"Śmierć Ludwika XIV" - film o tym, jak odchodzą najwięksi

Kataloński reżyser, już czterdziestoletni, wspomnianego tematu dotyka we wszystkich swych filmach, czasem czyniąc zeń główny temat (poza „Śmiercią Ludwika XIV” dotyczy to przede wszystkim jego najbardziej cenionego dzieła, „ Historii mojej śmierci”, gdzie splata wątki z powieści Brama Stokera „Dracula” z biografią i legendą Giacomo Casanovy; film zdobył Złotego Lamparta w Locarno w 2013). W wywiadach podkreśla, że o Królu Słońce czytał tylko jedną książkę, jednak i jej treści nie trzymał się wiernie. Ludwik XIV interesował go nie jako monarcha, lecz po prostu jako umierający człowiek.
 "Śmierć Ludwika XIV" - film o tym, jak odchodzą najwięksi
/ mat. prasowe
 Istotnie, próżno w najnowszym dziele Serry szukać wiarygodnych informacji o ostatnich dniach wielkiego władcy. Wprawdzie pojawiają się tu takie postacie historyczne jak madame de Maintenon (Irène Silvani), królewski kapelan, ojciec Michel Le Tellier (Jacques Henric) czy Fagon (Patrick d’Assumçao), osobisty lekarz Burbona, towarzyszący mu aż po... pośmiertną sekcję, ale wydają się one jedynie bronić reżysera przed zarzutem lekceważenia faktów.

Katalończyk często zaznacza, że jego praca polega przede wszystkim na „cierpliwym szlifowaniu formy filmowej, aż będzie idealna”. To poszukiwanie doskonałego kształtu artystycznego w „Śmierci Ludwika XIV” nie ulega najmniejszej wątpliwości. Niezwykła dbałość o detale, mistrzowskie opracowanie warstwy dźwiękowej, wysmakowana strona wizualna (oświetlenie, kadrowanie, montaż, scenografia, rekwizyty, kostiumy i charakteryzacja), świetne aktorstwo – wręcz oszałamiają. Serra nie ma jednak na celu artystowskich popisów; stara się skupić naszą uwagę na umierającym, jego przeżyciach i otoczeniu – odchodząc, opuszczamy przecież konkretne miejsca i konkretnych ludzi.
Najbardziej chyba widoczną cechą narracji filmu Katalończyka jest jej powolność – ostentacyjna, lekceważąca przyzwyczajenia lwiej części odbiorców, wręcz nieznośna. Wyjaśnienie tego zabiegu wydaje się jednak oczywiste: twórcom chodzi o uzmysłowienie widzom (a do tego konieczne jest oddziaływanie właśnie na zmysły) istoty umierania.

Doznania widza, być może wręcz znużenie, umożliwiają dostrzeżenie udręki agonii, jej bolesności i powolności. Kamera Jonathana Ricquebourga wpatruje się w ciało Ludwika, w jego pomarszczoną skórę, w symptomy gangreny. Obserwujemy fizyczność umierania, bezradność chorego – wobec samej choroby, własnej słabości, ale też wobec lekarzy, czasami najzwyczajniej w świecie głupich. Odchodzenie następuje stopniowo, lecz nieubłaganie, odziera człowieka ze wszystkiego. W ukazaniu tego procesu wielka zasługa Jean-Pierre’a Léaud, dziś siedemdziesięciodwuletniego, którego karierę aktorską starszym widzom dane było śledzić od ponad pół wieku (niezapomniany Antoine Doinel w znakomitych „400 batach” Françoisa Truffauta). Gra on monarchę przede wszystkim ciałem: jego bezwładnością, czasem gwałtownym, pełnym uporu gestem, jęczeniem, okrzykami bólu, charczeniem, bogatą mimiką. Słów wypowiada Léaud niewiele; dotyczą zresztą spraw prostych, codziennych – ubioru, łaknienia, pragnienia. Serra świadomie odrzuca zapisane przecież wypowiedzi Króla Słońce, które mogłyby wprowadzić do filmu patos, którego reżyser pragnie uniknąć. Nie usłyszymy słów: „Czemu płaczecie? Czyż nie dość długo żyłem? Myśleliście, że jestem nieśmiertelny?

Nie, nie, wiem dobrze, że trzeba to wszystko opuścić”. Na własne oczy widzimy za to przedśmiertne ogołocenie człowieka. Tak, człowieka, bo fakt, że moribundem (łac.: ten, kto ma umrzeć) jest król, ten, który utożsamiał siebie z państwem, sam w sobie pozostaje drugorzędny, uwydatnia zaś jedynie ludzką kruchość, nicość wobec śmierci.#NOWA_STRONA#

Jedność miejsca (wciąż przebywamy w sypialni władcy), panujący w komnacie półmrok (Ricquebourg oświetla pomieszczenie wyłącznie świecami, jak przed laty John Alcott w niezapomnianym „Barrym Lyndonie” Kubricka), statyczność kamery wprowadzają nastrój klaustrofobii, zamykają nas niejako w przeżyciach umierającego, pozwalają doświadczać wespół z nim ogołocenia i odchodzenia. Nasze doznania potęguje jeszcze scena, w której grający Ludwika Léaud patrzy wprost w obiektyw kamery, a zza ekranu słyszymy Kyrie z Wielkiej Mszy c-moll Mozarta. A jednak trudno się tu dopatrzyć patosu. Owo spojrzenie króla przypomina raczej słowa ze średniowiecznej legendy o 3 żywych i 3 umarłych: „Jestem tym, kim ty będziesz, jesteś tym, kim ja byłem”. Wraz z muzyką wielkiego klasyka budzi owa scena fizyczny i metafizyczny dreszcz.

Serra wielokrotnie podkreślał, że śmierć, obecna we wszystkich jego filmach, nie ma w sobie nic wzniosłego, że jest banalna, choć jednocześnie intymna i niezwykle ważna. „Śmierć Ludwika XIV” potwierdza te słowa – realizacją scenariusza, warstwą wizualną, dźwiękową i aktorstwem. Choć niełatwa w odbiorze, przykuwa uwagę myślącego widza. O każdym z nas, w zgodzie z dziełem Katalończyka, można przecież rzec słowami Jarosława Marka Rymkiewicza:

„Kiedy zamkną mi powieki
I na oślep po omacku
Ja w minione pójdę wieki

Przeczytacie moje łokcie
Książkę czaszki i śledzionę
Wszystkie kartki mego życia
Zamazane pokreślone”


„Śmierć Ludwika XIV”, reż.: Albert Serra; wyk.: Jean-Pierre Léaud, Patrick d’Assumçao, Marc Susini; Francja, Portugalia 2016

Paweł Gabryś-Kurowski

Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (13/2017) dostępnego także w wersji cyfrowej tutaj.

 

POLECANE
Komunikat dla mieszkańców Lublina z ostatniej chwili
Komunikat dla mieszkańców Lublina

Z powodu awarii urządzeń sterowania ruchem kolejowym nieprzejezdna jest stacja Lublin – poinformowały w sobotę po południu PKP PLK. Niektóre pociągi mają około dwóch godzin opóźnienia.

Tragedia w Warszawie. Motocyklista wjechał w ludzi z ostatniej chwili
Tragedia w Warszawie. Motocyklista wjechał w ludzi

W sobotę w Marysinie Wawerskim na ul. Korkowej motocyklista potrącił dwie osoby przechodzące przez jezdnię. W wyniku zdarzenia zmarł pieszy. Motocyklista i piesza trafili do szpitala. Ulica jest zablokowana. Autobusy linii 115 i 173 jeżdżą objazdami.

Gratka dla miłośników seriali. Hit lat 90. powraca Wiadomości
Gratka dla miłośników seriali. Hit lat 90. powraca

Ta wiadomość to prawdziwa gratka dla fanów seriali. Już niedługo hit lat 90. wróci na ekrany.

Czekaliście? Paluszki Beskidzkie wróciły gorące
Czekaliście? Paluszki Beskidzkie wróciły

Serowo-cebulowe Paluszki Beskidzkie wróciły po pożarze zakładu Aksam. Kultowa przekąska znów jest dostępna.

GIS wydał nowy komunikat. Na ten produkt trzeba uważać Wiadomości
GIS wydał nowy komunikat. Na ten produkt trzeba uważać

Nowy komunikat GIS. Na ten produkt konsumenci powinni uważać.

Wiceprezydent USA  w Watykanie. Symboliczna wizyta w trudnym czasie polityka
Wiceprezydent USA w Watykanie. Symboliczna wizyta w trudnym czasie

Wojny i napięcia na świecie oraz kwestie dotyczące migracji - to niektóre tematy rozmowy wiceprezydenta USA J.D. Vance'a z sekretarzem stanu Stolicy Apostolskiej kardynałem Pietro Parolinem w sobotę w Watykanie. O spotkaniu poinformowało watykańskie biuro prasowe.

Putin ogłosił wielkanocny rozejm w wojnie z Ukrainą z ostatniej chwili
Putin ogłosił wielkanocny rozejm w wojnie z Ukrainą

Władimir Putin ogłosił rozejm wielkanocny — poinformowała rosyjska agencja informacyjna TASS. Ma obowiązywać od godz. 19 czasu polskiego.

Tatry przeżywają oblężenie. Korki do Morskiego Oka gorące
Tatry przeżywają oblężenie. Korki do Morskiego Oka

Jak poinformował Karol Wagner z Tatrzańskiej Izby Gospodarczej, frekwencja turystyczna w Zakopanem zaskakuje – mimo że święta wielkanocne tradycyjnie nie cieszyły się tu dużym zainteresowaniem.

Przewaga Trzaskowskiego topnieje w oczach. Czy jego sztab wymyśli mu nową rolę? polityka
Przewaga Trzaskowskiego topnieje w oczach. "Czy jego sztab wymyśli mu nową rolę?"

W ostatnich sondażach możemy zauważyć tąpnięcie poparcia dla kandydata Koalicji Obywatelskiej. – Rafał Trzaskowski jest w rozchwianiu. Pytanie, co zrobi sztab – mówi publicysta Piotr Semka.

Joanna Opozda przerwała milczenie. Aktorka trafiła do szpitala Wiadomości
Joanna Opozda przerwała milczenie. Aktorka trafiła do szpitala

Joanna Opozda trafiła do szpitala tuż przed świętami. Aktorka przeszła operację kolana, z którym - jak się okazuje - miała poważne problemy już od kilku lat. Dopiero teraz znalazła moment, by zająć się swoim zdrowiem.

REKLAMA

"Śmierć Ludwika XIV" - film o tym, jak odchodzą najwięksi

Kataloński reżyser, już czterdziestoletni, wspomnianego tematu dotyka we wszystkich swych filmach, czasem czyniąc zeń główny temat (poza „Śmiercią Ludwika XIV” dotyczy to przede wszystkim jego najbardziej cenionego dzieła, „ Historii mojej śmierci”, gdzie splata wątki z powieści Brama Stokera „Dracula” z biografią i legendą Giacomo Casanovy; film zdobył Złotego Lamparta w Locarno w 2013). W wywiadach podkreśla, że o Królu Słońce czytał tylko jedną książkę, jednak i jej treści nie trzymał się wiernie. Ludwik XIV interesował go nie jako monarcha, lecz po prostu jako umierający człowiek.
 "Śmierć Ludwika XIV" - film o tym, jak odchodzą najwięksi
/ mat. prasowe
 Istotnie, próżno w najnowszym dziele Serry szukać wiarygodnych informacji o ostatnich dniach wielkiego władcy. Wprawdzie pojawiają się tu takie postacie historyczne jak madame de Maintenon (Irène Silvani), królewski kapelan, ojciec Michel Le Tellier (Jacques Henric) czy Fagon (Patrick d’Assumçao), osobisty lekarz Burbona, towarzyszący mu aż po... pośmiertną sekcję, ale wydają się one jedynie bronić reżysera przed zarzutem lekceważenia faktów.

Katalończyk często zaznacza, że jego praca polega przede wszystkim na „cierpliwym szlifowaniu formy filmowej, aż będzie idealna”. To poszukiwanie doskonałego kształtu artystycznego w „Śmierci Ludwika XIV” nie ulega najmniejszej wątpliwości. Niezwykła dbałość o detale, mistrzowskie opracowanie warstwy dźwiękowej, wysmakowana strona wizualna (oświetlenie, kadrowanie, montaż, scenografia, rekwizyty, kostiumy i charakteryzacja), świetne aktorstwo – wręcz oszałamiają. Serra nie ma jednak na celu artystowskich popisów; stara się skupić naszą uwagę na umierającym, jego przeżyciach i otoczeniu – odchodząc, opuszczamy przecież konkretne miejsca i konkretnych ludzi.
Najbardziej chyba widoczną cechą narracji filmu Katalończyka jest jej powolność – ostentacyjna, lekceważąca przyzwyczajenia lwiej części odbiorców, wręcz nieznośna. Wyjaśnienie tego zabiegu wydaje się jednak oczywiste: twórcom chodzi o uzmysłowienie widzom (a do tego konieczne jest oddziaływanie właśnie na zmysły) istoty umierania.

Doznania widza, być może wręcz znużenie, umożliwiają dostrzeżenie udręki agonii, jej bolesności i powolności. Kamera Jonathana Ricquebourga wpatruje się w ciało Ludwika, w jego pomarszczoną skórę, w symptomy gangreny. Obserwujemy fizyczność umierania, bezradność chorego – wobec samej choroby, własnej słabości, ale też wobec lekarzy, czasami najzwyczajniej w świecie głupich. Odchodzenie następuje stopniowo, lecz nieubłaganie, odziera człowieka ze wszystkiego. W ukazaniu tego procesu wielka zasługa Jean-Pierre’a Léaud, dziś siedemdziesięciodwuletniego, którego karierę aktorską starszym widzom dane było śledzić od ponad pół wieku (niezapomniany Antoine Doinel w znakomitych „400 batach” Françoisa Truffauta). Gra on monarchę przede wszystkim ciałem: jego bezwładnością, czasem gwałtownym, pełnym uporu gestem, jęczeniem, okrzykami bólu, charczeniem, bogatą mimiką. Słów wypowiada Léaud niewiele; dotyczą zresztą spraw prostych, codziennych – ubioru, łaknienia, pragnienia. Serra świadomie odrzuca zapisane przecież wypowiedzi Króla Słońce, które mogłyby wprowadzić do filmu patos, którego reżyser pragnie uniknąć. Nie usłyszymy słów: „Czemu płaczecie? Czyż nie dość długo żyłem? Myśleliście, że jestem nieśmiertelny?

Nie, nie, wiem dobrze, że trzeba to wszystko opuścić”. Na własne oczy widzimy za to przedśmiertne ogołocenie człowieka. Tak, człowieka, bo fakt, że moribundem (łac.: ten, kto ma umrzeć) jest król, ten, który utożsamiał siebie z państwem, sam w sobie pozostaje drugorzędny, uwydatnia zaś jedynie ludzką kruchość, nicość wobec śmierci.#NOWA_STRONA#

Jedność miejsca (wciąż przebywamy w sypialni władcy), panujący w komnacie półmrok (Ricquebourg oświetla pomieszczenie wyłącznie świecami, jak przed laty John Alcott w niezapomnianym „Barrym Lyndonie” Kubricka), statyczność kamery wprowadzają nastrój klaustrofobii, zamykają nas niejako w przeżyciach umierającego, pozwalają doświadczać wespół z nim ogołocenia i odchodzenia. Nasze doznania potęguje jeszcze scena, w której grający Ludwika Léaud patrzy wprost w obiektyw kamery, a zza ekranu słyszymy Kyrie z Wielkiej Mszy c-moll Mozarta. A jednak trudno się tu dopatrzyć patosu. Owo spojrzenie króla przypomina raczej słowa ze średniowiecznej legendy o 3 żywych i 3 umarłych: „Jestem tym, kim ty będziesz, jesteś tym, kim ja byłem”. Wraz z muzyką wielkiego klasyka budzi owa scena fizyczny i metafizyczny dreszcz.

Serra wielokrotnie podkreślał, że śmierć, obecna we wszystkich jego filmach, nie ma w sobie nic wzniosłego, że jest banalna, choć jednocześnie intymna i niezwykle ważna. „Śmierć Ludwika XIV” potwierdza te słowa – realizacją scenariusza, warstwą wizualną, dźwiękową i aktorstwem. Choć niełatwa w odbiorze, przykuwa uwagę myślącego widza. O każdym z nas, w zgodzie z dziełem Katalończyka, można przecież rzec słowami Jarosława Marka Rymkiewicza:

„Kiedy zamkną mi powieki
I na oślep po omacku
Ja w minione pójdę wieki

Przeczytacie moje łokcie
Książkę czaszki i śledzionę
Wszystkie kartki mego życia
Zamazane pokreślone”


„Śmierć Ludwika XIV”, reż.: Albert Serra; wyk.: Jean-Pierre Léaud, Patrick d’Assumçao, Marc Susini; Francja, Portugalia 2016

Paweł Gabryś-Kurowski

Artykuł pochodzi z najnowszego numeru "TS" (13/2017) dostępnego także w wersji cyfrowej tutaj.


 

Polecane
Emerytury
Stażowe