Luksusowe sławojki i ekologiczne fanaberie. Jak miasta marnują publiczne pieniądze
Co musisz wiedzieć:
- Autorka pokazuje, jak pod hasłami inkluzywności, ekologii i troski społecznej samorządy finansują kosztowne, często zbędne lub absurdalne projekty z publicznych pieniędzy.
- Budżety obywatelskie i miejskie inwestycje stają się narzędziem transferu środków do wąskich grup interesu, a nie realną odpowiedzią na potrzeby mieszkańców.
- Tekst wytyka ekologicznym inicjatywom, że bywają źle zaprojektowane, nieskuteczne lub groteskowe, lecz mimo to konsekwentnie powielane.
Uszczęśliwianie na siłę, czyli przestrzelone prezenty
Każdy uwielbia moment, kiedy po lub podczas Wigilii ktoś sygnalizuje, że właśnie przechodził Święty Mikołaj i podrzucił coś pod choinkę… Jasne, że najbardziej podniecona jest dzieciarnia i dla niej zwykle jest najwięcej paczek. Ale starsi też są ciekawi, czym uszczęśliwił ich Santa. Żeby staruszkowi pomóc w spełnianiu sekretnych marzeń, niektórzy piszą do niego listy lub na inne sposoby podpowiadają, jakie „gifty” sprawiłyby im frajdę. Bo wszyscy to kiedyś przerabialiśmy: rozpakowujesz prezent i ze sterty bibułek wyłania się… kolejna para skarpet albo świeca zapachowa. Ehm, dzięki, skąd Mikołaj wiedział, że takich właśnie skarpetek mi brakowało? Albo – ten właśnie aromat uwielbiam!
Szyfry do kasy
Na podobnej zasadzie „uszczęśliwiane” bywają miasta i gminy, które otrzymują od włodarzy kompletnie zbędne dary. Za które ktoś dostaje solidne honoraria, bo to nie są tanie rzeczy. Które, dodajmy, sami sobie finansujemy, jako że są opłacane z budżetu samorządów lub budżetów obywatelskich. Co więcej, wmawia się nam, że możemy sami sobie wybrać to, co uważamy za najbardziej potrzebne w okolicy.
Teoretycznie nie ma ściemy, lista i cennik do wglądu. Fajnie, tylko ktoś te projekty podsuwa, ktoś je wycenia, ktoś za nimi lobbuje – a często kryją się za tym nieujawnione publicznie interesy i biznesy. Co ważne: opisy projektów muszą zawierać słowa-wytrychy, z gatunku, co to nikt nie powie „nie”. To wyświechtane frazesy: inkluzywność, wsparcie psychologiczne dla potrzebujących, dbałość o planetę, ekologia i zieleń, zieleń, zieleń! Każde z haseł działa jak zaklęcie: „Sezamie, otwórz się”. Dla zilustrowania tematu – spójrzmy, co jest w menu budżetu obywatelskiego Warszawy z ostatnich miesięcy i na najbliższą przyszłość (termin zgłoszeń: od 1 grudnia do 13 stycznia 2026).
- Niesamowite widowisko nad Tatrami. IMGW udostępnił zdjęcia
- Widzowie mogą być rozczarowani. Zmiany w emisji popularnego serialu TVN "Na Wspólnej"
- Komunikat dla mieszkańców woj. śląskiego
- 30 grudnia ogólnopolski protest rolników przeciwko umowie UE z Mercosur
- Ważny komunikat dla mieszkańców Warszawy
- „Odciąć im tlen”. Fala odrażającego hejtu wobec górników strajkujących w kopalni Silesia
- Aktywistka obraziła prezydenta. Cięta riposta Pawłowicz: Na sutenerach najlepiej znają się ku...wy
- Akcja ratunkowa w Tatrach. Turysta utknął na skalnym filarze
- KRUS wydał komunikat dla rolników
- Hutnicza Solidarność murem za protestującymi górnikami z PG Silesia
- Jak może wyglądać polityka AfD wobec Polski? Analiza niemieckiego think-tanku
Spektrum w każdej gminie
Zacznijmy od zaburzeń psychicznych. Odnoszę wrażenie, że w tej kategorii jest więcej lekarzy niż chorych. A skoro tych drugich niedostatki, trzeba nakręcić koniunkturę. W wielu stołecznych dzielnicach po raz kolejny ruszyły programy „Nie jesteś sam(a) – pierwsza pomoc psychologiczna dla dzieci i młodzieży”. W Śródmieściu, na Żoliborzu i we Włochach takie projekty są w trakcie realizacji, kolejno za 333 900 zł, 354 500 zł i 127 410 zł; Mokotów już wykonał taki plan za 451 000 zł. Co intryguje – równolegle jest wdrażany tak samo zatytułowany projekt miejski, wciąż w robocie, który opiewa na sumę 2 288 750 zł. Niejako na bis mamy „Wzmacnianie zdrowia psychicznego dzieci, młodzieży, młodych dorosłych rozwijających się w spektrum autyzmu” (w trakcie) za 145 677 zł. I puenta: „Planszowe gry plenerowe dla osób ze spektrum autyzmu”, tylko 8 000 zł, nie ma o czym gadać.
Hej, jest tam jeszcze ktoś niezdrowy na umyśle? Nie, wszyscy zagospodarowani? To skupmy się na seniorach. Tu też jest interes do zrobienia. Mają spacerować, integrować się i uprawiać mało męczącą gimnastykę. Inni dostarczyciele dochodowych pomysłów? Dziko żyjące zwierzęta. Dominują koty (dokarmianie wolno żyjących kotów, a także ich sterylizacja i kastracja), gonią je ptaki (poidełka i naturalne stołówki dla tych zwierząt, pospolicie zwane karmnikami). Większość ludzi robi to prywatnie, bez nagłaśniania wydatków, tym bardziej dumnych proekologicznych haseł, ale każda gmina chce się tym popisać jako jej wkładem w modny nurt. Można też pod obywatelski budżet podpiąć pszczoły – na moim Ursynowie ktoś wpadł na pomysł „dostosowania zielonych miejsc do gniazdowania i żerowania dziko żyjących pszczół” za… 634 574 zł.
Zielono, ale nie wszędzie
Zdecydowanie najłatwiej wydoić kasę na slogan „więcej zieleni w miastach”. „W tym temacie” Mokotów realizuje projekt za 920 000 zł, Wola powiększa park Szymańskiego za okrągły melon, lecz przebija je projekt miejski z koncepcją „1000 drzew i ławki dla Warszawy na tysiąclecie Królestwa Polskiego” za 4 875 000 zł. W nazewnictwie trąci to tysiącem szkół na tysiąclecie, przedsięwzięciem zainicjowanym w 1958 roku przez Władysława Gomułkę przed obchodami Tysiąclecia Państwa Polskiego (1966). W efekcie tamtej akcji powstało 1400 budynków „tysiąclatek”, budowanych wprawdzie według jednego strychulca, z prefabrykatów, ale wielce użytecznych i wyposażonych w m.in. schrony przeciwlotnicze. Chyba tamto było sensowniejsze?
Ale wróćmy do roślinności. Oto Łódź, a tam – plaga usychających drzewek w samym centrum. Coś pechowego jest w tym mieście, bo świeżo posadzone drzewka i krzewy masowo tam wymierają. Szpalery drzewnego suszu (platany) widnieją wzdłuż Piotrkowskiej, a przy ul. Skorupki zdychają akacje. Tymczasem ratusz zapewniał, że są to rośliny wyjątkowe (czytaj: droższe), odporne na trudne warunki miejskie. Okazuje się, że drzewka mają trzyletnią gwarancję i przez ten czas
„wykonawca ma obowiązek bezpłatnie wymienić te, które się nie przyjęły”.
Podobno problem miały rozwiązać treegatory, czyli specjalne worki nawadniające, których Łódź zakupiła 85 sztuk i są testowane. Ale to nie odwraca katastrofy: w Łodzi drzewa usychają, stojąc, zanim urosną. Ale co tam, błędami w projektowaniu zieleni miejskiej i sadzeniu w betonozie magistrat się nie przejmuje. Skoro jedne drzewka zdechną, to miasto zafunduje kolejne.
Drzewa bez szans
Wbrew proekologicznemu myśleniu przybywa absurdów z biowątkiem. Na przykład w Częstochowie w 2020 roku posadzono szpaler rachitycznych drzewin pod wiaduktem al. Pokoju. I kiedy te biedactwa coś tam wypuściły, spotkały się z sufitem… wiaduktu. Nie dość, że te okazy nie miały tam pełnego nasłonecznienia, to jeszcze brakowało im naturalnego nawodnienia. Miasto tłumaczyło, że ktoś się pomylił:
„To trzeba wyjaśnić z projektantem, MZDiT oraz Wydziałem Ochrony Środowiska. Nie wiemy, na jakim etapie doszło do tej pomyłki, czy nastąpiło przesunięcie w rysunku, czy podczas realizacji projektu”.
Myślicie, że to jedyna wyrwa w logicznym myśleniu? Skąd, inne miasta też mają dziury w rozumie, przez które cieknie hajs dla kolesi. Ot, w Katowicach pod wiaduktem drogowym w ciągu ul. Bohaterów Monte Cassino powstała (2023) „Zawodziańska strefa rekreacji i wypoczynku”. Cóż oferowała? Wykonawca przebudowy ustawił sześć ławek i kosze na śmieci. Zadaszenie tego odpoczynkowego zakątka nic nie kosztowało, bo… od opadów chroni je wiadukt.
To nie jedyny projekt typu „bierz forsę i w nogi”. Latem 2019 roku na warszawskim placu Bankowym, tuż pod ratuszem, urządzono „miejską strefę relaksu” (była dostępna od 6 lipca do 1 września). Ta kosztowała prawie milion zł. Punkt wybrano w punkt… jak najgorszy – brak osłony przed słońcem, rozgrzany asfalt, pobliski parking, jazgot tramwajów i samochodów, smród spalin. Przestrzeń skomponowaną z tzw. palet wyposażono w leżaki, ławki do parkouru, mobilną bibliotekę i drzewka w donicach: 40 drzew jarzębin, klonów brzóz i ponad 2000 sadzonek niskiej zieleni. Na nie poszło 257 600 zł. Co dalej z tą przyrodą? Komuś dała zarobić, potem jej podziękowano.
Wszędzie trawy
W miastach lawinowo przybywa też łąk kwietnych, obsianych roślinami, których nazwy kojarzą się z szyfrowaniem: kryptofity, hemikropfity, chamefity. Mogą rosnąć w symbiozie, ciasno stłoczone, w wizualnym chaosie. To one wyparły tradycyjne trawniki oraz klomby i rabatki, kosztowne i trudne w utrzymaniu, wymagające nawadniania i nawożenia. Natomiast wszędobylskie trawy, chwasty i inne wieloletnie byliny są przystosowane do surowych warunków klimatycznych i nie wymagają wielu zabiegów pielęgnacyjnych. W dodatku wyglądają sielsko, tworzą iluzję spokoju, beztroski i sentymentalnie przywołują wspomnienia niegdysiejszych wiejskich widoków (a większość „słoików” pochodzi ze wsi). Jakby natura wchodziła w kohabitację ze szkłem i betonem, łagodząc nieprzyjazny człowiekowi, zimny pejzaż.
Jednak z łąkami kwietnymi są problemy: w okresie pylenia traw alergicy (a jest ich coraz więcej) przeżywają koszmar (coś o tym wiem); właściciele psów narzekają, że ich pupile nie mają gdzie się bawić, spacerować ani załatwiać; wreszcie kwestią sporną jest koszenie – częstotliwość oraz metoda, bo trzeba użyć tradycyjnej kosy zamiast kosiarki, co jest oczywiście droższe. Nie mniej łąki w miastach to nakaz mody i nie ma zmiłuj. A ich koszt? W Warszawie w 2026 roku zaplanowano kolejne łąkowe nasadzenia za 812 600 zł, która to kwota pochodzi z budżetów obywatelskich. Dla ratusza – po taniości.
Kosztowne defekacje
Niektóre miasta dostają bardziej oryginalne prezenty: publiczne toalety, których forma i wystrój wspięły się na wyżyny architektonicznych popisów. W latach 20. ubiegłego stulecia podróżujący po kraju minister spraw wewnętrznych Sławoj Składkowski (z wykształcenia lekarz medycyny) zwrócił uwagę na poważne niedociągnięcia co do higieny wiejskich wychodków, o ile w ogóle były. Wydał więc polecenie, aby budować stosowne pomieszczenia dla potrzebujących, a potem osobiście kontrolował realizację wytycznych. Jaki efekt? Mało kto pamięta o innych zasługach generała, ministra i premiera – za to jego imię zostało upamiętnione w nazwie szaletów.
Dziś zamiast sławojek królują przenośne toi toiki, nad czystością których czuwają prywatne firmy. Kontenery sanitarne są mało atrakcyjne wizualnie, więc co ambitniejsi włodarze miast zadbali o uszlachetnienie przybytków do spełniania fizjologicznych potrzeb wkomponowanych w przestrzenie publiczne. Jeszcze nie doszlusowaliśmy do rafinady japońskich toalet (lekcję poglądową dał japońsko-niemiecki film „Perfect Days”), ale i u nas zdarzają się kible onieśmielające luksusem i nowoczesną technologią. W grudniu 2024 roku przecięto wstęgę przed wytworną sławojką w parku Skaryszewskim. Rafał Trzaskowski wyasygnował na nią 650 000 zł z budżetu obywatelskiego. Podobno jest tam pięknie, tylko… dojście błotniste. Ale spokojnie, już wysypują do toalety prowizoryczną ścieżkę. Fort Bema ma podobne ambicje: powstanie tu bezpłatna toaleta za 535 000 zł. Ale stolica bogata – tymczasem znacznie uboższy Białystok również zdobył się na defekacyjne fanaberie. Stolica Podlasia wykosztowała się na publiczny wychodek za 430 000 zł, który wyzwolił wielkie emocje: że szpeci park w okolicy Pałacu Branickich, że w sąsiedztwie zabytkowego kościoła. Najgorsze, że pomimo swej ceny klop przez ponad rok… nie funkcjonował z powodu rozlicznych usterek. Udrożniony został w 2023 roku. I uwaga: tylko przez dwa pierwsze dni można było zakosztować tego zbytku gratis, potem wucet zaczął na siebie zarabiać… taryfą za skorzystanie.
Ekologiczne kosiarki
Na koniec – o prezentach dla miast, które żyją, przynajmniej przez jakiś czas. W 2019 roku warszawski ratusz postawił na ekologię w radykalnej formie. Mianowicie wdrożono Projekt Life+, mający na celu utrzymanie bioróżnorodności i kontroli nad roślinnością przy użyciu… stada kóz i owiec, łącznie 60 sztuk. Terenem eksperymentu stała się wyspa na Wiśle w pobliżu mostu Gdańskiego. Zwierzęta miały za zadanie usunąć, czyli zjeść część roślin na wyspie, by zapewnić miejsca lęgowe rybitwom, mewom i sieweczkom. „Naturalne kosiarki” wynajęto od hodowcy kóz z Dagestanu (mieszkającego w Józefowie pod Warszawą), który z tego tytułu mógł liczyć na rokroczny przychód wysokości 100 000 zł od stołecznego urzędu miasta. Nadzór nad stadem powierzono bezdomnemu z alkoholowymi problemami, zatrudnionemu na czarno. Opiekun też umiał wykorzystać „podopieczne”: wyłączał elektrycznego pastucha, brał jakąś kozę i szedł z nią na bulwary, by jak zakopiański miś pozowała do zdjęć z przechodniami, pobierał od nich kasę i szedł w cug. Specjalnie też nie przejmował się, gdy niektóre kozy zaczęły padać – część zakopał, część wrzucił do Wisły. Zaalarmowana Fundacja Animal Rescue Polska stwierdziła u 18 pozostałych przy życiu zwierząt zły stan zdrowia.
Dopiero wtedy zauważono, że wyspa nie spełniała warunków, by przetrzymywać tam stado. Choć stołeczny eksperyment zakończył się skandalem, w 2022 roku w Gdańsku na terenie Parku Nad Opływem Mołdawy także pojawiły się żywe kosiarki, jednocześnie dostarczycielki naturalnego nawozu – 15 sztuk owiec, za wypożyczenie których na 3 miesiące miasto wybuliło 147 500 zł. Tym razem wrzosówki (gatunek owiec) nie doznały uszczerbku na zdrowiu.
A na imię jej właśnie Janina
Powyżej wspomniane owce pozostają bezimienne – jest jednak pewna przedstawicielka gatunku, której imię znamy: Janina. To podobno jedyna owca w Polsce, która może poszczycić się dużym medialnym doświadczeniem. Od małego – ledwo skończyła 2 miesiące – brała udział w reklamowych klipach. Teraz jest zawodową aktorką, nie straszny jej zgiełk uliczny ani obecność innych zwierząt na planie. Potrafi zachować się przed kamerą i przyjąć wdzięczne fotogeniczne pozy. Janinę zakontraktował krakowski magistrat w 2022 roku, żeby swą obecnością uświetniła konferencję promującą kampanię Krakowa, a następnie wystąpiła na „smoczych urodzinach” na krakowskich Błoniach.
Gdyby ktoś miał obawy, czy aby nie doszło do zbyt ryzykownego dla owcy zbliżenia ze smokiem, spieszę zapewnić – Jance włos z runa nie spadł. A jej właściciel zakosił po 6 150 zł za godzinę występów swej utalentowanej pupilki. Jak i w czym wypłacono Janinie należność? Zapytajcie bohaterkę występów, zapewne przemówi ludzkim głosem w noc Bożego Narodzenia.
[Tytuł, niektóre śródtytuły, lead i sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]




