Antropolog: wciąż uczymy się, jak funkcjonować w wielkich miastach

Przez tysiące lat nasi przodkowie żyli w spójnych, niewielkich grupach; my dziś mieszkamy w wielkich, wielokulturowych miastach. Mamy problemy, by w nich dobrze funkcjonować - powiedział w rozmowie z PAP antropolog z Uniwersytetu Oxfordu, Robin Dunbar.
Gdańsk, fot. erwinbauer Antropolog: wciąż uczymy się, jak funkcjonować w wielkich miastach
Gdańsk, fot. erwinbauer / pixabay.com
W swoich książkach i artykułach Dunbar - patrząc przez pryzmat ewolucyjnej przeszłości człowieka - wyjaśnia mechanizmy regulujące funkcjonowanie współczesnych społeczeństw. Jest autorem hipotezy, zgodnie z którą istnieje maksymalna liczba (ok. 150) osób, z którymi człowiek jest w stanie utrzymywać bliskie relacje. Dunbar przebywał w Polsce na zaproszenie organizatorów III Międzynarodowej Konferencji Polskiego Towarzystwa Nauk o Człowieku i Ewolucji (PTNCE) w Toruniu.

PAP: Na początku XIX w. w miastach żyło zaledwie 2,4 proc. populacji świata, a według ONZ od 2008 r. w miastach mieszka już ponad połowa wszystkich ludzi żyjących na Ziemi. Jak na proces urbanizacji patrzy antropolog?
R.D.: Z ewolucyjnego punktu widzenia mieszkanie w miastach to dla nas - ludzi - nowość: żyjemy w ten sposób najwyżej od ok. 8 tys. lat. Wcześniej, przez jakiś milion lat, żyliśmy jako wędrowni łowcy i zbieracze w niewielkich, elastycznych grupach, liczących ok. 150 osób. Nie wszyscy członkowie tych społeczności przebywali razem: rozpraszali się oni i przebywali w mniejszych obozach na terenie określonego terytorium całej grupy. Z czasem jednak zaczęli żyć razem w wioskach. Wydaje się, że zmusiły ich do tego najazdy, ataki sąsiadów. Presja z ich strony była tak duża, że osiedlanie stało się mechanizmem obronnym. Wspólne życie w wioskach, budowa ogrodzeń czy murów, oznaczały bezpieczeństwo i możliwość skuteczniejszej obrony.
Z czasem osady rozrastały się, powstawały miasta, które tworzyły alianse z innymi miastami. Ich wielkość spowodowała jednak inny problem: stresy i napięcia związane z życiem w tak dużej gromadzie.

PAP: Zwierzęta społeczne posiadają mechanizmy, które pozwalają rozładowywać napięcia i dobrze funkcjonować w grupach.
R.D.: Wszystkie małpy, w tym człekokształtne, żyją bardzo blisko siebie - w dosłownym, fizycznym sensie, i utrzymują silne więzi społeczne. Jest z tym jednak problem, gdyż w takim układzie stale się na kogoś wpada. Życie w grupie oznacza stres i napięcie - trochę podobne do tego, jaki odczuwamy w ciasnym metrze podczas dojazdu do pracy. Małpy radzą sobie z tym, tworząc niewielkie alianse, w ramach których mogą się iskać.
Największe grupy łowców i zbieraczy radziły sobie, dziejąc się na mniejsze obozy. Gdy ktoś miał dość życia w jednym obozie, ludzie go tam nazbyt denerwowali - mógł się przenieść do innego obozu, co pozwalało rozproszyć stresy. Problem pojawia się wtedy, gdy wszyscy zbiorą się w jednym miejscu – trochę, jak we współczesnych miastach – i w razie problemów nie mają dokąd uciec.

PAP: Skoro życie w ogromnych skupiskach wywołuje takie napięcia, jak udaje się nam zapobiegać sytuacji, w której wszyscy będą chcieli wszystkich mordować?
R.D.: Wykorzystujemy te same mechanizmy, na których opierają się społeczne relacje u naczelnych, a które obejmują wydzielanie endorfin w mózgu. Ich działanie pozwala kontrolować ból, ale też czuć się lepiej z innymi. I dlatego wykonujemy różne czynności, które pobudzają wydzielanie endorfin. U zwierząt jest to iskanie czy też głaskanie. Jest jednak problem: iskanie to czynność bardzo prywatna, jeden osobnik może iskać tylko jednego innego osobnika. To ogranicza wielkość grupy, w której stres jest rozładowywany właśnie w ten sposób, przez bliski kontakt. Nie może mieć ona więcej niż ok. 15 osobników.
Aby zwiększyć wielkość grupy – nasi przodkowie musieli wynaleźć inne sposoby pobudzenia systemu wydzielania endorfin: takie, by wielu ludzi mogło w tym uczestniczyć jednocześnie. Na początku był to śmiech, taniec i śpiewanie. Później – kiedy wynaleźliśmy język – było to opowiadanie historii i religia.
Na początku wśród ludzi obecna była religia typu szamanistycznego - taka, w której nie ma teologii i kościoła, ale jest duchowość. Dzięki śpiewom i tańcom ludzie doświadczają transów, podczas których zwracają się ku duchom przodków. Wydaje się jednak, że w neolicie - ok. 8 tys. lat temu, kiedy zaczęliśmy żyć w miastach - nastąpiło szybkie przejście od religii typu szamanistycznego - ku jej typowi dogmatycznemu. W takiej religii obecna jest teologia i konkretny bóg, który przekazuje zasady moralne, których łamanie pociąga perspektywę kary. W takich religiach bóg widzi wszystko, co robimy; jest kimś w rodzaju policjanta. Moralizujący bóg istnieje w religiach abrahamistycznych – judaizmie, chrześcijaństwie i islamie. Analogiczne mechanizmy funkcjonują jednak i w innych religiach, np. buddyzmie, gdzie istnieje karma.

PAP: Co ma właściwie religia do życia w grupie?
R.D.: Kiedy grupy, w których żyjemy, stają się ogromne, a relacje między ludźmi - coraz bardziej anonimowe - potrzebujemy mechanizmów regulujących. W małych grupach ludzi, np. wioskach, rolę policjanta pełni cała społeczność: ludzie obserwują się i rozmawiają o innych, co stanowi system kontroli. W dużych miastach, nie mówiąc o metropoliach, ludzie się nie znają; nie wiedzą, kim są inni, i czy można im ufać. I choć tworzy się prawa i zasady - np. nie wolno kraść albo przekraczać prędkości na drogach - to ludzie chętnie je ignorują, gdy jest im tak wygodnie.
Religie okazują się zaskakująco wydajne i skuteczne jako mechanizm regulujący funkcjonowanie społeczeństw. Sprawdzają się też w skali, w jakiej nie działają żadne "religie" świeckie - komuny czy kibuce. Sprawiają, że ludzie bardziej tolerancyjnie znoszą zachowania innych członków ich społeczności. I dlatego w perspektywie historycznej wspólnoty religijne trwają o wiele dłużej niż świeckie.

PAP: Społeczeństwa zachodnie są coraz bardziej zsekularyzowane. Czy wobec tego, że religia pełni ważną rolę regulującą - społeczeństwa świeckie szukają czegoś w zamian?
R.D.: Kiedy religii brakuje, gdy jesteśmy przekonani, że nie ma nieba, piekła ani boga - tego "policjanta patrzącego na nas z góry" – mniej się przejmujemy tym, by żyć zgodnie z prawem. To trochę jak z jazdą samochodem: każdy musi przestrzegać przepisów ruchu drogowego, ale kiedy mamy okazję i wydaje się nam, że nikt nie widzi – zdarza się, że przekraczamy prędkość.
Religia to coś w rodzaju projektu dla wspólnoty: wszyscy wierzymy w to samo i sądzimy, że może się do tego samego przekonać sąsiadów. Czy istnieją świeckie projekty, które działają w podobny sposób? Można tu pomyśleć o ruchach na rzecz środowiska. Są bardzo podobne; to coś w rodzaju świeckiej religii.
Przykładem systemu, w którym stworzono świecką religię bez boga, był nazizm. Sukces nazizmu wynikał jak sądzę z faktu, że jego zwolennikom udało się - choć prawdopodobnie nie celowo - naśladować właśnie te elementy religii, które sprawiają, że religie "działają". Miał swoje rytuały, marsze, śpiewy, przemówienia i coś w rodzaju teologii. To było coś w rodzaju życia duchowego i sprawiało, że ludzie czuli się bardzo związani. Jednocześnie coś, czego powtórki nie chcemy.

PAP: Wróćmy do miast. Im są większe - tym gorsze?
R.D.: Jeśli chcemy, aby społeczeństwo działało w sposób zbliżony do naturalnej harmonii – maksymalna liczebność grupy nie może przekraczać ok. 150 osób. Daleko nam do tego. Powiedziałbym, że sposób, w jaki dziś żyjemy, to prawdziwy Armagedon.
Życie w miastach - dużych skupiskach - powoduje ogromne problemy i napięcia wynikające z anonimowości. Ludzie nie czują wobec siebie zobowiązania. W stosunku do innych zachowują się dobrze, o ile zmusza ich do tego prawo: wówczas nie przekraczają prędkości i nie parkują w miejscu dla niepełnosprawnych.

PAP: Skoro życie w miastach jest stosunkowo nową formą życia społecznego, to czy z czasem zdołamy się do tego dostosować?
R.D.: Mamy dwa wyjścia. Jedno zakłada odgórne narzucenie porządku, rozwiązanie poniekąd militarne, które pozwala utrzymać porządek ze strachu przed karą. Trochę tak, jak w Moskwie, gdzie istnieje centralne zarządzanie, kontrola, surowe prawo i policja. Albo w Japonii, gdzie mrowie ludzi żyje na skrajnie małej powierzchni. Jest z tym jednak problem, bo jeśli ten system przestaje działać - ludzie dosłownie zaczynają się zabijać.
Lepszym sposobem jest jednak działanie oddolne, kiedy człowiek jest oddany innym członkom swojej społeczności z powodu związku, jaki z nimi czuje – nawet jeśli oni nie wiedzą dokładnie, kim właściwie jest. Właśnie tak powinna działać Unia Europejska (śmiech).
Można więc narzucić system odgórny - albo pozwolić na wykształcenie się oddolnego. Ten ostatni prędzej czy później spowoduje jednak fragmentację społeczeństwa. To trochę tak, jak jest z kościołami. "Zarządzany" odgórnie z Rzymu Kościół rzymsko-katolicki jest bardzo jednolity, niezależnie od kraju. Natomiast Kościoły protestanckie (np. kalwińskie, jak prezbiterianie w Szkocji czy USA) opierają się na istnieniu kongregacji czy też zborów, co w rzeczy samej oznacza fragmentację. Podobnie zresztą jest w islamie, gdzie każdy meczet - każda zbiorowość kościelna, jest niezależna od pozostałych.

PAP: Religie sprawiają, że dobrze funkcjonujemy w społecznościach, ale sprawdzają się tylko w grupach ludzi myślących podobnie. W cywilizacyjnym modelu zachodnim stawia się jednak na multikulturowość. Jak pogodzić te dwie filozofie?
R.D.: Wielka Brytania to trzysta lat współistnienia kultur. Pierwszy hinduski członek Izby Gmin pojawił się tam ok. 1880 r., a przed I wojną światową było tam trzech hinduskich parlamentarzystów. Z wielokulturowością jest jednak problem: jest dobra, o ile wszyscy grają w tę samą grę. Archetypowym przykładem takiego mechanizmu są kraje nordyckie, które mają fantastyczny program opieki społecznej, bodajże najlepszy w Europie, jeśli nie na świecie. Ale on działa, ponieważ wszyscy wiedzą, że to kosztuje, i zgadzają się na ten kontrakt: chcą pracować, unikają naciągania systemu, płacą wysokie podatki. Pomaga w tym fakt, że populacja jest niewielka i wszyscy mogą mieć podobny punkt widzenia.
Jest to jednak system szalenie wymagający, o delikatnej równowadze. Łatwo mogą go zdestabilizować grupy ludzi nie mających takiej samej mentalności kulturowej. Właśnie z tego wynikają problemy z emigrantami, obserwowane w ostatnich dwóch dekadach i coraz bardziej stresujące to społeczeństwo - choćby dlatego, że wiele kosztują.
W historii Polski dochodziło do dużych przemieszczeń ludności… Podobnie jest w Wielkiej Brytanii, gdzie wszyscy dziś ciągną do Londynu. Tak dzieje się od ponad trzystu lat, a nawet od przybycia na Wyspy Brytyjskie wypędzonych z Francji hugenotów (czyli ewangelików reformowanych - PAP) w XVI-XVII w. Oni się jednak asymilowali i stali bardzo dobrą częścią społeczności. Czasami pewne grupy pozostawały w izolacji, jak np. wschodnioeuropejscy Żydzi aszkenazyjscy, którzy jednak stanowili bardzo małe społeczności.

PAP: Czyli jednak tolerowanie różnorodności nie musi być problemem?
R.D.: Biologicznie rzecz biorąc nie jesteśmy stworzeni do bycia multikulturowymi. Musimy nad tym ciężko pracować. Im więcej wspólnego dzielimy z innymi ludźmi, tym większe są nasze więzi - i tym silniejsze przyjaźnie.
Wielokulturowość może sprawiać, że życie jest ciekawsze. Ale pod warunkiem, że wszyscy zgadzają się co do tego, jaki jest cel wspólnoty - czyli kraju: jak go osiągać, i jak czynić to skutecznie. I nawet jeśli mamy ludzi, którzy nie chcą się asymilować, integrować - dopóki jest ich niewielu, nie ma to większego znaczenia.

Rozmawiała Anna Ślązak
PAP - Nauka w Polsce

 

POLECANE
USA: Dziennikarz TVP wyprowadzony przez służby z konwencji Joe Bidena z ostatniej chwili
USA: Dziennikarz TVP wyprowadzony przez służby z konwencji Joe Bidena

W niedzielę wyszło na jaw, że korespondent Telewizji Publicznej w Stanach Zjednoczonych Marcin Antosiewicz został wyprowadzony przez amerykańskie służby z konwencji wyborczej Joe Bidena kilka miesięcy temu. Do sprawy odniósł się już sam zainteresowany.

Katar grozi UE, że wstrzyma dostawy gazu do Europy z ostatniej chwili
Katar grozi UE, że wstrzyma dostawy gazu do Europy

W rozmowie z "Financial Times" katarski minister energii Saad Sherida al-Kaabi zagroził, że Katar zaprzestanie eksportu gazu do Unii Europejskiej, jeśli kraje bloku nałożą kary zgodnie z niedawno przyjętymi przepisami dotyczącymi zwalczania pracy przymusowej i działania na rzecz środowiska.

Zbigniew Kuźmiuk: Ostentacyjne złamanie Konstytucji RP przez ekipę Tuska z ostatniej chwili
Zbigniew Kuźmiuk: Ostentacyjne złamanie Konstytucji RP przez ekipę Tuska

Wprawdzie ustawa budżetowa nie jest ostatecznie uchwalona, bowiem jest jeszcze w Senacie, ale jest już jasne, że większość koalicyjna nie chce jej tak poprawić, aby była zgodna z Konstytucją RP.

Red. Mazurek z pompą kończy współpracę z RMF FM. Oto ostatni gość dziennikarza z ostatniej chwili
Red. Mazurek z pompą kończy współpracę z RMF FM. Oto ostatni gość dziennikarza

W poniedziałek rano gościem red. Roberta Mazurka w "Porannej Rozmowie" RMF FM będzie prezydent RP Andrzej Duda. To ostatni program, który zostanie poprowadzony przez znanego dziennikarza na antenie rozgłośni.

Premier Słowacji spotkał się na Kremlu z Putinem z ostatniej chwili
Premier Słowacji spotkał się na Kremlu z Putinem

Słowackie media źródła podały w niedzielę wieczorem, że premier Robert Fico rozmawia na Kremlu z prezydentem Rosji Władimirem Putinem na temat dostaw gazu.

Zamach w Magdeburgu: wstyd niemieckich służb, rozgoryczenie Niemców tylko u nas
Zamach w Magdeburgu: wstyd niemieckich służb, rozgoryczenie Niemców

W 2023 r. pod obserwacją niemieckiego kontrwywiadu znajdowało się 27,2 tys. osób stanowiących potencjalne zagrożenie islamskim terroryzmem. Od lutego 2016 r. w Niemczech dokonano oficjalnie dwunastu ataków terrorystycznych, ten z Magdeburga jest zatem trzynasty. A ile zamachów udaremniono? W latach 2014-2021 było dziesięć takich przypadków. W Magdeburgu mimo ostrzeżeń ze strony służb Arabii Saudyjskiej system nie zadziałał.

Puchar Świata w Engelbergu. Tak skakali Polacy z ostatniej chwili
Puchar Świata w Engelbergu. Tak skakali Polacy

Aleksander Zniszczoł zajął 14. miejsce, Piotr Żyła był 17., Paweł Wąsek - 20., Jakub Wolny - 27., a Kamil Stoch - 37. w niedzielnym konkursie Pucharu Świata w skokach narciarskich w szwajcarskim Engelbergu. Wygrał Austriak Daniel Tschofenig, przed swoimi rodakami Janem Hoerlem i Stefanem Kraftem.

Nowe informacje z frontu wojny na wschodzie. Putin w desperacji z ostatniej chwili
Nowe informacje z frontu wojny na wschodzie. "Putin w desperacji"

Pięć miesięcy po ataku Ukrainy na obwód kurski, Rosja wciąż nie jest w stanie odzyskać całego swojego terytorium. Oddziały ukraińskie zaciekle trzymają się rosyjskich ziem w nadziei na wykorzystanie ich jako karty przetargowej w przyszłych negocjacjach.

Ukraińcy również zostaną uhonorowani. Ambasador Ukrainy w Polsce o Rzezi wołyńskiej z ostatniej chwili
"Ukraińcy również zostaną uhonorowani". Ambasador Ukrainy w Polsce o Rzezi wołyńskiej

Ambasador Ukrainy w Polsce Wasyl Bodnar powiedział w niedzielę w wywiadzie dla ukraińskiego portalu Suspilne, że Ukraińcy, którzy stali się ofiarami tragedii wołyńskiej w Polsce, również zostaną uhonorowani.

Skandal w Niemczech: Samochody BMW sprzedawane w Rosji mimo sankcji z ostatniej chwili
Skandal w Niemczech: Samochody BMW sprzedawane w Rosji mimo sankcji

Niemieckie media donoszą, że mimo sankcji nałożonych na Rosję po inwazji na Ukrainę, ponad sto samochodów wysokiej jakości marki BMW z zakładu w Hanowerze trafiło do klientów w Rosji. 

REKLAMA

Antropolog: wciąż uczymy się, jak funkcjonować w wielkich miastach

Przez tysiące lat nasi przodkowie żyli w spójnych, niewielkich grupach; my dziś mieszkamy w wielkich, wielokulturowych miastach. Mamy problemy, by w nich dobrze funkcjonować - powiedział w rozmowie z PAP antropolog z Uniwersytetu Oxfordu, Robin Dunbar.
Gdańsk, fot. erwinbauer Antropolog: wciąż uczymy się, jak funkcjonować w wielkich miastach
Gdańsk, fot. erwinbauer / pixabay.com
W swoich książkach i artykułach Dunbar - patrząc przez pryzmat ewolucyjnej przeszłości człowieka - wyjaśnia mechanizmy regulujące funkcjonowanie współczesnych społeczeństw. Jest autorem hipotezy, zgodnie z którą istnieje maksymalna liczba (ok. 150) osób, z którymi człowiek jest w stanie utrzymywać bliskie relacje. Dunbar przebywał w Polsce na zaproszenie organizatorów III Międzynarodowej Konferencji Polskiego Towarzystwa Nauk o Człowieku i Ewolucji (PTNCE) w Toruniu.

PAP: Na początku XIX w. w miastach żyło zaledwie 2,4 proc. populacji świata, a według ONZ od 2008 r. w miastach mieszka już ponad połowa wszystkich ludzi żyjących na Ziemi. Jak na proces urbanizacji patrzy antropolog?
R.D.: Z ewolucyjnego punktu widzenia mieszkanie w miastach to dla nas - ludzi - nowość: żyjemy w ten sposób najwyżej od ok. 8 tys. lat. Wcześniej, przez jakiś milion lat, żyliśmy jako wędrowni łowcy i zbieracze w niewielkich, elastycznych grupach, liczących ok. 150 osób. Nie wszyscy członkowie tych społeczności przebywali razem: rozpraszali się oni i przebywali w mniejszych obozach na terenie określonego terytorium całej grupy. Z czasem jednak zaczęli żyć razem w wioskach. Wydaje się, że zmusiły ich do tego najazdy, ataki sąsiadów. Presja z ich strony była tak duża, że osiedlanie stało się mechanizmem obronnym. Wspólne życie w wioskach, budowa ogrodzeń czy murów, oznaczały bezpieczeństwo i możliwość skuteczniejszej obrony.
Z czasem osady rozrastały się, powstawały miasta, które tworzyły alianse z innymi miastami. Ich wielkość spowodowała jednak inny problem: stresy i napięcia związane z życiem w tak dużej gromadzie.

PAP: Zwierzęta społeczne posiadają mechanizmy, które pozwalają rozładowywać napięcia i dobrze funkcjonować w grupach.
R.D.: Wszystkie małpy, w tym człekokształtne, żyją bardzo blisko siebie - w dosłownym, fizycznym sensie, i utrzymują silne więzi społeczne. Jest z tym jednak problem, gdyż w takim układzie stale się na kogoś wpada. Życie w grupie oznacza stres i napięcie - trochę podobne do tego, jaki odczuwamy w ciasnym metrze podczas dojazdu do pracy. Małpy radzą sobie z tym, tworząc niewielkie alianse, w ramach których mogą się iskać.
Największe grupy łowców i zbieraczy radziły sobie, dziejąc się na mniejsze obozy. Gdy ktoś miał dość życia w jednym obozie, ludzie go tam nazbyt denerwowali - mógł się przenieść do innego obozu, co pozwalało rozproszyć stresy. Problem pojawia się wtedy, gdy wszyscy zbiorą się w jednym miejscu – trochę, jak we współczesnych miastach – i w razie problemów nie mają dokąd uciec.

PAP: Skoro życie w ogromnych skupiskach wywołuje takie napięcia, jak udaje się nam zapobiegać sytuacji, w której wszyscy będą chcieli wszystkich mordować?
R.D.: Wykorzystujemy te same mechanizmy, na których opierają się społeczne relacje u naczelnych, a które obejmują wydzielanie endorfin w mózgu. Ich działanie pozwala kontrolować ból, ale też czuć się lepiej z innymi. I dlatego wykonujemy różne czynności, które pobudzają wydzielanie endorfin. U zwierząt jest to iskanie czy też głaskanie. Jest jednak problem: iskanie to czynność bardzo prywatna, jeden osobnik może iskać tylko jednego innego osobnika. To ogranicza wielkość grupy, w której stres jest rozładowywany właśnie w ten sposób, przez bliski kontakt. Nie może mieć ona więcej niż ok. 15 osobników.
Aby zwiększyć wielkość grupy – nasi przodkowie musieli wynaleźć inne sposoby pobudzenia systemu wydzielania endorfin: takie, by wielu ludzi mogło w tym uczestniczyć jednocześnie. Na początku był to śmiech, taniec i śpiewanie. Później – kiedy wynaleźliśmy język – było to opowiadanie historii i religia.
Na początku wśród ludzi obecna była religia typu szamanistycznego - taka, w której nie ma teologii i kościoła, ale jest duchowość. Dzięki śpiewom i tańcom ludzie doświadczają transów, podczas których zwracają się ku duchom przodków. Wydaje się jednak, że w neolicie - ok. 8 tys. lat temu, kiedy zaczęliśmy żyć w miastach - nastąpiło szybkie przejście od religii typu szamanistycznego - ku jej typowi dogmatycznemu. W takiej religii obecna jest teologia i konkretny bóg, który przekazuje zasady moralne, których łamanie pociąga perspektywę kary. W takich religiach bóg widzi wszystko, co robimy; jest kimś w rodzaju policjanta. Moralizujący bóg istnieje w religiach abrahamistycznych – judaizmie, chrześcijaństwie i islamie. Analogiczne mechanizmy funkcjonują jednak i w innych religiach, np. buddyzmie, gdzie istnieje karma.

PAP: Co ma właściwie religia do życia w grupie?
R.D.: Kiedy grupy, w których żyjemy, stają się ogromne, a relacje między ludźmi - coraz bardziej anonimowe - potrzebujemy mechanizmów regulujących. W małych grupach ludzi, np. wioskach, rolę policjanta pełni cała społeczność: ludzie obserwują się i rozmawiają o innych, co stanowi system kontroli. W dużych miastach, nie mówiąc o metropoliach, ludzie się nie znają; nie wiedzą, kim są inni, i czy można im ufać. I choć tworzy się prawa i zasady - np. nie wolno kraść albo przekraczać prędkości na drogach - to ludzie chętnie je ignorują, gdy jest im tak wygodnie.
Religie okazują się zaskakująco wydajne i skuteczne jako mechanizm regulujący funkcjonowanie społeczeństw. Sprawdzają się też w skali, w jakiej nie działają żadne "religie" świeckie - komuny czy kibuce. Sprawiają, że ludzie bardziej tolerancyjnie znoszą zachowania innych członków ich społeczności. I dlatego w perspektywie historycznej wspólnoty religijne trwają o wiele dłużej niż świeckie.

PAP: Społeczeństwa zachodnie są coraz bardziej zsekularyzowane. Czy wobec tego, że religia pełni ważną rolę regulującą - społeczeństwa świeckie szukają czegoś w zamian?
R.D.: Kiedy religii brakuje, gdy jesteśmy przekonani, że nie ma nieba, piekła ani boga - tego "policjanta patrzącego na nas z góry" – mniej się przejmujemy tym, by żyć zgodnie z prawem. To trochę jak z jazdą samochodem: każdy musi przestrzegać przepisów ruchu drogowego, ale kiedy mamy okazję i wydaje się nam, że nikt nie widzi – zdarza się, że przekraczamy prędkość.
Religia to coś w rodzaju projektu dla wspólnoty: wszyscy wierzymy w to samo i sądzimy, że może się do tego samego przekonać sąsiadów. Czy istnieją świeckie projekty, które działają w podobny sposób? Można tu pomyśleć o ruchach na rzecz środowiska. Są bardzo podobne; to coś w rodzaju świeckiej religii.
Przykładem systemu, w którym stworzono świecką religię bez boga, był nazizm. Sukces nazizmu wynikał jak sądzę z faktu, że jego zwolennikom udało się - choć prawdopodobnie nie celowo - naśladować właśnie te elementy religii, które sprawiają, że religie "działają". Miał swoje rytuały, marsze, śpiewy, przemówienia i coś w rodzaju teologii. To było coś w rodzaju życia duchowego i sprawiało, że ludzie czuli się bardzo związani. Jednocześnie coś, czego powtórki nie chcemy.

PAP: Wróćmy do miast. Im są większe - tym gorsze?
R.D.: Jeśli chcemy, aby społeczeństwo działało w sposób zbliżony do naturalnej harmonii – maksymalna liczebność grupy nie może przekraczać ok. 150 osób. Daleko nam do tego. Powiedziałbym, że sposób, w jaki dziś żyjemy, to prawdziwy Armagedon.
Życie w miastach - dużych skupiskach - powoduje ogromne problemy i napięcia wynikające z anonimowości. Ludzie nie czują wobec siebie zobowiązania. W stosunku do innych zachowują się dobrze, o ile zmusza ich do tego prawo: wówczas nie przekraczają prędkości i nie parkują w miejscu dla niepełnosprawnych.

PAP: Skoro życie w miastach jest stosunkowo nową formą życia społecznego, to czy z czasem zdołamy się do tego dostosować?
R.D.: Mamy dwa wyjścia. Jedno zakłada odgórne narzucenie porządku, rozwiązanie poniekąd militarne, które pozwala utrzymać porządek ze strachu przed karą. Trochę tak, jak w Moskwie, gdzie istnieje centralne zarządzanie, kontrola, surowe prawo i policja. Albo w Japonii, gdzie mrowie ludzi żyje na skrajnie małej powierzchni. Jest z tym jednak problem, bo jeśli ten system przestaje działać - ludzie dosłownie zaczynają się zabijać.
Lepszym sposobem jest jednak działanie oddolne, kiedy człowiek jest oddany innym członkom swojej społeczności z powodu związku, jaki z nimi czuje – nawet jeśli oni nie wiedzą dokładnie, kim właściwie jest. Właśnie tak powinna działać Unia Europejska (śmiech).
Można więc narzucić system odgórny - albo pozwolić na wykształcenie się oddolnego. Ten ostatni prędzej czy później spowoduje jednak fragmentację społeczeństwa. To trochę tak, jak jest z kościołami. "Zarządzany" odgórnie z Rzymu Kościół rzymsko-katolicki jest bardzo jednolity, niezależnie od kraju. Natomiast Kościoły protestanckie (np. kalwińskie, jak prezbiterianie w Szkocji czy USA) opierają się na istnieniu kongregacji czy też zborów, co w rzeczy samej oznacza fragmentację. Podobnie zresztą jest w islamie, gdzie każdy meczet - każda zbiorowość kościelna, jest niezależna od pozostałych.

PAP: Religie sprawiają, że dobrze funkcjonujemy w społecznościach, ale sprawdzają się tylko w grupach ludzi myślących podobnie. W cywilizacyjnym modelu zachodnim stawia się jednak na multikulturowość. Jak pogodzić te dwie filozofie?
R.D.: Wielka Brytania to trzysta lat współistnienia kultur. Pierwszy hinduski członek Izby Gmin pojawił się tam ok. 1880 r., a przed I wojną światową było tam trzech hinduskich parlamentarzystów. Z wielokulturowością jest jednak problem: jest dobra, o ile wszyscy grają w tę samą grę. Archetypowym przykładem takiego mechanizmu są kraje nordyckie, które mają fantastyczny program opieki społecznej, bodajże najlepszy w Europie, jeśli nie na świecie. Ale on działa, ponieważ wszyscy wiedzą, że to kosztuje, i zgadzają się na ten kontrakt: chcą pracować, unikają naciągania systemu, płacą wysokie podatki. Pomaga w tym fakt, że populacja jest niewielka i wszyscy mogą mieć podobny punkt widzenia.
Jest to jednak system szalenie wymagający, o delikatnej równowadze. Łatwo mogą go zdestabilizować grupy ludzi nie mających takiej samej mentalności kulturowej. Właśnie z tego wynikają problemy z emigrantami, obserwowane w ostatnich dwóch dekadach i coraz bardziej stresujące to społeczeństwo - choćby dlatego, że wiele kosztują.
W historii Polski dochodziło do dużych przemieszczeń ludności… Podobnie jest w Wielkiej Brytanii, gdzie wszyscy dziś ciągną do Londynu. Tak dzieje się od ponad trzystu lat, a nawet od przybycia na Wyspy Brytyjskie wypędzonych z Francji hugenotów (czyli ewangelików reformowanych - PAP) w XVI-XVII w. Oni się jednak asymilowali i stali bardzo dobrą częścią społeczności. Czasami pewne grupy pozostawały w izolacji, jak np. wschodnioeuropejscy Żydzi aszkenazyjscy, którzy jednak stanowili bardzo małe społeczności.

PAP: Czyli jednak tolerowanie różnorodności nie musi być problemem?
R.D.: Biologicznie rzecz biorąc nie jesteśmy stworzeni do bycia multikulturowymi. Musimy nad tym ciężko pracować. Im więcej wspólnego dzielimy z innymi ludźmi, tym większe są nasze więzi - i tym silniejsze przyjaźnie.
Wielokulturowość może sprawiać, że życie jest ciekawsze. Ale pod warunkiem, że wszyscy zgadzają się co do tego, jaki jest cel wspólnoty - czyli kraju: jak go osiągać, i jak czynić to skutecznie. I nawet jeśli mamy ludzi, którzy nie chcą się asymilować, integrować - dopóki jest ich niewielu, nie ma to większego znaczenia.

Rozmawiała Anna Ślązak
PAP - Nauka w Polsce


 

Polecane
Emerytury
Stażowe