Madagaskar, czyli odciski palców Rosji
Dwa dni po śmierci Vangelisa lecę z Europy hen, aż na zachodnie połacie Oceanu Indyjskiego, za południowo-wschodnie wybrzeże Afryki, na czwartą co do wielkości wyspę świata: Madagaskar. Ludzie obok mnie, przede mną i za mną oglądają filmy: wojenne, kryminalne, biograficzne - a ja na okrągło słucham albumu Vangelisa „Rosetta”. Lecimy nad kontynentem zwanym w czasach przed „poprawnością polityczną” Czarnym Lądem, a ja kontempluję „Origins”. Czas, żeby zagłębić się w historię i współczesność kraju, który jest spektakularnym przykładem ingerencji Rosji jakże daleko od jej granic. BBC już w 2019 roku informuje o swoim dziennikarskim śledztwie w sprawie oferowania przez Rosjan pieniędzy na kampanię wyborczą... co najmniej sześciu (!) kandydatom na prezydenta Madagaskaru. Słucham „Sunlight” Vangelisa i myślę o Moskwie i jej ambicjach bycia globalnym imperium. W tym roku „France 24” mówi o „geopolitycznych ambicjach Rosji w Afryce” i przypomina działalność rosyjskich „prywatnych struktur militarnych”, często określanych jako „Grupa Wagnera”. A amerykańscy eksperci z Center for Strategic and International Studies (CSIS) z Waszyngtonu idą dalej, pokazując aktywność Rosji w ostatnich sześciu (sic!) latach w Sudanie, Sudanie Południowym, Libii, Republice Środkowej Afryki (RSA), Madagaskarze i Mozambiku. Jest o czym myśleć. Moskwa, jak zawsze, gra na kilku geopolitycznych fortepianach.
Cień Rosji na końcu świata
Pamiętam jeszcze na początku tej kadencji Parlamentu Europejskiego - jesień 2019 roku - dyskusję na komisji PE, zajmującej się w szczególny sposób Afryką (Komisja Rozwoju) i nagłe przebudzenie deputowanego z Belgii, oburzonego niespodziewanym dla niego i jego rządu wzrostem rosyjskich inwestycji ekonomicznych w Afryce. Dla belgijskiego liberała nie było szczególnym problemem oderwanie przez Moskwę kawałka Gruzji czy Ukrainy, ale wkroczenie w tradycyjna strefę wpływów w Afryce państw kolonialnych takich, jak Belgia właśnie, czy Francja - wywołało święte oburzenie: „jak mogli!”. Identycznie reagowali Francuzi na aktywność „Wagnerowców” w dawnych koloniach francuskich - i to już wiele miesięcy przed napaścią Rosji na naszego wschodniego sąsiada.
Madagaskar uzyskał niepodległość od Francji przed 62 laty. Od tego czasu były tam cztery zamachy stanu. Ale to nie Francuzi dotarli tu jako pierwsi Europejczycy – w XVI wieku byli nimi Portugalczycy, którzy traktowali wyspę jako przystanek w morskiej drodze do Indii. Od XVII wieku królowała tu Francja, która wygrała rywalizację z Anglią. Dziś, jak to pokazałem wcześniej, kraj mający dewizę „Ojczyzna, Wolność, Postęp” jest boiskiem, na którym wielcy gracze grają o wpływy.
Z Europy na Madagaskar najprościej dostać się z Paryża francuskimi liniami Air France. Można też wybrać drogę z przesiadką w Etiopii – wtedy ze Starego Kontynentu leci się „Ethiopian Airlines” do Addis-Abeby, a z etiopskiej stolicy, również „EA” - uważanymi za najlepsze linie lotnicze Afryki (obok „Kenyan Airways”) już bezpośrednio do Antananarivo. Wybieram połączenie Warszawa - Paryż - Madagaskar. Z lotniska imienia prezydenta i generała Charlesa de Gaulle'a lecę 11 godzin - to jeden z moich najdłuższych lotów. Najpierw lecimy nad Afryką Północną i Egiptem. Pod nami Pustynia Nubijska, Sudan, Etiopia, po prawej Kenia, a dalej Tanzania. Wypisuję wciąż egzotycznie brzmiące - mimo, że byłem już w kilkunastu krajach Afryki - nazwy miast: po lewej Xuddur i Baidoa, po prawej Mandera, dalej mocno po prawej Chismayu, lecimy na Mogadishu, po prawej Tanzania, której nazwa wzięła z polaczenia Tanganiki i Zanzibaru, potem wyspy Komory ,przedsionek do największej wyspy kontynentu - Madagaskaru.
Chrześcijańscy męczennicy, żebrzące dzieci i ...nowoczesny stadion
Wita mnie idealna pogoda: nie jest za gorąco, jak w większości państw Afryki, nie jest parno, jest - w sam raz. Przejazd nocą z lotniska do centrum - blisko. Rano, gdy wyruszam widzę, że jakaś ekipa kręci film w naszym hotelu. Grzecznie przepraszam i wtedy słyszę, jak aktor trzymający za rękę aktorkę - Azjatkę mówi do mnie czystą polszczyzną: „Dzień dobry!”. Miło słyszeć polską mowę na końcu świata. Grzecznie odpowiadam w języku ojczystym, na co słyszę: „Znam Pana tylko z telewizji”. Nasi są wszędzie...
Wyprawa po stolicy, Antananarivo. Młoda apatyczna żebraczka ze śpiącym parolatkiem. Wszędzie żebrzące dzieci. I kontrast: restauracja włoska, restauracja francuska, Irish Pub - tu przychodzą nie tylko cudzoziemcy, także miejscowe elity.
Na ulicach bardzo wiele motocykli. Szyld: „Agencja Pogrzebowa Madagaskaru” (sic!). Intensywny spacer w górę. Chrześcijański kościół - część „Narodowego Dziedzictwa” tego kraju, zbudowany w 1867 roku: upamiętnienie naszych braci w wierze zamordowanych w 1849 roku. Dla miejscowych władz byli oni wtedy przykładem „zewnętrznej ingerencji” w wewnętrzne sprawy Madagaskaru. Ludzie tłumnie wychodzą z niedzielnej mszy. Wszyscy są w maskach. Tutaj zaraza zebrała spore śmiertelne żniwo. Także wśród pracujących na wyspie polskich kapłanów. Czytam napisy na przykościelnych nagrobkach. James Hestie, zmarły w 1830.roku, negocjował zniesienie niewolnictwa na wyspie, a był, jak to określono „agentem rządu brytyjskiego”.
W środku świątyni jeszcze spotkanie laikatu i kapłanów. Po obu stronach schodków za ogrodzeniem dzieciaki żebrzą. Jedno z nich płacze. Żebractwo tu wydaje się być ważną gałęzią gospodarki narodowej i jest chyba nieźle zorganizowane.
Na pobliskim podwórku dorośli z przejęciem grają w domino. Obserwuję funkcjonowanie publicznej ręcznej(!) pralni. Kamienna konstrukcja ,szereg stanowisk pracy, plastikowe balie. Pracują tu głównie kobiety, jest jeden mężczyzna, pranie jest z całej okolicy. Pranie, wyżymanie, wieszanie na dziesiątkach specjalnych palików, linek, balustrad wokół tej specyficznej pralni.
Pralnia rodem z minionej - tu aktualnej - epoki góruje nad bardzo nowoczesnym stadionem piłkarskim, pobudowanym na zamówienie władz przez Chińczyków przed dwoma laty, na fali narodowego entuzjazmu po sensacyjnym awansie Madagaskaru do ćwierćfinału Pucharu Afryki czyli mistrzostw kontynentu. A to historyczne miejsca: tu, na południu dzisiejszej aglomeracji w XVII wieku powstała obecna stolica z pałacem królowej i osobnym(!) króla. Teraz mieszka tu trzy miliony ludzi, a system monarchiczny dobrze ponad wiek temu zlikwidowali kolonizatorzy z Francji. Ci się nie patyczkowali...
Spojrzenie daleko w dół na sztuczne jezioro Anosy, utworzone w 1833 roku. I spojrzenie na mojego przewodnika - jest w koszuli z długim rękawem, kurtce i jeszcze na dodatek w kamizelce. Ja w t-shircie. Upał mocny, południe, jeszcze sporo chodzimy. Ja ociekam potem -w przeciwieństwie do niego...
Ludzie marzą o prądzie elektrycznym, a piesi żeby nie zginąć na drodze...
Tylko 15 % mieszkańców Madagaskaru ma dostęp do elektryczności. Tak twierdzą miejscowi. W miastach z elektryczności ma szczęście korzystać „aż” połowa mieszkańców. Jednak na wsi tylko co dwudziesty mieszkaniec.
Ostrzegają mnie tego dnia i w następnych przed grasującymi tu powszechnie w centrum kieszonkowcami. Portfel z tylnej kieszeni mam przełożyć do przedniej. To nie tylko problem stolicy. W całym kraju grasują bandyci kradnący - na zamówienie, w zorganizowany sposób - bydło. Moi rozmówcy narzekają na upadek „etyki zawodowej” rzezimieszków: kiedyś zabierali tylko bydło, teraz napadają wszystkich i zabierają wszystko.
Patrzę na wielki pomnik upamiętniający niepodległościowe powstanie z 1947 roku. Madagaskar uzyskał niepodległość 13 lat później, ale wpływy francuskie są tu dalej olbrzymie. To, że Air France była jedyną linią europejską, która tu latała w czasie COVID-u i dalej jest jedyną - to przykład tylko jeden z wielu.
Mijam siostrę zakonną w habicie. To normalny tutaj widok. Sporo dorosłych i dzieci ma na szyi krzyżyki. Widzę coś, co imituje postój taksówek. A na nim obdrapany Renault 4. Chyba z lat 1960-ch...
Dwóch mężczyzn paraduje w stolicy z ciężkimi workami na głowach – widok powszechny, ale raczej na afrykańskiej prowincji. Kobieta siedzi na ulicy i karmi dziecko piersią. Ludzie przechodzą tuż obok. Patrzę na malgaskie napisy: „polisy” czyli „policja". Albo „ommissariat” czyli nasz „komisariat”. Cóż, Polacy czują się tu dobrze także ze względów językowych...
Ruch uliczny jest tu specyficzny. Gdy na głównej ulicy Antananarivo wprowadzono sygnalizację świetlną, nagle bardzo wzrosła liczba wypadków! Ludzie tu przyzwyczajeni są do kierujących ruchem policjantów. Przechodzę przez pasy, jestem w połowie, ale tuż przede mną śmiga samochód. Auto ważniejsze jest tu niż pieszy. Przechodzień jest jak jednostka w wierszu komunisty Majakowskiego – „zerem”...
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (06.06.2022)