Ekspert: systemowa bezkarność sędziów na konkretnym przykładzie

Co musisz wiedzieć?
- Młody opozycjonista podczas tanu wojennego decyzją sądu wojskowego trafia do aresztu
- Sąd nie uchylił aresztu i nie wziął pod uwagę okoliczności łagodzących
- Sędzia, który wtedy orzekał jest dziś sędzią Sądu Najwyższego
PZPR kontra stalowa lina
Sierpień 1982 roku, apogeum stanu wojennego. K.B., wówczas młody mężczyzna, rozwiesza w przestrzeni publicznej ulotki wzywające do przywrócenia praw obywatelskich. Jego najbardziej widoczny akt oporu? Próba przewrócenia stalową liną metalowego napisu „PZPR” politycznego symbolu komunistycznej władzy.
Nie doszło do żadnych aktów przemocy. Nie było broni, nie było zamachu. Był obywatelski gest – symboliczny i pokojowy. Ale dla ówczesnej władzy niedopuszczalny.
W ciągu kilku dni K.B. zostaje zatrzymany. Zarzuty? Kontynuowanie działalności związkowej, rzekome posiadanie materiałów wybuchowych (których nigdy nie znaleziono), i działanie „na szkodę ustroju”. Decyzją Wojskowego Sądu Wojewódzkiego trafia do tymczasowego aresztu.
Dowody, które nic nie znaczyły
W aktach sprawy znalazły się dokumenty ukazujące dramatyczną sytuację rodzinną K.B.: żona, małe dzieci, brak środków do życia. Zgodnie z obowiązującym wówczas art. 218 kodeksu postępowania karnego z 1969 r., sąd powinien niezwłocznie uchylić areszt właśnie z uwagi na „szczególnie uzasadnione okoliczności”.
Ale sąd tego nie zrobił. Sędzia odrzucił argumenty obrony i zdecydował o izolacji.
Cisza przez dekady. Awans do Sądu Najwyższego
Sędzia, który wydał decyzję o tymczasowym aresztowaniu, nigdy nie został rozliczony. Przeciwnie po transformacji ustrojowej awansował. Orzekał przez lata w Sądzie Najwyższym. Dziś, będąc w stanie spoczynku, pobiera najwyższe świadczenia sędziowskie.
W 2024 roku prokurator IPN wystąpił o uchylenie jego immunitetu wskazując, że działanie sędziego miało charakter represyjny i nosiło znamiona zbrodni sądowej, a więc przestępstwa komunistycznego w rozumieniu ustawy o IPN.
Sąd: nie ma politycznej motywacji
Sąd Najwyższy odmówił zgody na pociągnięcie sędziego do odpowiedzialności – najpierw 21 grudnia 2024 r. (uchwała I ZI 31/24), a ostatecznie 2 lipca 2025 r. (uchwała II ZIZ 9/25). Uznał, że nie ma wystarczających dowodów na „świadome, intencjonalne działanie o charakterze represyjnym”.
SN nie kwestionował faktów – sędzia faktycznie odmówił uchylenia aresztu. Ale uznał, że nie można dowieść politycznej motywacji. A bez niej – nie można mówić o przestępstwie.
Zbrodnia bez sprawcy
To rozumowanie budzi poważne wątpliwości. Czy w warunkach, w których represja była systemowa, naprawdę oczekujemy, że znajdziemy w aktach sformułowanie: „działam z pobudek politycznych”? Czy sądzenie cywila w sądzie wojskowym na podstawie dekretu w czasie pokoju nie jest już samo w sobie wystarczającym dowodem nadużycia?
SN uznał, że nie.
A przecież ten sędzia nie działał w nieświadomości. Nie był zagubionym urzędnikiem ani osobą zmanipulowaną przez propagandę. Był zawodowym prawnikiem, w pełni świadomym znaczenia swoich decyzji i ich skutków. Znał przepisy, znał Konstytucję PRL i wiedział, że dekret stanu wojennego nie miał mocy ustawy. Mimo to – wybrał lojalność wobec aparatu.
Był typowym trybikiem w machinie komunistycznego terroru tym bardziej niebezpiecznym, że ukrytym pod togą i powagą sądu. Jego decyzje miały realny wpływ na życie konkretnych ludzi – i były świadomym wkładem w represyjny system.
Nieprzypadkowy brak dekretów
Na tym tle zaskakujące są słowa Ministra Sprawiedliwości Adama Bodnara, który w lipcu 2025 roku, w wywiadzie dla dziennika Rzeczpospolita, pytany o stosowanie aktów o charakterze dekretowym przez władzę wykonawczą, nie zakwestionował ich legalności. Wręcz przeciwnie, stwierdził, że „czasami ustawy pozostawiają pewną przestrzeń do naprawy”, sugerując, że rząd może korzystać z rozwiązań pozaparlamentarnych, by korygować niedoskonałości systemu.
Taka interpretacja budzi poważne wątpliwości konstytucyjne –nie bez powodu.
W Polsce katalog źródeł prawa jest zamknięty. Tak stanowi wprost Konstytucja RP, której art. 87 określa wyczerpująco hierarchię aktów normatywnych. Władza wykonawcza nie ma kompetencji do tworzenia dekretów i to nie jest przypadek.
Zgodnie z art. 31 ust. 3 Konstytucji, ograniczenia wolności i praw mogą być ustanawiane wyłącznie ustawą, a nie rozporządzeniem czy aktem uznaniowym.
Ustawodawca celowo nie przewidział dekretów jako narzędzia władzy. To efekt gorzkiego doświadczenia PRL i stanu wojennego – kiedy to właśnie dekretami zawieszono podstawowe prawa obywatelskie, bez udziału parlamentu i bez kontroli konstytucyjnej.
Dekret w warunkach demokracji nie jest „środkiem naprawczym”. Jest pozostałością po modelu władzy, która działała ponad Konstytucją.
Bezkarność systemowa
W orzecznictwie SN pojawia się już pojęcie „zbrodni sądowej” – choćby w uchwale II ZIZ 28/24 z lutego 2025 roku. Ale nawet wtedy, gdy sąd przyznaje, że „coś się stało”, nadal nie wskazuje winnych. Nikt nie zostaje pociągnięty do odpowiedzialności. Winny się nie znajduje. Odpowiedzialność się rozmywa.
Zbrodnia ale bez sprawcy. To praktyczna formuła rozgrzeszająca system.
Nie chodzi o zemstę. Chodzi o odpowiedzialność
K.B. trafił do aresztu nie za czyn, lecz za gest. Jego protest był pokojowym aktem obywatelskiego sprzeciwu. Sędzia, który go tam wysłał, przez lata budował swoją pozycję jako strażnik legalizmu. I nikt nigdy nie zapytał go, dlaczego w 1982 roku postanowił działać wbrew tym prawom, których potem publicznie bronił.
Dziś zadajemy to pytanie nie z chęci odwetu, lecz w imię uczciwości. Bo bez tego nie można mówić o prawdziwym państwie prawa.
Nie chodzi o rozliczenia polityczne. Chodzi o zasady.
Bo w demokratycznym państwie prawa zbrodnia sądowa nie może być ścieżką kariery. I nie może być akceptowana nawet po czterdziestu latach.
[Sędzia Kamila Borszowska-Moszowska, zastępca rzecznika dyscyplinarnego, wykładowca KSSiP i Akademii Nauk Stosowanych im. Angelusa Silesiusa]