Marcin Bąk: Drużyna Pierścienia – to już prawie ćwierć wieku
„Władca Pierścieni” jest z całą pewnością najbardziej znanym dziełem Tolkiena. Przez licznych krytyków uważany także za najczęściej czytaną, najbardziej wpływową książkę z gatunku fantasy. Oxfordzki profesor literatury, poliglota i erudyta stworzył bardzo przekonujący świat, nieco zbliżony do naszego, w którego dziejach mógł wyrazić swoje najgłębsze przekonania.
Jak sam przyznawał to kilkakrotnie w listach do swoich czytelników, chciał dać Anglikom mitologię, której byli praktycznie pozbawieni. Odwoływał się do czegoś, co sam nazywał „dziedzictwem Północy” czyli najstarszych zachowanych elementów baśni i mitów germańskich, celtyckich czy fińskich. Będąc gorliwym katolikiem umieszczał świat mitów w kontekście Ewangelii, miał dość ciekawą koncepcję na temat fragmentów Objawienia, zawartych w pogańskich mitach.
W rezultacie wielu lat pracy, pisząc głównie „do szuflady” po godzinach zajęć uniwersyteckich, stworzył rozległy, dość spójny świat z własnymi językami, kosmologią, teologią, historią i geografią. To całe tło uniwersum „Władcy Pierścieni” powstawało przez wiele lat, od czasów I wojny światowej. W latach trzydziestych przyszedł wielki sukces pisanego początkowo myślą o dzieciach „Hobbita” i wreszcie po II wojnie ukazała się „Trylogia”, które na zawsze zmieniała literaturę fantasy.
Trudności z ekranizacją
Dobra książka, z wartką akcją z ciekawie zarysowaną fabułą, scenami batalistycznymi i wątkiem romansowym wydaje się idealnym materiałem na scenariusz filmowy. Faktycznie, mamy liczne przykłady przenoszenia takich dzieł literackich na ekran. „Wojna i Pokój” czy „Trzej Muszkieterowie” były wielokrotnie eksploatowane przez filmowców. Powstało kilkadziesiąt ekranizacji, oprócz prób mniej czy bardziej wiernego odwzorowania zamysłu autora, trafiają się ekranizacje będące bardzo luźno związane z książkami, komedie, tragifarsy, filmy celowo odwracające role głównych bohaterów.
Z dziełami Tolkiena sprawa nie była taka prosta. Jedną z przyczyn pozostawała sama treść dzieła. Akcja toczy się w fantastycznym świecie, gdzie obok ludzi żyją inne jeszcze rasy humanoidalne – krasnoludowie, elfy, hobbici, orkowie. Do tego dochodzą smoki, trolle, Barlogowie, czary i magiczne artefakty. Przez długie dziesięciolecia sztuka filmowa nie posiadała odpowiednich narzędzi do w miarę przekonującego ukazania tych wszystkich „dziwów” tolkienowskiego świata. Nieporadne, kiepskie efekty specjalne przy próbach wykreowania na ekranie fantastycznych postaci mogą dać opłakane rezultaty. Mogliśmy się o tym przekonać wszyscy przy polskiej ekranizacji „Wiedźmina”, wzbudzającej nieplanowany uśmiech przy pojawianiu się gumowych stworków i bieda – scenografiach z rozpadającymi się zamkami.
Pierwsze podejścia do przeniesienia dzieł Tolkiena na ekran miały miejsce w latach siedemdziesiątych. Były to początkowo próby animacji, co wydaje się zrozumiałe z wymienionych powyżej względów, w końcu narysować można wszystko a ukazać „prawdziwego” smoka w filmie z aktorami jest znacznie trudniej. W 1978 roku Ralph Bakshi wziął się za „Władcę Pierścieni” i postanowił zrealizować film częściowo animowany a częściowo w technice rotoskopowej, z przenoszonymi w świat animowany, odrysowanymi sylwetkami prawdziwych aktorów. Projekt nie został sfinalizowany, udało się mniej więcej połowę książki przenieść na ekran. Efekt końcowy, delikatnie mówiąc nie zadowala. Postacie bohaterów ukazano dość infantylnie, świat wydaje się w porównaniu z książką bardzo ubogi, efekty rotoskopowe zamiast dodawać atrakcyjności wprowadzają raczej dysonans. Niektóre postacie ukazane zostały w sposób rażąco odbiegający od dość dokładnego opisu Tolkiena – np. Boromir, rycerz Gondoru w ekranizacji Bakshiego wygląda jak berserker z popularnych wyobrażeń o wikingach.
Rok przed filmem Bakshiego powstał również animowany „Hobbit” w reżyserii Arthura Rankina i
Jules Bass. Dzieło to równeż nie wzbudziło wielkiego entuzjazmu fanów tolkienowskiej twórczości.
Jackson podejmuje wyzwanie
Na przełomie tysiącleci twórcy filmów mieli już do dyspozycji bardzo zaawansowane narzędzia, za pomocą których można było osiągać efekty niedostępne wcześniejszym generacjom filmowców. Chodzi głównie o efekty specjalne i możliwości jakie dawała rozwijająca się coraz bardziej technologia komputerowa. Peter Jackson zabrał się do swego dzieła starannie, dbając o wszystkie składowe jego elementy. Dobór odpowiednich aktorów, rozbudowane rekwizytorium, kostiumy, choreografię walk, efekty specjalne. Zdjęcia kręcone były w niesamowitych plenerach Nowej Zelandii.
Efekt końcowy został uznany ogólnie za udany, czego dowodem były Oskary i nominacje w różnych kategoriach. Udało się zrealizować dzieło z wielkim rozmachem, pokazać wielkość i różnorodność tolkienowskiego Śródziemia. Kontrowersje wzbudzały u fanów pewne autorskie rozwiązania Jacksona dotyczące wyrzucenia niektórych wątków, jak Tom Bombadil czy Upiory Kurhanów albo wprowadzenie elementów obcych fabule książkowej jak oddział elfów walczący w Helmowym Jarze. Ja sam, od lat będąc zagorzałym fanem Tolkiena, mam zastrzeżenia do pewnych rozwiązań zastosowanych przez Jacksona. Niemniej trzeba przyznać, że jest to jak na razie najlepsza ekranizacja dzieła Profesora, od prawie ćwierć wieku nikt nie stworzył lepszej.