Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN jak kot Schrödingera

Jak powszechnie wiadomo, Erwin Schrödinger, słynny fizyk, prowadząc rozważania nad problemem tzw. superpozycji, postanowił pytanie o to, czy zamknięty w pudełku z trucizną kot może być równocześnie żywy oraz martwy. Wiele osób może uznać to za wariactwo i machnąć ręką na tego typu przemyślenia, jednak, wbrew pozorom, mogą one doprowadzić nas do wielu ciekawych wniosków. Przykładowo – znane nam wszystkim komputery posługują się bitami (zerami i jedynkami), komputery przyszłości określane mianem kwantowych posługiwać się będą kubitami, a kubit to kwantowa superpozycja zera i jedynki. Moc obliczeniowa tych maszyn będzie tak wielka, że wszyscy globalni gracze starają się zbudować jak najlepsze komputery kwantowe, a w Stanach Zjednoczonych Ameryki już przyjęto rozwiązania prawne mające przygotować kraj na moment, w którym inne mocarstwa uzyskają maszyny na tyle potężne, by bez większego problemu złamać dowolne hasło. Z racji na popularność ChatuGPT zdawać by się mogło, iż najważniejszą technologią, nad którą pracują informatycy, jest sztuczna inteligencja – jednak prawdziwą rewolucją, która może nastać, może być rewolucja kwantowa.
Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego
W Polsce rozważania te doprowadziły nas nie tylko do prac nad komputerem kwantowym w Poznaniu (mimo, że na samym początku rządów aktualnej koalicji próbowano wstrzymać finansowanie projektu), lecz także do zupełnie innego miejsca. My, Polacy, mamy swojego kota Schrödingera – jest nim Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego. Jednocześnie istnieje i nie istnieje. Parmenides z Elei, mistrz Zenona (który twierdził, iż Achilles nigdy nie dogoni żółwia oraz lubujący się w analizowaniu wszelakich innych paradoksów) utrzymywał, że byt nie może stać się niebytem i odwrotnie – jednak polityczna rzeczywistość III RP dowiodła, że jest zupełnie inaczej.
Przypomnijmy więc, że zgodnie z ustawą o Sądzie Najwyższym istnieje pięć izb Sądu Najwyższego – wśród nich powołana kilka lat temu Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych, której jedną z kompetencji jest orzekanie o ważności wyborów (w przeszłości robiła to Izba Pracy – rozumiem, że mówimy tu, coby nie mówić, o pięcioletniej pracy dla głowy państwa, jednak instynktownie coś mi mówi, że bardziej doniosłym byłoby, ażeby takimi sprawami zajmowała się izba mająca w swej nazwie, no właśnie, sprawy publiczne). Nie trzeba skończyć prawa, wystarczy sięgnąć do dowolnego podręcznika poświęconego prawu konstytucyjnemu, by wiedzieć, że jedynym organem władzy sądowniczej, którzy może w Polsce pełnić rolę tzw. negatywnego ustawodawcy jest Trybunał Konstytucyjny. Innymi słowy – choćby tysiąc sądów i trybunałów stwierdziło, że dany przepis jest niezgodny z Konstytucją, prawem Unii Europejskiej etc. to jest to nic innego, jak wyłącznie informacja dla ustawodawcy, iż powinien on podjąć odpowiednie działania celem zmiany przepisów w Polsce. Tylko tyle i aż tyle.
Izba "istnieje" kiedy się przydaje władzy
Owa Izba Schroedingera, jak powszechnie wiadomo, orzekła o ważności wyborów z 15 października 2023 roku – wyborów, co prawda, wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość (zdobyło najwięcej głosów), ale wyborów, które pozwoliły tę partię koalicji anty-PiS-owskiej odsunąć od władzy. To orzeczenie nie budziło sprzeciwu liberalnych dziennikarzy czy komentatorów – Izba, no cóż, może istniała, może nie istniała, nie wiadomo. Dzisiaj izba nie istnieje, jest, jak to w TVP Info stwierdził sędzia Igor Tuleya, „sądem na kaczych łapach”, a nie izbą Sądu Najwyższego, więc nie może orzekać w sprawie wyborów, które śmiał wygrać Karol Nawrocki.
Powszechnie wiadomym jest, że obóz rządzący nie uznaje istnienia Trybunału Konstytucyjnego – dlatego sędziom Trybunału odebrano wynagrodzenie (podkreślmy – wszystkim sędziom, nie tylko owym tzw. „dublerom”… z drugiej strony pozostali pracownicy TK otrzymują normalne wynagrodzenie, a zatem Skarb Państwa finansuje, rzekomo nieistniejący, organ). W przypadku sędziów Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych do dzisiaj jest inaczej – do dziś pobierają oni wynagrodzenie. Trzeba stwierdzić, że niejako w najgorszej sytuacji jest minister finansów Andrzej Domański. To w Ministerstwie Finansów przygotowywany jest co roku projekt ustawy budżetowej. Czy więc przygotowując projekt ustawy budżetowej na 2025 rok wypuścił on z ministerstwa do Rady Ministrów projekt przewidujący wydawanie środków budżetowych… na nieistniejące organy? Takie niedopatrzenie wydaje mi się być absolutnie niemożliwym – chociaż, z drugiej strony, już premier Tusk tłumaczył się, iż nie dopatrzył, że podpisuje się pod postanowieniem prezydenta Andrzeja Dudy w sprawie powołania prezesa Izby Cywilnej Sądu Najwyższego. Prezesa będącego „neo-sędzią”.
Więcej kotów Schroedingera
No właśnie, „neo-sędziowie”… Podobnych kotów Schroedingera jest w naszym kraju więcej – taka, chociażby, „neo-KRS” składa się, między innymi, z czterech posłów i dwóch senatorów. Wydawać by się mogło, że politycy koalicji rządzącej, nie uznając istnienia Krajowej Rady Sądownictwa, nie powinni wchodzić w skład ciała, które nie istnieje. Zaledwie kilka kliknięć dzieli jednak każdego z nas od tego by ustalić, że za zasiadanie w „nieistniejącej” KRS każdy z nich otrzymuje sowite wynagrodzenie (przykładowo senator Krzysztof Kwiatkowski w oświadczeniu majątkowym za 2024 rok wskazuje, że dieta netto za zasiadanie w Radzie oznaczała dla niego dodatkowe 109.984,74 zł). Czy da się otrzymywać wynagrodzenie za pracę w nieistniejącym miejscu pracy? Cóż, najwyraźniej jest to możliwe.