraz wspólnie przeżyte walki, trudy i niebezpieczeństwa”.

Kamienie przez Boga rzucane na szaniec...

Urodzeni po 1918 r., już w wolnej Polsce, uformowani w ciągu dwóch dekad, harcerze wychowani w patriotycznej atmosferze, gdy wkraczali w dorosłość, na ich ojczyznę napadły „wspólnie i w porozumieniu” III Rzesza i Związek Sowiecki. Jedni wpadli w czerwony terror, drudzy w brunatny. Jedna i druga okupacja były straszne. Jedna i druga pochłonęły miliony ofiar. Chłopcy, tacy jak „Anoda”, nie widzieli innego wyjścia, jak tylko walczyć z okupantem. W każdy możliwy sposób. Maj 1945 r. wcale nie przyniósł wyzwolenia. Owszem, mówiło się po polsku, były polskie szkoły i uczelnie, terror nie był już tak wszechobecny jak za Niemców, ale Polska nie była krajem wolnym. Rządzili nią ci z sowieckiego nadania. Według nich takich jak „Anoda” należało wyeliminować, nawet jeśli tylko chcieli się uczyć, ożenić, mieć dzieci, pracować, żyć… po prostu żyć. 

Po wojnie Jan Rodowicz „Anoda” był legendą. Nawet jeżeli ktoś nie znał jego twarzy, imienia i nazwiska, to znał jego konspiracyjny pseudonim. Był przecież jednym z tych, którzy brali udział w akcji pod Arsenałem, kiedy to 26 marca 1943 r. u zbiegu ulic Długiej i Bielańskiej w Warszawie członkowie Grup Szturmowych Szarych Szeregów dokonali udanej akcji odbicia z rąk Gestapo swojego kolegi Janka Bytnara „Rudego”. Każdy, kto znał „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego, znał również chociażby ten fragment:

„Alek uczuł ostre uderzenie w brzuch. Uderzenie tak silne, że skurczył się, zatoczył i opadł na chodnik. Dotknął lewą ręką ubrania i wyczuł coś ciepłego, lepkiego, spojrzał – krew. Przez chwilę skurcz strachu wstrzymał bicie serca, ale potem w ułamku sekundy szarpnęła mózgiem ostrość świadomości – ujrzał bowiem lufę pistoletu wymierzoną wprost w swoją twarz. Niemiec nie zdążył strzelić. Anoda, jeden z ludzi Alka, szybciej nacisnął spust swego pistoletu i w chaosie strzałów, które nagle rozległy się na ulicy, Alek dostrzegł walącego się z nóg Niemca. Reszta pierzchła za bramę Arbeitsamtu i stamtąd strzelała dalej”.

– Dopiero po latach, czytając o akcji pod Arsenałem, dowiedziałam się, jak ważną funkcję pełnił tam Janek – opowiadała Zofia Rodowicz dziennikarce Barbarze Wachowicz, autorce książki o jej synu „Ułan Batalionu «Zośka». Gawęda o Janku Rodowiczu «Anodzie»”. – Dowodził sekcją „Butelki”, uratował życie już rannemu Alkowi Dawidowskiemu, błyskawicznym zastrzeleniem mierzącego mu w skroń Niemca.

Nie była to jedyna akcja polskiej podziemnej armii, w której brał udział Rodowicz. Między innymi był jednym z tych akowców, którzy odbili więźniów wiezionych pociągiem z Lublina do KL Auschwitz, wziął również udział w likwidacji niemieckiego posterunku granicznego w miejscowości Sieczychy.  

– Pod maską dowcipnisia i uroczego filuta, urządzającego jednoosobowe frapujące przedstawienia, ukrywa się mocny, ale wrażliwy człowiek dorastający w „grozie – ojczyny mojej”, jak to napisze jego kolega z „Zośki” – Krzysztof Kamil Baczyński – usłyszała Wachowicz od „Katody”, czyli Józefa Saskiego, przyjaciela „Anody”.

Powstaniec w ułańskiej czapce 

Ten, jak się o nim wyraził jeden z jego kolegów – „Wieniawa-Dłoguszowski batalionu «Zośka»”, po wojnie jeździł po ulicach swojej ukochanej, ale zniszczonej Warszawy, motorem marki Zündapp, zawsze w brytyjskiej bluzie wojskowej, w której zostanie pochowany, i do której jego mama przypnie odznaczenia syna, a wśród nich Virtuti Militari. Wtedy, gdy jeszcze żył (choć w Powstaniu Warszawskim był czterokrotnie ranny), jak zawsze się uśmiechał i jak zawsze się wygłupiał. „Jego sława, co nie wszystkim się podoba, wyrasta ponad popularność Zośki, Rudego czy Alka…” – pisze Dariusz Baliszewski w książce „Wojna, tajemnica, miłość”. 

1 sierpnia 1944 r. o godzinie 17 wybuchło w Warszawie powstanie. 

– Janek odjechał o trzeciej po południu – wspominała jego mama Zofia Rodowicz. – Ucałował mnie, wskoczył na rower, pomknął. Był w doskonałym nastroju, przekonany, że zwyciężą. Nawdziewał na siebie, co tam miał wojskowego. Nawet potem skądś zdobył czapkę ułańską.
Ta ułańska czapka będzie jego znakiem rozpoznawczym. Któregoś dnia rzuci tą czapką o ziemię ze złości na wieść o tym, że mają oddać swoją broń na jakiś czas żołnierzom z 3. kompanii, a przy tym klął jak nigdy dotąd. 

Tamte dni, gdy „Anoda” i tysiące innych „Kolumbów” walczyło z Niemcami na ulicach stolicy, opisał Kamiński w kolejnej swojej książce „Zośka i Parasol”. 

„– Anoda, ruszaj!Anoda poprawia swą czapkę z barwnym otokiem, obciąga panterkę i odbezpiecza karabin. Potem daje znak sekcji zwiadowczej i miękkim ruchem, wysoki, szczupły, bystry, przesuwa się za bramę. Za nim kilku innych. […] gwałtownie i jazgotliwie grać zaczyna karabin maszynowy […]. Bunkry! Jeden – zdobyty zaskoczeniem. Z drugiego wytryskują nieustannie błyski ognia. Przy bunkrze zdobytym – Anoda…” – pisał Kamiński. 

Stanisław Sieradzki z batalionu „Zośka” wspominał, że „Anoda” „odznaczył się już w pierwszych dniach powstania jako świetny dowódca i niezwykle odważny żołnierz”.

W ubeckiej katowni 

W lutym 1996 r. Dariusz Baliszewski, historyk i dziennikarz, odwiedził z ekipą telewizyjną prof. Wiktora Herera mieszkającego w Warszawie przy ul. Spacerowej. Było samo południe. Herer nie zgodził się na rozmowę przed kamerą. Operator odłożył ją więc na krzesło, ale kamera była włączona…
Baliszewski rozmawiał z byłym ubekiem i doskonale zdawał sobie sprawę, że ten kłamał w żywe oczy, kiedy np. mówi, że aresztował „Anodę”, by… go uratować. 

Zachowały się protokoły przesłuchań Rodowicza. Wśród nich są dwa z dnia, w którym zginął. 7 stycznia 1949 r. mjr Wiktor Herer, oficer śledczy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie, zadał pierwsze pytanie: „Jakie akty terrorystyczne przygotowywał batalion «Zośka» w roku 1945”? Rodowicz miał odpowiedzieć: „W sierpniu 1945 r. przygotowywaliśmy porwanie szefa wojskowej misji sowieckiej, który mieszkał w Konstancinie. Porwanie miało nastąpić w czasie przejazdu ww. generała sowieckiego z Konstancina do Warszawy. Po przeprowadzeniu koniecznych ustaleń z dwoma samochodami oczekiwaliśmy generała sowieckiego na szosie koło Powsina. Jeden z naszych samochodów, którym kierował Marian Rojowski, [jego adres to] ul. Lwowska 15, zatarasował drogę przejeżdżającemu sowieckiemu samochodowi. Kierowca sowiecki wyminął przeszkodę i wymknął się z zasadzki. W ten sposób zamach się nie udał”.

W czasie tego przesłuchania „Anoda” miał mówić jeszcze m.in. o tym, kto wydał rozkaz porwania, że za Rosjanina chciano wymienić Radosława i kto brał udział w akcji. 

Tego samego dnia Rodowicz trafił na drugie przesłuchanie. Tym razem przesłuchującym miał być porucznik Bronisław Kleina. Padły cztery pytania. Ostatnie brzmiało: „Co wiecie o Zalewskim lub Zaleskim Jerzym?”. „Anoda” nie odpowiedział. Ktoś dopisał innym długopisem w poprzek strony pod ostatnim pytaniem: „Podejrzany wyskoczył oknem i zabił się”. Czy faktycznie tak było? 

W 1992 r. Kleina zeznał przed prokuratorem: „Otworzyłem drzwi i wszedłem pierwszy do pokoju. Jan Rodowicz wszedł za mną i biegiem wskoczył na parapet otwartego okna i wyskoczył. Okno było dwuskrzydłowe, otwarte na oścież. Do okna nie podchodziłem, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że na pewno poniósł śmierć. Zawiadomiłem sekretariat o tym samobójstwie”. 

Tajemnica jego śmierci 

Oficjalnie więc popełnił samobójstwo (w co nie wierzyli ani rodzina, ani przyjaciele, ani nie wierzą niektórzy historycy), wyskakując z okna na czwartym piętrze budynku MBP przy ul. Koszykowej od strony Al. Ujazdowskich. Jednakże mogło być inaczej. 

„[…] powstało przynajmniej pięć wersji mających wyjaśnić okoliczności tajemniczej śmierci Jana Rodowicza w areszcie śledczym MBP…” – pisze Przemysław Benken, autor książki „Tajemnica śmierci Jana Rodowicza «Anody»”, który szczegółowo omówił kilka możliwości okoliczności śmierci bohatera. Śmierć przez zastrzelenie, umyślne pobicie ze skutkiem śmiertelnym, nieumyślne pobicie ze skutkiem śmiertelnym, skatowanie po nieudanej próbie ucieczki, skok samobójczy wymuszony przebiegiem śledztwa. Według Benkena prawdopodobne jest nieumyślne pobicie ze skutkiem śmiertelnym i skok samobójczy wymuszony przebiegiem śledztwa. Historyk przychyla się raczej do ostatniej wersji i dodaje: „Trzeba jednak raz jeszcze podkreślić, że obie [wersje] mają słabe punkty tak istotne, że nie można z całkowitą pewnością przyjąć żadnej z nich”.

7 stycznia 1949 r., według Przemysława Benkena, Rodowicz „prawdopodobieństwo wyjścia żywym z rąk MBP oceniał […] zapewne jako niewielkie. «Anoda» musiał również rozumieć, że dalsze śledztwo, w którym funkcjonariusze będą stosować przemoc fizyczną, wymusi na nim prawdopodobnie podpisanie nowych zeznań obciążających towarzyszy broni ze Zgrupowania AK «Radosław» i samego płk. Mazurkiewicza. Kolejnym etapem byłby zaś upokarzający proces, a finałem całej sprawy przeprowadzona w hańbiący sposób egzekucja”. Dalej historyk przytoczył zasady postępowania konspiracyjnego z lat 1939–1945, które „Anodzie” wpojono. Jedna z nich mówiła, że „w razie aresztowania czy wpadki w łapance należy: […] w ostatecznym wypadku wziąć wszystko na siebie, poświęcić się, raczej śmierć [wybrać] niż wsypanie innych, zdrada”.

Bezkarni i relatywiści 

Dopiero wojna na Ukrainie spowodowała, że ostatnie „pomniki wdzięczności Armii Czerwonej” zniknęły z polskich miast i miasteczek. To dzięki tej armii, która przyniosła osiemdziesiąt lat temu „wyzwolenie”, do władzy doszli chociażby ci, którzy przesłuchiwali „Anodę”. Jednakże samo słowo „przesłuchanie” nie oddaje tego, co za nim się kryło, a kryły się bardzo często tortury. „Oświęcim przy nich to była igraszka” – powiedział rotmistrz Witold Pilecki po ubeckim śledztwie, a wiedział, co mówi, gdyż poszedł na ochotnika do KL Auschwitz. 

W latach 1944/1945 zmieniła się władza z nazistowskiej na komunistyczną. Zmienił się język używany w czasie przesłuchań. Reszta była ta sama. Te same cele i więzienia, tortury, sądowe morderstwa… Totalitarne bezprawie. O ile w czasie okupacji każdy szpicel pracujący dla szwabów wiedział, że polskie państwo podziemne może wydać na niego wyrok, który wykonają egzekutorzy z AK, o tyle sadyści z UB byli bezkarni. Jedyne czego mogli się spodziewać od swoich ofiar, które szczęśliwie przeżyły śledztwo i więzienie to tego, że ktoś może im splunąć pod nogi na chodniku. To wszystko. Pracownicy UB/SB byli bandytami, którzy pracowali dla bandytów. Ktoś, kto dzisiaj banalizuje pracę oficerów bezpieczeństwa w PRL, po prostu uprawia relatywizm. 

Herer po odejściu z UB został profesorem, gdy w 1980 r. powstała Solidarność, stał się jej doradcą, ba, publikował w 1981 r. na łamach… „Tygodnika Solidarność” („Złotówka potrzebuje obrony”, wspólnie z Władysławem Sadowskim, nr 4/1981).

Jan Rodowicz wrócił do swojej Warszawy, musiał zająć się godnym pochówkiem swoich przyjaciół, którzy zginęli w powstaniu. On sam trafił z UB do bezimiennej mogiły, według „Hererów” miano o nim zapomnieć. Na szczęście, dzięki dobrym ludziom, ekshumowano jego szczątki i pochowano w rodzinnym grobowcu na warszawskich Powązkach. 

Wielu ludzi pamięta o „Anodzie”, o ubeku Hererze nieliczni.


 

POLECANE
Meta zacznie wykorzystywać dane użytkowników do trenowania swojego modelu AI Wiadomości
Meta zacznie wykorzystywać dane użytkowników do trenowania swojego modelu AI

Właściciel Facebooka i Instagrama, od 27 maja będzie wykorzystywać posty dorosłych użytkowników w UE, aby rozwijać swój model AI. Meta pobierze dane, chyba że wyrazisz aktywny sprzeciw. – To zupełne odejście od dotychczas rozumianej ochrony danych – powiedziała PAP analityk ds. cyfrowych Aleksandra Wójtowicz.

Policja zatrzymała nietrzeźwego sternika. Rejs mógł zakończyć się katastrofą Wiadomości
Policja zatrzymała nietrzeźwego sternika. Rejs mógł zakończyć się katastrofą

Sezon żeglarski jeszcze się nie rozpoczął, a już doszło do bardzo niebezpiecznej sytuacji na mazurskich jeziorach. 67-letni kapitan statku pasażerskiego został zatrzymany przez policję po tym, jak okazało się, że ma ponad trzy promile alkoholu we krwi.

Tusk zabrał głos: Ostatnia przed świętami polityczna uwaga Wiadomości
Tusk zabrał głos: "Ostatnia przed świętami polityczna uwaga"

"Ostatnia przed świętami polityczna uwaga" – pisze w mediach społecznościowych premier Donald Tusk i odnosi się do nadchodzących wyborów prezydenckich.

Nie żyje portugalski piosenkarz. Miał 52 lata Wiadomości
Nie żyje portugalski piosenkarz. Miał 52 lata

Media obiegła informacja o śmierci portugalskiego piosenkarza. Miał 52 lata.

Tȟašúŋke Witkó: Nie straszmy ludzi wojną tylko u nas
Tȟašúŋke Witkó: Nie straszmy ludzi wojną

Pół wieku temu, dokładnie 30 kwietnia 1975 roku, padł Sajgon. Armia Republiki Wietnamu ugięła się pod naporem Vietcongu i, finalnie, miasto w swe ręce przejęli komuniści. Zapewne wszyscy z Państwa pamiętają ikoniczne zdjęcia amerykańskich śmigłowców ewakuujących personel z dachu budynku ambasady USA.

Kamiński oskarża senackich urzędników. Senat i Kidawa-Błońska reagują pilne
Kamiński oskarża senackich urzędników. Senat i Kidawa-Błońska reagują

Marszałek Senatu Małgorzata Kidawa-Błońska z KO zaprzeczyła zarzutom wicemarszałka Michała Kamińskiego o tym, że kierowcy służbowi mieli dostać polecenie "donoszenia" na niego i innych wicemarszałków. Zdaniem Kidawy-Błońskiej informacje o nieobecnościach i chorobach, były potrzebne do organizacji pracy kierowców.

Nie żyją Gene Hackman i jego żona. Są nowe ustalenia Wiadomości
Nie żyją Gene Hackman i jego żona. Są nowe ustalenia

Gene Hackman i jego żona, Betsy Arakawa, zostali znalezieni martwi w swoim domu w Santa Fe w stanie Nowy Meksyk 26 lutego. W posiadłości odkryto również martwego psa. W sprawie ujawniono najnowsze informacje.

Ludzie Kidawy-Błońskiej kazali donosić na senatorów? Szokujące słowa Kamińskiego gorące
Ludzie Kidawy-Błońskiej kazali donosić na senatorów? Szokujące słowa Kamińskiego

Wicemarszałek Senatu Michał Kamiński oskarża Senat o "ubeckie metody" i próbę zmuszania jego kierowcy do donoszenia na temat zdrowia wicemarszałka oraz jego życia prywatnego.

Legenda polskiej piłki ręcznej kończy karierę Wiadomości
Legenda polskiej piłki ręcznej kończy karierę

Po ponad dwóch dekadach gry Adam Malcher żegna się z zawodowym sportem. O zakończeniu kariery przez legendarnego bramkarza Gwardii Opole poinformował klub, który zaprasza kibiców na jego oficjalne pożegnanie podczas meczu z Industrią Kielce. Spotkanie odbędzie się 28 kwietnia o godzinie 18:00.

Brutalny napad na Śląsku. Trzech sprawców poszukiwanych Wiadomości
Brutalny napad na Śląsku. Trzech sprawców poszukiwanych

Katowicka prokuratura oskarżyła pięciu mężczyzn w sprawie napadu przed rokiem w gminie Czechowice-Dziedzice. Pod pozorem dostarczenia przesyłki sprawcy wtargnęli do jednego z domów. Używając młotka i łomu dotkliwie pobili właściciela, a następnie splądrowali nieruchomość.

REKLAMA

"Do bramy weszło trzech ubeków". Tajemnica śmierci "Anody"

W Wigilię 1948 r. do bramy kamienicy przy ul. Lwowskiej 7 w stolicy weszło trzech mężczyzn. Byli z Urzędu Bezpieczeństwa. Mieli przy sobie nakaz aresztowania podpisany przez mjr. Wiktora Herera i wystawiony na nazwisko Jana Rodowicza, urodzonego 7 marca 1923 r. w Warszawie, syna Kazimierza i Zofii z domu Bortnowskiej. Ubecy zapukali do mieszkania pod numerem 10, w którym lokatorzy mieli właśnie podzielić się opłatkiem.
Jan
Jan "Anoda" Rodowicz po aresztowaniu przez MBP 24.12.1948 – ostatnie zdjęcie / Wikimedia Commons

Jako podstawę aresztowania podano podejrzenie o działalność antypaństwową. Zanim zatrzymano legendarnego „Anodę”, zrewidowano go i przeszukano jego pokój. Następnie ubecy wyprowadzili Jana Rodowicza do samochodu i pojechali w kierunku gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przy ul. Koszykowej 6. Matka zdołała dać synowi ukradkiem okruch opłatka. Dwa tygodnie później Jan Rodowicz już nie żył…

Mówiono o nim szeptem 

W tej historii młodego chłopaka, harcerza, mężczyzny, żołnierza Armii Krajowej, powstańca jest wszystko to, czym można opisać jego pokolenie, nazywane „Kolumbami”. Pokolenie najpierw prześladowane przez nazistów, a później komunistów. Jest to więc historia bohatera i degeneratów na służbie totalitarnych ustrojów. On przeżył ćwierć wieku, jego oprawcy żyli jeszcze bardzo długo. Nigdy nie ponieśli odpowiedzialności za jego śmierć, o której przez lata nie można było głośno mówić. Ewa Celińska-Spodar napisała o Rodowiczu celne zdanie: „Był jednym z ludzi, o których przez długie lata mówiło się tylko szeptem…”.

Jakim człowiekiem był „Anoda”? Napisano o nim kilka książek, on sam napisał o sobie i swoich przyjaciołach: „Wspaniale żyje się i walczy w takim gronie przyjaciół, których się kocha jak braci, i z którymi bardziej niż z braćmi łączy nas braterstwo broni i służby oraz wspólnie przeżyte walki, trudy i niebezpieczeństwa”.

Kamienie przez Boga rzucane na szaniec...

Urodzeni po 1918 r., już w wolnej Polsce, uformowani w ciągu dwóch dekad, harcerze wychowani w patriotycznej atmosferze, gdy wkraczali w dorosłość, na ich ojczyznę napadły „wspólnie i w porozumieniu” III Rzesza i Związek Sowiecki. Jedni wpadli w czerwony terror, drudzy w brunatny. Jedna i druga okupacja były straszne. Jedna i druga pochłonęły miliony ofiar. Chłopcy, tacy jak „Anoda”, nie widzieli innego wyjścia, jak tylko walczyć z okupantem. W każdy możliwy sposób. Maj 1945 r. wcale nie przyniósł wyzwolenia. Owszem, mówiło się po polsku, były polskie szkoły i uczelnie, terror nie był już tak wszechobecny jak za Niemców, ale Polska nie była krajem wolnym. Rządzili nią ci z sowieckiego nadania. Według nich takich jak „Anoda” należało wyeliminować, nawet jeśli tylko chcieli się uczyć, ożenić, mieć dzieci, pracować, żyć… po prostu żyć. 

Po wojnie Jan Rodowicz „Anoda” był legendą. Nawet jeżeli ktoś nie znał jego twarzy, imienia i nazwiska, to znał jego konspiracyjny pseudonim. Był przecież jednym z tych, którzy brali udział w akcji pod Arsenałem, kiedy to 26 marca 1943 r. u zbiegu ulic Długiej i Bielańskiej w Warszawie członkowie Grup Szturmowych Szarych Szeregów dokonali udanej akcji odbicia z rąk Gestapo swojego kolegi Janka Bytnara „Rudego”. Każdy, kto znał „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego, znał również chociażby ten fragment:

„Alek uczuł ostre uderzenie w brzuch. Uderzenie tak silne, że skurczył się, zatoczył i opadł na chodnik. Dotknął lewą ręką ubrania i wyczuł coś ciepłego, lepkiego, spojrzał – krew. Przez chwilę skurcz strachu wstrzymał bicie serca, ale potem w ułamku sekundy szarpnęła mózgiem ostrość świadomości – ujrzał bowiem lufę pistoletu wymierzoną wprost w swoją twarz. Niemiec nie zdążył strzelić. Anoda, jeden z ludzi Alka, szybciej nacisnął spust swego pistoletu i w chaosie strzałów, które nagle rozległy się na ulicy, Alek dostrzegł walącego się z nóg Niemca. Reszta pierzchła za bramę Arbeitsamtu i stamtąd strzelała dalej”.

– Dopiero po latach, czytając o akcji pod Arsenałem, dowiedziałam się, jak ważną funkcję pełnił tam Janek – opowiadała Zofia Rodowicz dziennikarce Barbarze Wachowicz, autorce książki o jej synu „Ułan Batalionu «Zośka». Gawęda o Janku Rodowiczu «Anodzie»”. – Dowodził sekcją „Butelki”, uratował życie już rannemu Alkowi Dawidowskiemu, błyskawicznym zastrzeleniem mierzącego mu w skroń Niemca.

Nie była to jedyna akcja polskiej podziemnej armii, w której brał udział Rodowicz. Między innymi był jednym z tych akowców, którzy odbili więźniów wiezionych pociągiem z Lublina do KL Auschwitz, wziął również udział w likwidacji niemieckiego posterunku granicznego w miejscowości Sieczychy.  

– Pod maską dowcipnisia i uroczego filuta, urządzającego jednoosobowe frapujące przedstawienia, ukrywa się mocny, ale wrażliwy człowiek dorastający w „grozie – ojczyny mojej”, jak to napisze jego kolega z „Zośki” – Krzysztof Kamil Baczyński – usłyszała Wachowicz od „Katody”, czyli Józefa Saskiego, przyjaciela „Anody”.

Powstaniec w ułańskiej czapce 

Ten, jak się o nim wyraził jeden z jego kolegów – „Wieniawa-Dłoguszowski batalionu «Zośka»”, po wojnie jeździł po ulicach swojej ukochanej, ale zniszczonej Warszawy, motorem marki Zündapp, zawsze w brytyjskiej bluzie wojskowej, w której zostanie pochowany, i do której jego mama przypnie odznaczenia syna, a wśród nich Virtuti Militari. Wtedy, gdy jeszcze żył (choć w Powstaniu Warszawskim był czterokrotnie ranny), jak zawsze się uśmiechał i jak zawsze się wygłupiał. „Jego sława, co nie wszystkim się podoba, wyrasta ponad popularność Zośki, Rudego czy Alka…” – pisze Dariusz Baliszewski w książce „Wojna, tajemnica, miłość”. 

1 sierpnia 1944 r. o godzinie 17 wybuchło w Warszawie powstanie. 

– Janek odjechał o trzeciej po południu – wspominała jego mama Zofia Rodowicz. – Ucałował mnie, wskoczył na rower, pomknął. Był w doskonałym nastroju, przekonany, że zwyciężą. Nawdziewał na siebie, co tam miał wojskowego. Nawet potem skądś zdobył czapkę ułańską.
Ta ułańska czapka będzie jego znakiem rozpoznawczym. Któregoś dnia rzuci tą czapką o ziemię ze złości na wieść o tym, że mają oddać swoją broń na jakiś czas żołnierzom z 3. kompanii, a przy tym klął jak nigdy dotąd. 

Tamte dni, gdy „Anoda” i tysiące innych „Kolumbów” walczyło z Niemcami na ulicach stolicy, opisał Kamiński w kolejnej swojej książce „Zośka i Parasol”. 

„– Anoda, ruszaj!Anoda poprawia swą czapkę z barwnym otokiem, obciąga panterkę i odbezpiecza karabin. Potem daje znak sekcji zwiadowczej i miękkim ruchem, wysoki, szczupły, bystry, przesuwa się za bramę. Za nim kilku innych. […] gwałtownie i jazgotliwie grać zaczyna karabin maszynowy […]. Bunkry! Jeden – zdobyty zaskoczeniem. Z drugiego wytryskują nieustannie błyski ognia. Przy bunkrze zdobytym – Anoda…” – pisał Kamiński. 

Stanisław Sieradzki z batalionu „Zośka” wspominał, że „Anoda” „odznaczył się już w pierwszych dniach powstania jako świetny dowódca i niezwykle odważny żołnierz”.

W ubeckiej katowni 

W lutym 1996 r. Dariusz Baliszewski, historyk i dziennikarz, odwiedził z ekipą telewizyjną prof. Wiktora Herera mieszkającego w Warszawie przy ul. Spacerowej. Było samo południe. Herer nie zgodził się na rozmowę przed kamerą. Operator odłożył ją więc na krzesło, ale kamera była włączona…
Baliszewski rozmawiał z byłym ubekiem i doskonale zdawał sobie sprawę, że ten kłamał w żywe oczy, kiedy np. mówi, że aresztował „Anodę”, by… go uratować. 

Zachowały się protokoły przesłuchań Rodowicza. Wśród nich są dwa z dnia, w którym zginął. 7 stycznia 1949 r. mjr Wiktor Herer, oficer śledczy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie, zadał pierwsze pytanie: „Jakie akty terrorystyczne przygotowywał batalion «Zośka» w roku 1945”? Rodowicz miał odpowiedzieć: „W sierpniu 1945 r. przygotowywaliśmy porwanie szefa wojskowej misji sowieckiej, który mieszkał w Konstancinie. Porwanie miało nastąpić w czasie przejazdu ww. generała sowieckiego z Konstancina do Warszawy. Po przeprowadzeniu koniecznych ustaleń z dwoma samochodami oczekiwaliśmy generała sowieckiego na szosie koło Powsina. Jeden z naszych samochodów, którym kierował Marian Rojowski, [jego adres to] ul. Lwowska 15, zatarasował drogę przejeżdżającemu sowieckiemu samochodowi. Kierowca sowiecki wyminął przeszkodę i wymknął się z zasadzki. W ten sposób zamach się nie udał”.

W czasie tego przesłuchania „Anoda” miał mówić jeszcze m.in. o tym, kto wydał rozkaz porwania, że za Rosjanina chciano wymienić Radosława i kto brał udział w akcji. 

Tego samego dnia Rodowicz trafił na drugie przesłuchanie. Tym razem przesłuchującym miał być porucznik Bronisław Kleina. Padły cztery pytania. Ostatnie brzmiało: „Co wiecie o Zalewskim lub Zaleskim Jerzym?”. „Anoda” nie odpowiedział. Ktoś dopisał innym długopisem w poprzek strony pod ostatnim pytaniem: „Podejrzany wyskoczył oknem i zabił się”. Czy faktycznie tak było? 

W 1992 r. Kleina zeznał przed prokuratorem: „Otworzyłem drzwi i wszedłem pierwszy do pokoju. Jan Rodowicz wszedł za mną i biegiem wskoczył na parapet otwartego okna i wyskoczył. Okno było dwuskrzydłowe, otwarte na oścież. Do okna nie podchodziłem, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że na pewno poniósł śmierć. Zawiadomiłem sekretariat o tym samobójstwie”. 

Tajemnica jego śmierci 

Oficjalnie więc popełnił samobójstwo (w co nie wierzyli ani rodzina, ani przyjaciele, ani nie wierzą niektórzy historycy), wyskakując z okna na czwartym piętrze budynku MBP przy ul. Koszykowej od strony Al. Ujazdowskich. Jednakże mogło być inaczej. 

„[…] powstało przynajmniej pięć wersji mających wyjaśnić okoliczności tajemniczej śmierci Jana Rodowicza w areszcie śledczym MBP…” – pisze Przemysław Benken, autor książki „Tajemnica śmierci Jana Rodowicza «Anody»”, który szczegółowo omówił kilka możliwości okoliczności śmierci bohatera. Śmierć przez zastrzelenie, umyślne pobicie ze skutkiem śmiertelnym, nieumyślne pobicie ze skutkiem śmiertelnym, skatowanie po nieudanej próbie ucieczki, skok samobójczy wymuszony przebiegiem śledztwa. Według Benkena prawdopodobne jest nieumyślne pobicie ze skutkiem śmiertelnym i skok samobójczy wymuszony przebiegiem śledztwa. Historyk przychyla się raczej do ostatniej wersji i dodaje: „Trzeba jednak raz jeszcze podkreślić, że obie [wersje] mają słabe punkty tak istotne, że nie można z całkowitą pewnością przyjąć żadnej z nich”.

7 stycznia 1949 r., według Przemysława Benkena, Rodowicz „prawdopodobieństwo wyjścia żywym z rąk MBP oceniał […] zapewne jako niewielkie. «Anoda» musiał również rozumieć, że dalsze śledztwo, w którym funkcjonariusze będą stosować przemoc fizyczną, wymusi na nim prawdopodobnie podpisanie nowych zeznań obciążających towarzyszy broni ze Zgrupowania AK «Radosław» i samego płk. Mazurkiewicza. Kolejnym etapem byłby zaś upokarzający proces, a finałem całej sprawy przeprowadzona w hańbiący sposób egzekucja”. Dalej historyk przytoczył zasady postępowania konspiracyjnego z lat 1939–1945, które „Anodzie” wpojono. Jedna z nich mówiła, że „w razie aresztowania czy wpadki w łapance należy: […] w ostatecznym wypadku wziąć wszystko na siebie, poświęcić się, raczej śmierć [wybrać] niż wsypanie innych, zdrada”.

Bezkarni i relatywiści 

Dopiero wojna na Ukrainie spowodowała, że ostatnie „pomniki wdzięczności Armii Czerwonej” zniknęły z polskich miast i miasteczek. To dzięki tej armii, która przyniosła osiemdziesiąt lat temu „wyzwolenie”, do władzy doszli chociażby ci, którzy przesłuchiwali „Anodę”. Jednakże samo słowo „przesłuchanie” nie oddaje tego, co za nim się kryło, a kryły się bardzo często tortury. „Oświęcim przy nich to była igraszka” – powiedział rotmistrz Witold Pilecki po ubeckim śledztwie, a wiedział, co mówi, gdyż poszedł na ochotnika do KL Auschwitz. 

W latach 1944/1945 zmieniła się władza z nazistowskiej na komunistyczną. Zmienił się język używany w czasie przesłuchań. Reszta była ta sama. Te same cele i więzienia, tortury, sądowe morderstwa… Totalitarne bezprawie. O ile w czasie okupacji każdy szpicel pracujący dla szwabów wiedział, że polskie państwo podziemne może wydać na niego wyrok, który wykonają egzekutorzy z AK, o tyle sadyści z UB byli bezkarni. Jedyne czego mogli się spodziewać od swoich ofiar, które szczęśliwie przeżyły śledztwo i więzienie to tego, że ktoś może im splunąć pod nogi na chodniku. To wszystko. Pracownicy UB/SB byli bandytami, którzy pracowali dla bandytów. Ktoś, kto dzisiaj banalizuje pracę oficerów bezpieczeństwa w PRL, po prostu uprawia relatywizm. 

Herer po odejściu z UB został profesorem, gdy w 1980 r. powstała Solidarność, stał się jej doradcą, ba, publikował w 1981 r. na łamach… „Tygodnika Solidarność” („Złotówka potrzebuje obrony”, wspólnie z Władysławem Sadowskim, nr 4/1981).

Jan Rodowicz wrócił do swojej Warszawy, musiał zająć się godnym pochówkiem swoich przyjaciół, którzy zginęli w powstaniu. On sam trafił z UB do bezimiennej mogiły, według „Hererów” miano o nim zapomnieć. Na szczęście, dzięki dobrym ludziom, ekshumowano jego szczątki i pochowano w rodzinnym grobowcu na warszawskich Powązkach. 

Wielu ludzi pamięta o „Anodzie”, o ubeku Hererze nieliczni.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe