Tak zakłamywano prawdę o krwawej pacyfikacji kopalni "Wujek"

Pacyfikacja kopalni „Wujek” w grudniu 1981 roku była nie tylko zbrodnią stanu wojennego, lecz także wieloletnią operacją dezinformacyjną. Artykuł pokazuje, jak propaganda, śledztwa i procesy sądowe przez dekady zacierały odpowiedzialność za śmierć dziewięciu górników.
Czołgi pod kopalnią
Czołgi pod kopalnią "Wujek" / Screen z archiwalnego nagrania

Co musisz wiedzieć:

  • Pacyfikacja kopalni „Wujek” 16 grudnia 1981 r. zakończyła się śmiercią dziewięciu górników, a przebieg wydarzeń był od początku zniekształcany przez propagandę władz PRL, śledztwa i procesy sądowe.
  • Przez lata nie ustalono pełnej odpowiedzialności za użycie broni palnej, a kluczowe dowody – w tym materiał balistyczny i dokumentacja operacyjna – zostały zniszczone lub nie zabezpieczone.
  • Procesy po 1989 r. ujawniły skalę wcześniejszych manipulacji, jednak ostateczne wyroki zapadły dopiero po blisko trzech dekadach i nie objęły decydentów politycznych ani wojskowych najwyższego szczebla.

 

Vladimir Volkoff w „Montażu” definiuje dezinformację nie jako zwykłe kłamstwo, ale jako technikę pozwalającą dostarczyć ogółowi fałszywą wizję sytuacji, aby skłonić ten ogół do reakcji zgodnej z wolą dezinformatora. W przypadku pacyfikacji kopalni „Wujek” mieliśmy do czynienia z Montażem Totalnym, angażującym aparat partyjny, służby specjalne (SB, WSW), prokuraturę oraz media.

 

Dezinformacja po pacyfikacji kopalni „Wujek”

Pacyfikacja kopalni Wujek 16 grudnia 1981 roku stanowiła nie tylko tragedię, jaką była śmierć dziewięciu górników i postrzelenie kilkudziesięciu innych – ale też klasyczny przykład dezinformacji na trzech poziomach: w mediach kontrolowanych przez państwo, w śledztwie i wreszcie w wymiarze sprawiedliwości.

Zastosowanie do tej analizy teorii Vladimira Volkoffa, dotyczącej manipulacji informacyjnej odsłania mechanizm, którym posługiwała się machina komunistycznego bezprawia nie tylko w 1981 roku, ale szczególnie w latach dziewięćdziesiątych ub. wieku, kiedy poprzez wymiar sprawiedliwości – sądy i prokuraturę - próbowano ukryć przebieg i zleceniodawców zbrodni.

 

Procesy sądowe jako element ukrywania odpowiedzialności

Tak się złożyło, że relacjonowałem wszystkie procesy „zomowców z Wujka”, na salach sądowych spędziłem setki godzin, przeczytałem dziesiątki metrów akt z tych procesów. I mam niemal stuprocentową pewność, że wszyscy oglądaliśmy wyreżyserowany spektakl, którego cel był jeden – ochronić przed odpowiedzialnością za masakrę górników Wojciecha Jaruzelskiego (minister obrony, „autor” stanu wojennego), Czesława Kiszczaka (minister spraw wewnętrznych) i jego podwładnych, m.in. komendanta wojewódzkiego milicji w Katowicach płk Jerzego Grubę. Na ławie oskarżonych zasiadły początkowo 23 osoby.

Już wtedy, być może na etapie śledztwa Prokuratury Wojewódzkiej w Katowicach w 1992 roku zdecydowano, że jedynymi winnymi będą podwładni sierżanta Romualda Cieślaka, dowódcy plutonu specjalnego oraz ich przełożeni – płk Kazimierz Wilczyński (dowodził akcją „odblokowania” kopalni) i ppłk Marian Okrutny, zastępca Gruby.

 

Romuald Cieślak i mechanizm wymuszonej narracji

Kiedy Cieślak odszedł z milicji w 1983 roku, był rozpracowywany przez Wydział II SB, czyli kontrwywiad. Powodem inwigilacji (przynajmniej oficjalnym) w ramach sprawy „Tygrysy” było, to że próbował w wydziale paszportowym za łapówkę załatwić paszport dla znajomego. Po kilku latach sprawę zamknięto bez efektów.

Kiedy aresztowano Cieślaka i jego podwładnych podczas śledztwa oraz procesu w 1993 roku, „ktoś” dbał, aby on przestrzegał reguł, i zeznawał zgodnie z ustaleniami. Nieznany sprawca potrącił wtedy samochodem ciężarną żonę Cieślaka, która przechodziła przez jezdnię w centrum Katowic.

 

Propaganda stanu wojennego i przygotowanie opinii publicznej

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku gen. Wojciech Jaruzelski ogłosił stan wojenny. Jego słynne przemówienie – wielokrotnie powtarzane w radiu i telewizji – to narracja zagrożenia, anarchii i konieczności. Władze przedstawiały Solidarność nie jako obywatelski ruch oporu, ale jako siłę destrukcji grożącą „chaosem”, „bratobójczą walką”, „nędzą i głodem”. W tym samym momencie media kontrolowane przez państwo montowały obraz wroga: przywódcy związku ukazywani byli jako niebezpieczni rewolucjoniści, a zwykli strajkujący jako narzędzia zagranicznego spisku.

To ideologiczne przygotowanie zgadza się z pierwszą zasadą volkoff’wskiego systemu dezinformacji: identyfikacją „klienta” (władze PRL), „agentów” (organy bezpieczeństwa, media rządowe), „wsporników” (zdarzenia rzeczywiste – konflikt gospodarczo-społeczny) i „pudłami rezonansowymi” (każdy obywatel obawiający się chaosu). Propaganda stanu wojennego nie kłamała zupełnie – wsparła się na rzeczywistych napięciach, ale je zniekształciła, aby stworzyć poczucie nieuniknioności interwencji zbrojnej.

 

„Efekt mrożący” po użyciu broni na Śląsku

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że już na początku stanu wojennego zaplanowano, że to na Śląsku będą ofiary podczas pacyfikacji strajków. Miało to wywołać „efekt mrożący” dla całego kraju, gdzie jeszcze trwały protesty. Wybór padł na dużą kopalnię, położoną niemal w centrum Katowic.

Kiedy po 1989 roku gen. Jerzy Gruba w swoim gabinecie udostępniał dziennikarzowi „Polityki” tajne materiały dotyczące pacyfikacji kopalni, które ten wykorzystał w książce, to nie chodziło o prawdę. Gruba, który swoją karierę w resorcie rozpoczynał jako funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa, aby potem zostać milicjantem, miał w tym swój cel. Dezinformację.

 

Nieustalone okoliczności użycia broni palnej

Rankiem 16 grudnia 1981 r. kopalnię Wujek otoczyło 1471 funkcjonariuszy milicji i ZOMO wspieranych przez 760 żołnierzy z 22 czołgami i 44 wozami bojowymi. W momencie, gdy zomowcy plutonu specjalnego, wyszkoleni do szybkich akcji, uzbrojeni w pistolety maszynowe wkroczyli na teren kopalni. Padły strzały, sześciu górników zginęło na miejscu, trzech – później w szpitalu, wielu zostało rannych.

W tym miejscu pojawia się kwestia: ani w momencie pacyfikacji, ani po niej bezpośrednio następujących procesach uczestników strajku (luty 1982 r.), nigdy nie rozstrzygnięto, kto strzelał oprócz zomowców. Również w śledztwie prokuratury po 1989 r. i trzech procesach, mimo zeznań świadków i wyjaśnień oskarżonych całkowicie pominięto wersje o strzelaniu do górników przez osoby w wojskowych mundurach.

Gdy świadkowie zaczynali mówić o tym, że widzieli „żołnierzy”, strzelających z karabinów maszynowych i broni snajperskiej do górników, prokurator szybko ucinał, stwierdzeniem „to nas nie interesuje”. A powinno, bo pluton specjalny podczas pacyfikacji był uzbrojony jedynie w pistolety i pistolety maszynowe PM-63 RAK kaliber 9 mm, niezbyt celne. Ofiary pacyfikacji miały natomiast precyzyjne rany głowy i okolicy serca.

 

Pomijane wątki śledcze i niewyjaśnione role służb

Prokurator (a potem sędziowie) nie byli też zainteresowani wyjaśnieniem, czy udział w pacyfikacji brała tzw. Grupa Perka, a jeżeli tak, to jakie były jej zadania. Dla wyjaśnienia - na początku kwietnia 1980 r. na bazie Sekcji VI Wydziału IV SB w komendzie wojewódzkiej milicji w Katowicach powstała nieformalna grupa specjalna pod dowództwem Edmunda Perka, która przeznaczona była do prowadzenia działań dezintegracyjnych i specjalnych skierowanych przeciwko klerowi rzymskokatolickiemu oraz opozycji na terenie województwa katowickiego.

Publicznie o Grupie Perka powiedział podczas pierwszego procesu jeden z oskarżonych – Dariusz Ślusarek. Perek zmarł w 1992 roku, kiedy prokuratura już prowadziła śledztwo. Nawiasem mówiąc, kiedy w przestrzeni publicznej pojawiło się nazwisko dowódcy tej grupy oraz jej istnienie, została zamordowana jego żona.

Podczas akcji pacyfikacji kopalni w budynku dyrekcji byli funkcjonariusze SB, którzy obserwowali przebieg wydarzeń. Zgodnie z regułami pracy operacyjnej powinni fotografować i filmować. Tak się jednak złożyło, że nie wydano im wtedy kamer i aparatów fotograficznych. Przypadek?

 

Umorzenie śledztwa w 1982 r. i odwrócenie ról ofiar i sprawców

20 stycznia 1982 roku Prokuratura Wojskowa Garnizonowa w Gliwicach umorzyła śledztwo w sprawie członków plutonu specjalnego ZOMO, uznając ich działania za obronę konieczną. Jednocześnie przed sąd stanęli przywódcy strajku – Stanisław Płatek, Jerzy Wartak, Adam Skwira, Marian Głuch – oskarżeni o organizowanie protestu.

Ten zabieg jest klasycznym przykładem tego, co Volkoff nazwał „montażem” w sensie operacyjnym: zamiast procesu rzeczywistych sprawców - inscenizacja procesu ofiar. Rzeczywistymi aktorami tragedii byli milicjanci i dowódcy; oskarżonymi stali się górnicy domagający się wolności. To było odwrócenie rzeczywistości za pomocą procedury formalnej.

 

Raport komisji Rokity i zniszczone dowody

Raport Komisji Nadzwyczajnej Sejmu do Badania Działalności MSW (tzw. komisji Rokity), odtajniony został dopiero w 2005 roku. Ujawnił systematyczne działania zmierzające do zatarcia śladów. Nie zabezpieczono materiału dowodowego: z 157 wystrzelonych kul w aktach sprawy znalazły się tylko dwie, zachowane dzięki temu, że ukryli je lekarze. Zniknęły wydobyte z ciał pociski. Dokumentacja balistyczna, która mogłaby definitywnie wskazać broń użytą przez każdego strzelca, została zniszczona. Fałszowano protokoły. W raporcie z użycia broni członkowie plutonu specjalnego wpisywali nieprawdziwą ilość zużytej amunicji, choć kilku z nich nie strzelało wcale. Podczas procesu potwierdził się fakt, że jeden z oskarżonych nie brał udziału w pacyfikacji.

To nie były zaniedbania. To była wykalkulowana operacja dezinformacyjna, której zadaniem było uniemożliwienie weryfikacji zarzutów. Volkoff tę technikę nazwałby „intoksykacją” – nie podrzucaniem fałszywych danych wprost, ale tworzeniem sytuacji, w której brak danych staje się argumentem na rzecz wersji preferowanej przez władzę.

 

Wyroki po 28 latach i ograniczony zakres odpowiedzialności

Gdy wreszcie w latach dziewięćdziesiątych, po transformacji, wznowiono śledztwo i trwały procesy, ujawniła się nowa warstwa dezinformacji: uzgodniona między członkami plutonu fałszywa wersja wydarzeń. Sąd w Katowicach ustalił, że członkowie plutonu specjalnego ZOMO uzgodnili wspólną, narrację dotyczącą przebiegu pacyfikacji. Dopiero w trzecim procesie, w 2007 roku, sąd udowodnił na podstawie odnalezionego „Raportu taterników”, że to Romuald Cieślak, dowódca plutonu, oddał pierwszy strzał i wykrzyknął „Walimy!” – był sygnał dla reszty zespołu do otwarcia ognia do górników.

To, co szczególnie mówi samo za siebie: ostateczny wyrok zapadł w kwietniu 2009 r. - prawie 28 lat po zbrodni. Sąd Najwyższy oddalił wtedy kasacje obrony, uznając je za niezasadne, a wyroki sądów niższych instancji – za zgodne z prawem. Zmowa milczenia uniemożliwiła jednak wskazanie konkretnych sprawców.

 

Systemowa architektura dezinformacji wokół „Wujka”

Analiza procesów Wujka przez pryzmat teorii Volkoffa ujawnia systematyczną architekturę dezinformacji:

  • Klient: Władze PRL (1981-1982) i władze po transformacji ustrojowej (1990-2009) zainteresowane zatarciem odpowiedzialności za zbrodnie.
  • Agenci: Komunistyczne organy ścigania (prokuratura garnizonowa w Gliwicach, która umorzyła śledztwo), sędziowie sądów wojskowych wydający wyroki na strajkujących, a następnie prokuratorzy i sędziowie lat dziewięćdziesiątych niechętnie prowadzący postępowania.
  • Wspornicy: Rzeczywiste napięcia społeczne i gospodarcze lat osiemdziesiątych – tu propaganda się utkwiła w rzeczywistości, aby stworzyć wiarygodność.
  • Przekaźniki medialne: Trybuna Ludu, Dziennik Telewizyjny, Polskie Radio w okresie stanu wojennego kreowały obraz „zagrożenia”. W latach transformacji niektóre media reprodukowały wciąż komunistyczne narracje o „potrzebie porządku” albo po prostu nie interesowały się tematem.
  • Pudła rezonansowe: Zwykli Polacy, strach przed chaosem (1981) i zmęczenie polityczne (lata dziewięćdziesiąte).
  • Grupa docelowa: Społeczeństwo polskie, aby uwierzyło, że stan wojenny był konieczny, a odpowiedzialność za pacyfikację leży po stronie strajkujących górników.

 

Procesy lat 90. i mechanizmy proceduralnego paraliżu

Osobliwe dla analizy volkoff’owskiej jest to, że sama akcja pacyfikacji nie była „montażem” – była rzeczywista, brutalna, krwawa. Ale jej znaczenie zostało przeinaczone poprzez propagandę (przedstawiane jako „operacja porządkowa” wobec „anarchii”), a następnie poprzez proces sądowy (proces strajkujących, zamiast procesu zabójców).

Transformacja ustrojowa miała szansę naprawić zbrodnie. Zamiast tego ujawniła warstwę drugiego montażu: systemu, w którym funkcjonariusze mogli być sądzeni, ale w warunkach maksymalizujących możliwości ucieczki od odpowiedzialności. Szybko z ławy oskarżonych w Katowicach zniknął gen. Czesław Kiszczak, bo jego sprawę przeniesiono w sądu w Warszawie, gdzie nie był narażony na stres w postaci obecności rodzin zamordowanych górników.

 

Czasy procesów i dezinformacji

Pierwszy proces (1993-1997) zakończył się uniewinnieniami i umorzeniami dla wszystkich oskarżonych. Drugi proces (1999-2003) znowu nie wydał wyroku skazującego. Dopiero trzeci proces (2004-2007) zaowocował wyrokami: dowódca plutonu specjalnego Romuald Cieślak otrzymał 11 lat, następnie zmniejszone do 6 lat, zwykli członkowie plutonu otrzymali kary 3-4 lat albo 2,5 roku (złagodzone z powodu amnestii 1989 r.).

Powtórzę - to nie był tylko brak sprawiedliwości – to był to klasyczny montaż w sensie volkoff’owskim: spektakl proceduralny mający na celu utrzymanie pozoru legalizmu przy faktycznym braku skutecznej odpowiedzialności. Każdy proces przedłużał czas, rozmywał pamięć, podważał wiarygodność świadków. Każde uniewinnienie wzmacniało narrację „niepewności”.

 

Najgłębsza warstwa

Najgłębsza warstwa dezinformacji to ustalone przez sąd i udowodnione, że członkowie plutonu uzgodnili wspólną fałszywą wersję. To nie był przypadek lub niepamięć – to była zaplanowana operacja.

Funkcjonariusze, którzy razem wkroczyli na teren kopalni „Wujek”, razem oddali strzały, razem wrócili do jednostki, mieli wszyscy jeden interes: przeżyć bezkarnie. Naturalnym więc odruchem było omówienie spójnej historii. Ale ta historia musiała wyjaśnić: dlaczego strzelano, skoro górnicy nie stanowili zagrożenia, kto konkretnie strzelał (aby rozproszyć odpowiedzialność), dlaczego dziesiątki wystrzelonych kul zabiły zaledwie dziewięciu górników? Fałszywa wersja brzmiała: strzelano w obronie własnej, strzelali wszyscy, każdy trochę. Sąd ostatecznie to obalił, ale zabrało mu niemal trzy dekady, aby przebić się przez tę skoordynowaną nieprawdę.

"Formalny teatr"

Raport Komisji Rokity wykazał nie tylko zniszczenie materiału dowodowego, ale systematyczność procedury: śledztwo komunistyczne, wszczęte niemal kilka godzin po tragedii, było „formalnym teatrem” – prokuratorzy wojskowi nigdy nie zainteresowali się rzeczywistymi sprawcami, komunistyczny wymiar sprawiedliwości skazał ofiary, wojskowi prokuratorzy celowo zatarli ślady (za co usłyszeli zarzuty, które postawił im IPN). To dowód na to, że dezinformacja w przypadku tragedii na kopalni Wujek nie była wypadkiem, ale strukturalną cechą systemu totalitarnego, i że próby naprawy po procesie transformacji były niedostateczne.

 

Dlaczego pierwsze procesy zakończyły się fiaskiem

Pytanie, które powinien postawić każdy bezstronny obserwator: dlaczego pierwsze dwa procesy (1993-1997, 1999-2003) zakończyły się fiaskiem?

Jednym wyjaśnieniem jest inercja. Niemal wszyscy sędziowie, prokuratorzy i funkcjonariusze pracowali w wymiarze sprawiedliwości lub „organach” jeszcze za czasów komunistycznych. Jeden z prowadzących śledztwo - prokurator Andrzej Z. Witkowski wcześniej był milicjantem, a Jacek Ańcuta młodym śledczym, świeżo po awansie do Prokuratury Wojewódzkiej w Katowicach.

Volkoff wskazałby też inny mechanizm: kontynuacja montażu poprzez zmianę aktora głównego. Po 1989 rokiem montażem stały się nieprzejrzyste procedury, sprzeczne wyroki, umorzenia bez uzasadnień.

 

Organa ścigania nie były zainteresowane wyjaśnieniem prawdy

Sąd Okręgowy w Katowicach, który w trzecim procesie ostatecznie wydał wyroki skazujące zomowców expressis verbis stwierdził, że ówczesne organa ścigania nie były zainteresowane wyjaśnieniem prawdy. To stwierdzenie jest przyznaniem, że system (komunistyczny, a następnie transformacyjny) działał zgodnie z logiką volkoff’owskiego montażu: pozorem procedury bez substancji sprawiedliwości.

Pacyfikacja kopalni Wujek i jej konsekwencje prawne stanowią laboratorium analizy volkoff’owskiej dezinformacji. Volkoff pisał, że sedno dezinformacji to niemożliwość weryfikacji. W przypadku wydarzeń na kopalni „Wujek”, komunistyczny i transformacyjny wymiar sprawiedliwości pracowały na rzecz tej niemożliwości – poprzez niszczenie dokumentów, przedłużanie procedur, zmianę narratorów, powołanie nowych komisji, które raportowały zbyt późno.

"Polska" forma montażu

To była bardzo "polska" forma montażu: nie sowiecka (spektakularna), ale biurokratyczna – bezprawie ukryte w procedurach, zbrodnie zatopione w aktach, sprawiedliwość odkładana na potem. Celem operacji nie było tylko ukrycie sprawców, ale odwrócenie wektora winy – przekształcenie ofiar w agresorów, a katów w obrońców ładu prawnego. W pierwszych godzinach i dniach po tragedii w grudniu 1981 roku zastosowano klasyczne metody operacyjne mające na celu zdominowanie narracji.

 

Metoda „odwrócenia ról” (Reversal)

  • Narracja: Wg Volkoffa kluczowe jest narzucenie Tematu. Według MSW było nim: „Milicja działała w obronie koniecznej przed rozjuszonym tłumem”.
  • Wsporniki (Supports): Aby uwiarygodnić kłamstwo, potrzebne są „wsporniki”. Były nimi rzekome rany funkcjonariuszy ZOMO. W raportach wyolbrzymiano obrażenia milicjantów, podczas gdy drastyczne rany postrzałowe górników (strzały w głowę, klatkę piersiową, brzuch) były w oficjalnych komunikatach pomijane lub eufemistycznie określane jako „skutki użycia środków przymusu”.
  • Dezinformacja wizualna: Telewizja pokazywała zniszczony czołg i sprzęt milicyjny, sugerując, że górnicy dysponowali siłą zdolną zagrozić opancerzonym jednostkom wojskowym.

 

„Skażenie” dowodów

Z punktu widzenia kryminalistyki, działania na miejscu zbrodni były podręcznikowym przykładem zacierania śladów (mataczenia): z terenu kopalni „zniknęły” łuski wystrzelone przez pluton specjalny. Był to zabieg celowy, uniemożliwiający wczesną identyfikację konkretnych jednostek broni (pistoletów maszynowych PM-63 RAK).

Istnieją przesłanki, że w koszarach ZOMO dokonywano wymiany luf lub iglic w broni użytej w akcji, co w późniejszych latach uniemożliwiło badania balistyczne (tzw. „strzelania próbne” nie dawały dopasowania do pocisków wyjętych z ciał ofiar).

 

Pacyfikacja „Wujka” jako przykład dezinformacji państwowej

Gdy system komunistyczny upadł, taktyka dezinformacji zmieniła się z agresywnej na defensywną. Zastosowano metodę, którą Volkoff nazwałby „rozmywaniem odpowiedzialności” oraz biurokratyczną obstrukcją. Członkowie plutonu specjalnego ZOMO przyjęli strategię solidarną: „nie pamiętam”, „nie widziałem”, „strzelałem w powietrze”.

Jest to klasyczna metoda kontrwywiadowcza ochrony grupy. Jeśli nikt się nie wyłamie, prokuratura (działająca w oparciu o dowody materialne, które zniszczono w 1981 r.) nie była w stanie przypisać konkretnej kuli do konkretnego strzelca i ofiary. Sądy przez lata nie mogły skazać oskarżonych za zabójstwo, a jedynie za udział w bójce z użyciem broni, co drastycznie obniżało wymiar kary (ostatecznie zmieniono kwalifikację po wielu latach).

Dokumenty zaginęły

Kluczowe dokumenty, w tym tzw. „Raport Taterników”, zaginęły. Brak dokumentu jest potężnym narzędziem. Pozwalało obronie twierdzić, że rozkazu użycia broni („strzelać by zabić”) nigdy nie wydano, a strzały były samowolną, paniczną reakcją szeregowych funkcjonariuszy. To chroniło „głowy” (mocodawców politycznych i dowódców), zrzucając ewentualną winę na „ręce” (wykonawców).

 

Dlaczego pamięć o ofiarach przetrwała mimo manipulacji

Procesy „Wujka” trwały dekady. Były wznawiane i cofane do ponownego rozpatrzenia. Stosowano chwyty w postaci zasłony dymnej: choroby oskarżonych, niestawiennictwo świadków, zmiany składów sędziowskich. W języku Volkoffa to „zagłuszanie sygnału”. Społeczeństwo, zmęczone wieloletnim tematem, traciło zainteresowanie, a emocje opadały, co sprzyjało łagodniejszym wyrokom.

Operacja dezinformacyjna przeprowadzona przez służby PRL była częściowo skuteczna. Udało się w dużej mierze ochronić najwyższych decydentów politycznych i wojskowych (gen. Czesław Kiszczak, członkowie WRON). Odpowiedzialność karna spadła kaskadowo w dół, zatrzymując się na bezpośrednich wykonawcach (i to po wielu latach).

Przegrali pamięć

„Montaż” nie udał się na poziomie walki o umysły. Pamięć społeczna o „Dziewięciu z Wujka” przetrwała próbę zafałszowania historii, co jest dowodem na to, że nawet perfekcyjny „Montaż” ma granice, gdy zderza się z naocznymi świadkami i determinacją ofiar do odkrycia prawdy.

[Tytuł, lead, sekcja "Co musisz wiedzieć" i śródtytuły od Redakcji]


 

POLECANE
PGE wydała komunikat z ostatniej chwili
PGE wydała komunikat

PGE i Ørsted dostarczyły cztery transformatory mocy do lądowej stacji Baltica 2 w Osiekach Lęborskich. To ważny etap budowy przyłącza do KSE; uruchomienie farmy planowane jest na 2027 r. – informuje PGE.

Zełenski: Rosja przygotowuje się na kolejny rok wojny z ostatniej chwili
Zełenski: Rosja przygotowuje się na kolejny rok wojny

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski ostrzega, że z Moskwy płyną sygnały o kolejnym "roku wojny".

Tak Tusk dał się ograć w sprawie umowy z Mercosur tylko u nas
Tak Tusk dał się ograć w sprawie umowy z Mercosur

Pamiętne expose Donalda Tuska z 12 grudnia 2023 r. miało być dla wyborców deklaracją nowej siły Polski w Unii Europejskiej. „Mnie nikt nie ogra w UE. Nowa koalicja gwarantuje, że wrócimy na miejsce należne Polsce” - mówił wtedy stary-nowy premier. Powrót do głównego stołu, gdzie zapadają decyzje okazał się kolejną niedotrzymaną obietnicą.

Dywersja na kolei. Wydano czerwone noty Interpolu z ostatniej chwili
Dywersja na kolei. Wydano czerwone noty Interpolu

Interpol wystawił czerwone noty za obywatelami Ukrainy podejrzewanymi o dokonanie aktu dywersji na zlecenie Federacji Rosyjskiej — poinformowała w środę policja.

Jakie to się nudne już zrobiło. Burza po emisji popularnego programu TVN z ostatniej chwili
"Jakie to się nudne już zrobiło". Burza po emisji popularnego programu TVN

Po jednym z ostatnich wydań "Dzień dobry TVN" w mediach społecznościowych zawrzało. Widzowie nie kryli oburzenia.

Sensacyjny sondaż. Braun zabrał głos z ostatniej chwili
Sensacyjny sondaż. Braun zabrał głos

W sensacyjnym sondażu pracowni OGB partia Grzegorza Brauna wyprzedziła Konfederację. – Oczywiście jest to miły prezent pod choinkę i z całą pewnością jest to sympatyczna okoliczność – powiedział Grzegorz Braun dodając jednak, że "to także jest pewna gra".

Kaczyński nie głosował ws. ustawy łańcuchowej. Media podały powód z ostatniej chwili
Kaczyński nie głosował ws. ustawy "łańcuchowej". Media podały powód

W środowym głosowaniu Sejm nie uzyskał wystarczającej liczby głosów, aby odrzucić weto prezydenta Karola Nawrockiego w sprawie tzw. ustawy łańcuchowej. W głosowaniu nie wziął udziału prezes PiS Jarosław Kaczyński.

Katolicy z Karolem Nawrockim. Przemysław Czarnek: Jeśli ktoś staje po stronie prawdy, nigdy nie ma łatwo z ostatniej chwili
"Katolicy z Karolem Nawrockim". Przemysław Czarnek: Jeśli ktoś staje po stronie prawdy, nigdy nie ma łatwo

W siedzibie Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” w Warszawie odbyła się konferencja prasowa z udziałem przedstawicieli koalicji "Katolicy z Karolem Nawrockim". Głos zabrali prezes Pomorskiego Stowarzyszenia „Wspólna Europa” Andrzej Piotrowicz, Jan Rejczak, polityk, samorządowiec oraz były działacz opozycji antykomunistycznej oraz oraz poseł i były minister edukacji Przemysław Czarnek. Fundację Promocji Solidarności reprezentował Konrad Wernicki.

Szef NATO: Dzięki Trumpowi sojusz jest silniejszy niż kiedykolwiek z ostatniej chwili
Szef NATO: Dzięki Trumpowi sojusz jest silniejszy niż kiedykolwiek

– Dzięki prezydentowi USA Donaldowi Trumpowi NATO jest silniejsze niż kiedykolwiek wcześniej – stwierdził w środę w wywiadzie udzielonym stacji BBC sekretarz generalny NATO Mark Rutte. Dodał, że amerykański przywódca "jest dobrą wiadomością dla globalnej obrony, i dla NATO, i dla Ukrainy".

Tauron wydał komunikat dla klientów z ostatniej chwili
Tauron wydał komunikat dla klientów

Cena energii elektrycznej Taurona w najpopularniejszej taryfie dla gospodarstw domowych wyniesie w 2026 r. 497 zł netto za MWh – podała w środę spółka w informacji prasowej. W raporcie poinformowała natomiast o utworzeniu, w związku z zatwierdzonymi stawkami za energię, rezerwy na poziomie ok. 160 mln zł.

REKLAMA

Tak zakłamywano prawdę o krwawej pacyfikacji kopalni "Wujek"

Pacyfikacja kopalni „Wujek” w grudniu 1981 roku była nie tylko zbrodnią stanu wojennego, lecz także wieloletnią operacją dezinformacyjną. Artykuł pokazuje, jak propaganda, śledztwa i procesy sądowe przez dekady zacierały odpowiedzialność za śmierć dziewięciu górników.
Czołgi pod kopalnią
Czołgi pod kopalnią "Wujek" / Screen z archiwalnego nagrania

Co musisz wiedzieć:

  • Pacyfikacja kopalni „Wujek” 16 grudnia 1981 r. zakończyła się śmiercią dziewięciu górników, a przebieg wydarzeń był od początku zniekształcany przez propagandę władz PRL, śledztwa i procesy sądowe.
  • Przez lata nie ustalono pełnej odpowiedzialności za użycie broni palnej, a kluczowe dowody – w tym materiał balistyczny i dokumentacja operacyjna – zostały zniszczone lub nie zabezpieczone.
  • Procesy po 1989 r. ujawniły skalę wcześniejszych manipulacji, jednak ostateczne wyroki zapadły dopiero po blisko trzech dekadach i nie objęły decydentów politycznych ani wojskowych najwyższego szczebla.

 

Vladimir Volkoff w „Montażu” definiuje dezinformację nie jako zwykłe kłamstwo, ale jako technikę pozwalającą dostarczyć ogółowi fałszywą wizję sytuacji, aby skłonić ten ogół do reakcji zgodnej z wolą dezinformatora. W przypadku pacyfikacji kopalni „Wujek” mieliśmy do czynienia z Montażem Totalnym, angażującym aparat partyjny, służby specjalne (SB, WSW), prokuraturę oraz media.

 

Dezinformacja po pacyfikacji kopalni „Wujek”

Pacyfikacja kopalni Wujek 16 grudnia 1981 roku stanowiła nie tylko tragedię, jaką była śmierć dziewięciu górników i postrzelenie kilkudziesięciu innych – ale też klasyczny przykład dezinformacji na trzech poziomach: w mediach kontrolowanych przez państwo, w śledztwie i wreszcie w wymiarze sprawiedliwości.

Zastosowanie do tej analizy teorii Vladimira Volkoffa, dotyczącej manipulacji informacyjnej odsłania mechanizm, którym posługiwała się machina komunistycznego bezprawia nie tylko w 1981 roku, ale szczególnie w latach dziewięćdziesiątych ub. wieku, kiedy poprzez wymiar sprawiedliwości – sądy i prokuraturę - próbowano ukryć przebieg i zleceniodawców zbrodni.

 

Procesy sądowe jako element ukrywania odpowiedzialności

Tak się złożyło, że relacjonowałem wszystkie procesy „zomowców z Wujka”, na salach sądowych spędziłem setki godzin, przeczytałem dziesiątki metrów akt z tych procesów. I mam niemal stuprocentową pewność, że wszyscy oglądaliśmy wyreżyserowany spektakl, którego cel był jeden – ochronić przed odpowiedzialnością za masakrę górników Wojciecha Jaruzelskiego (minister obrony, „autor” stanu wojennego), Czesława Kiszczaka (minister spraw wewnętrznych) i jego podwładnych, m.in. komendanta wojewódzkiego milicji w Katowicach płk Jerzego Grubę. Na ławie oskarżonych zasiadły początkowo 23 osoby.

Już wtedy, być może na etapie śledztwa Prokuratury Wojewódzkiej w Katowicach w 1992 roku zdecydowano, że jedynymi winnymi będą podwładni sierżanta Romualda Cieślaka, dowódcy plutonu specjalnego oraz ich przełożeni – płk Kazimierz Wilczyński (dowodził akcją „odblokowania” kopalni) i ppłk Marian Okrutny, zastępca Gruby.

 

Romuald Cieślak i mechanizm wymuszonej narracji

Kiedy Cieślak odszedł z milicji w 1983 roku, był rozpracowywany przez Wydział II SB, czyli kontrwywiad. Powodem inwigilacji (przynajmniej oficjalnym) w ramach sprawy „Tygrysy” było, to że próbował w wydziale paszportowym za łapówkę załatwić paszport dla znajomego. Po kilku latach sprawę zamknięto bez efektów.

Kiedy aresztowano Cieślaka i jego podwładnych podczas śledztwa oraz procesu w 1993 roku, „ktoś” dbał, aby on przestrzegał reguł, i zeznawał zgodnie z ustaleniami. Nieznany sprawca potrącił wtedy samochodem ciężarną żonę Cieślaka, która przechodziła przez jezdnię w centrum Katowic.

 

Propaganda stanu wojennego i przygotowanie opinii publicznej

W nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku gen. Wojciech Jaruzelski ogłosił stan wojenny. Jego słynne przemówienie – wielokrotnie powtarzane w radiu i telewizji – to narracja zagrożenia, anarchii i konieczności. Władze przedstawiały Solidarność nie jako obywatelski ruch oporu, ale jako siłę destrukcji grożącą „chaosem”, „bratobójczą walką”, „nędzą i głodem”. W tym samym momencie media kontrolowane przez państwo montowały obraz wroga: przywódcy związku ukazywani byli jako niebezpieczni rewolucjoniści, a zwykli strajkujący jako narzędzia zagranicznego spisku.

To ideologiczne przygotowanie zgadza się z pierwszą zasadą volkoff’wskiego systemu dezinformacji: identyfikacją „klienta” (władze PRL), „agentów” (organy bezpieczeństwa, media rządowe), „wsporników” (zdarzenia rzeczywiste – konflikt gospodarczo-społeczny) i „pudłami rezonansowymi” (każdy obywatel obawiający się chaosu). Propaganda stanu wojennego nie kłamała zupełnie – wsparła się na rzeczywistych napięciach, ale je zniekształciła, aby stworzyć poczucie nieuniknioności interwencji zbrojnej.

 

„Efekt mrożący” po użyciu broni na Śląsku

Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że już na początku stanu wojennego zaplanowano, że to na Śląsku będą ofiary podczas pacyfikacji strajków. Miało to wywołać „efekt mrożący” dla całego kraju, gdzie jeszcze trwały protesty. Wybór padł na dużą kopalnię, położoną niemal w centrum Katowic.

Kiedy po 1989 roku gen. Jerzy Gruba w swoim gabinecie udostępniał dziennikarzowi „Polityki” tajne materiały dotyczące pacyfikacji kopalni, które ten wykorzystał w książce, to nie chodziło o prawdę. Gruba, który swoją karierę w resorcie rozpoczynał jako funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa, aby potem zostać milicjantem, miał w tym swój cel. Dezinformację.

 

Nieustalone okoliczności użycia broni palnej

Rankiem 16 grudnia 1981 r. kopalnię Wujek otoczyło 1471 funkcjonariuszy milicji i ZOMO wspieranych przez 760 żołnierzy z 22 czołgami i 44 wozami bojowymi. W momencie, gdy zomowcy plutonu specjalnego, wyszkoleni do szybkich akcji, uzbrojeni w pistolety maszynowe wkroczyli na teren kopalni. Padły strzały, sześciu górników zginęło na miejscu, trzech – później w szpitalu, wielu zostało rannych.

W tym miejscu pojawia się kwestia: ani w momencie pacyfikacji, ani po niej bezpośrednio następujących procesach uczestników strajku (luty 1982 r.), nigdy nie rozstrzygnięto, kto strzelał oprócz zomowców. Również w śledztwie prokuratury po 1989 r. i trzech procesach, mimo zeznań świadków i wyjaśnień oskarżonych całkowicie pominięto wersje o strzelaniu do górników przez osoby w wojskowych mundurach.

Gdy świadkowie zaczynali mówić o tym, że widzieli „żołnierzy”, strzelających z karabinów maszynowych i broni snajperskiej do górników, prokurator szybko ucinał, stwierdzeniem „to nas nie interesuje”. A powinno, bo pluton specjalny podczas pacyfikacji był uzbrojony jedynie w pistolety i pistolety maszynowe PM-63 RAK kaliber 9 mm, niezbyt celne. Ofiary pacyfikacji miały natomiast precyzyjne rany głowy i okolicy serca.

 

Pomijane wątki śledcze i niewyjaśnione role służb

Prokurator (a potem sędziowie) nie byli też zainteresowani wyjaśnieniem, czy udział w pacyfikacji brała tzw. Grupa Perka, a jeżeli tak, to jakie były jej zadania. Dla wyjaśnienia - na początku kwietnia 1980 r. na bazie Sekcji VI Wydziału IV SB w komendzie wojewódzkiej milicji w Katowicach powstała nieformalna grupa specjalna pod dowództwem Edmunda Perka, która przeznaczona była do prowadzenia działań dezintegracyjnych i specjalnych skierowanych przeciwko klerowi rzymskokatolickiemu oraz opozycji na terenie województwa katowickiego.

Publicznie o Grupie Perka powiedział podczas pierwszego procesu jeden z oskarżonych – Dariusz Ślusarek. Perek zmarł w 1992 roku, kiedy prokuratura już prowadziła śledztwo. Nawiasem mówiąc, kiedy w przestrzeni publicznej pojawiło się nazwisko dowódcy tej grupy oraz jej istnienie, została zamordowana jego żona.

Podczas akcji pacyfikacji kopalni w budynku dyrekcji byli funkcjonariusze SB, którzy obserwowali przebieg wydarzeń. Zgodnie z regułami pracy operacyjnej powinni fotografować i filmować. Tak się jednak złożyło, że nie wydano im wtedy kamer i aparatów fotograficznych. Przypadek?

 

Umorzenie śledztwa w 1982 r. i odwrócenie ról ofiar i sprawców

20 stycznia 1982 roku Prokuratura Wojskowa Garnizonowa w Gliwicach umorzyła śledztwo w sprawie członków plutonu specjalnego ZOMO, uznając ich działania za obronę konieczną. Jednocześnie przed sąd stanęli przywódcy strajku – Stanisław Płatek, Jerzy Wartak, Adam Skwira, Marian Głuch – oskarżeni o organizowanie protestu.

Ten zabieg jest klasycznym przykładem tego, co Volkoff nazwał „montażem” w sensie operacyjnym: zamiast procesu rzeczywistych sprawców - inscenizacja procesu ofiar. Rzeczywistymi aktorami tragedii byli milicjanci i dowódcy; oskarżonymi stali się górnicy domagający się wolności. To było odwrócenie rzeczywistości za pomocą procedury formalnej.

 

Raport komisji Rokity i zniszczone dowody

Raport Komisji Nadzwyczajnej Sejmu do Badania Działalności MSW (tzw. komisji Rokity), odtajniony został dopiero w 2005 roku. Ujawnił systematyczne działania zmierzające do zatarcia śladów. Nie zabezpieczono materiału dowodowego: z 157 wystrzelonych kul w aktach sprawy znalazły się tylko dwie, zachowane dzięki temu, że ukryli je lekarze. Zniknęły wydobyte z ciał pociski. Dokumentacja balistyczna, która mogłaby definitywnie wskazać broń użytą przez każdego strzelca, została zniszczona. Fałszowano protokoły. W raporcie z użycia broni członkowie plutonu specjalnego wpisywali nieprawdziwą ilość zużytej amunicji, choć kilku z nich nie strzelało wcale. Podczas procesu potwierdził się fakt, że jeden z oskarżonych nie brał udziału w pacyfikacji.

To nie były zaniedbania. To była wykalkulowana operacja dezinformacyjna, której zadaniem było uniemożliwienie weryfikacji zarzutów. Volkoff tę technikę nazwałby „intoksykacją” – nie podrzucaniem fałszywych danych wprost, ale tworzeniem sytuacji, w której brak danych staje się argumentem na rzecz wersji preferowanej przez władzę.

 

Wyroki po 28 latach i ograniczony zakres odpowiedzialności

Gdy wreszcie w latach dziewięćdziesiątych, po transformacji, wznowiono śledztwo i trwały procesy, ujawniła się nowa warstwa dezinformacji: uzgodniona między członkami plutonu fałszywa wersja wydarzeń. Sąd w Katowicach ustalił, że członkowie plutonu specjalnego ZOMO uzgodnili wspólną, narrację dotyczącą przebiegu pacyfikacji. Dopiero w trzecim procesie, w 2007 roku, sąd udowodnił na podstawie odnalezionego „Raportu taterników”, że to Romuald Cieślak, dowódca plutonu, oddał pierwszy strzał i wykrzyknął „Walimy!” – był sygnał dla reszty zespołu do otwarcia ognia do górników.

To, co szczególnie mówi samo za siebie: ostateczny wyrok zapadł w kwietniu 2009 r. - prawie 28 lat po zbrodni. Sąd Najwyższy oddalił wtedy kasacje obrony, uznając je za niezasadne, a wyroki sądów niższych instancji – za zgodne z prawem. Zmowa milczenia uniemożliwiła jednak wskazanie konkretnych sprawców.

 

Systemowa architektura dezinformacji wokół „Wujka”

Analiza procesów Wujka przez pryzmat teorii Volkoffa ujawnia systematyczną architekturę dezinformacji:

  • Klient: Władze PRL (1981-1982) i władze po transformacji ustrojowej (1990-2009) zainteresowane zatarciem odpowiedzialności za zbrodnie.
  • Agenci: Komunistyczne organy ścigania (prokuratura garnizonowa w Gliwicach, która umorzyła śledztwo), sędziowie sądów wojskowych wydający wyroki na strajkujących, a następnie prokuratorzy i sędziowie lat dziewięćdziesiątych niechętnie prowadzący postępowania.
  • Wspornicy: Rzeczywiste napięcia społeczne i gospodarcze lat osiemdziesiątych – tu propaganda się utkwiła w rzeczywistości, aby stworzyć wiarygodność.
  • Przekaźniki medialne: Trybuna Ludu, Dziennik Telewizyjny, Polskie Radio w okresie stanu wojennego kreowały obraz „zagrożenia”. W latach transformacji niektóre media reprodukowały wciąż komunistyczne narracje o „potrzebie porządku” albo po prostu nie interesowały się tematem.
  • Pudła rezonansowe: Zwykli Polacy, strach przed chaosem (1981) i zmęczenie polityczne (lata dziewięćdziesiąte).
  • Grupa docelowa: Społeczeństwo polskie, aby uwierzyło, że stan wojenny był konieczny, a odpowiedzialność za pacyfikację leży po stronie strajkujących górników.

 

Procesy lat 90. i mechanizmy proceduralnego paraliżu

Osobliwe dla analizy volkoff’owskiej jest to, że sama akcja pacyfikacji nie była „montażem” – była rzeczywista, brutalna, krwawa. Ale jej znaczenie zostało przeinaczone poprzez propagandę (przedstawiane jako „operacja porządkowa” wobec „anarchii”), a następnie poprzez proces sądowy (proces strajkujących, zamiast procesu zabójców).

Transformacja ustrojowa miała szansę naprawić zbrodnie. Zamiast tego ujawniła warstwę drugiego montażu: systemu, w którym funkcjonariusze mogli być sądzeni, ale w warunkach maksymalizujących możliwości ucieczki od odpowiedzialności. Szybko z ławy oskarżonych w Katowicach zniknął gen. Czesław Kiszczak, bo jego sprawę przeniesiono w sądu w Warszawie, gdzie nie był narażony na stres w postaci obecności rodzin zamordowanych górników.

 

Czasy procesów i dezinformacji

Pierwszy proces (1993-1997) zakończył się uniewinnieniami i umorzeniami dla wszystkich oskarżonych. Drugi proces (1999-2003) znowu nie wydał wyroku skazującego. Dopiero trzeci proces (2004-2007) zaowocował wyrokami: dowódca plutonu specjalnego Romuald Cieślak otrzymał 11 lat, następnie zmniejszone do 6 lat, zwykli członkowie plutonu otrzymali kary 3-4 lat albo 2,5 roku (złagodzone z powodu amnestii 1989 r.).

Powtórzę - to nie był tylko brak sprawiedliwości – to był to klasyczny montaż w sensie volkoff’owskim: spektakl proceduralny mający na celu utrzymanie pozoru legalizmu przy faktycznym braku skutecznej odpowiedzialności. Każdy proces przedłużał czas, rozmywał pamięć, podważał wiarygodność świadków. Każde uniewinnienie wzmacniało narrację „niepewności”.

 

Najgłębsza warstwa

Najgłębsza warstwa dezinformacji to ustalone przez sąd i udowodnione, że członkowie plutonu uzgodnili wspólną fałszywą wersję. To nie był przypadek lub niepamięć – to była zaplanowana operacja.

Funkcjonariusze, którzy razem wkroczyli na teren kopalni „Wujek”, razem oddali strzały, razem wrócili do jednostki, mieli wszyscy jeden interes: przeżyć bezkarnie. Naturalnym więc odruchem było omówienie spójnej historii. Ale ta historia musiała wyjaśnić: dlaczego strzelano, skoro górnicy nie stanowili zagrożenia, kto konkretnie strzelał (aby rozproszyć odpowiedzialność), dlaczego dziesiątki wystrzelonych kul zabiły zaledwie dziewięciu górników? Fałszywa wersja brzmiała: strzelano w obronie własnej, strzelali wszyscy, każdy trochę. Sąd ostatecznie to obalił, ale zabrało mu niemal trzy dekady, aby przebić się przez tę skoordynowaną nieprawdę.

"Formalny teatr"

Raport Komisji Rokity wykazał nie tylko zniszczenie materiału dowodowego, ale systematyczność procedury: śledztwo komunistyczne, wszczęte niemal kilka godzin po tragedii, było „formalnym teatrem” – prokuratorzy wojskowi nigdy nie zainteresowali się rzeczywistymi sprawcami, komunistyczny wymiar sprawiedliwości skazał ofiary, wojskowi prokuratorzy celowo zatarli ślady (za co usłyszeli zarzuty, które postawił im IPN). To dowód na to, że dezinformacja w przypadku tragedii na kopalni Wujek nie była wypadkiem, ale strukturalną cechą systemu totalitarnego, i że próby naprawy po procesie transformacji były niedostateczne.

 

Dlaczego pierwsze procesy zakończyły się fiaskiem

Pytanie, które powinien postawić każdy bezstronny obserwator: dlaczego pierwsze dwa procesy (1993-1997, 1999-2003) zakończyły się fiaskiem?

Jednym wyjaśnieniem jest inercja. Niemal wszyscy sędziowie, prokuratorzy i funkcjonariusze pracowali w wymiarze sprawiedliwości lub „organach” jeszcze za czasów komunistycznych. Jeden z prowadzących śledztwo - prokurator Andrzej Z. Witkowski wcześniej był milicjantem, a Jacek Ańcuta młodym śledczym, świeżo po awansie do Prokuratury Wojewódzkiej w Katowicach.

Volkoff wskazałby też inny mechanizm: kontynuacja montażu poprzez zmianę aktora głównego. Po 1989 rokiem montażem stały się nieprzejrzyste procedury, sprzeczne wyroki, umorzenia bez uzasadnień.

 

Organa ścigania nie były zainteresowane wyjaśnieniem prawdy

Sąd Okręgowy w Katowicach, który w trzecim procesie ostatecznie wydał wyroki skazujące zomowców expressis verbis stwierdził, że ówczesne organa ścigania nie były zainteresowane wyjaśnieniem prawdy. To stwierdzenie jest przyznaniem, że system (komunistyczny, a następnie transformacyjny) działał zgodnie z logiką volkoff’owskiego montażu: pozorem procedury bez substancji sprawiedliwości.

Pacyfikacja kopalni Wujek i jej konsekwencje prawne stanowią laboratorium analizy volkoff’owskiej dezinformacji. Volkoff pisał, że sedno dezinformacji to niemożliwość weryfikacji. W przypadku wydarzeń na kopalni „Wujek”, komunistyczny i transformacyjny wymiar sprawiedliwości pracowały na rzecz tej niemożliwości – poprzez niszczenie dokumentów, przedłużanie procedur, zmianę narratorów, powołanie nowych komisji, które raportowały zbyt późno.

"Polska" forma montażu

To była bardzo "polska" forma montażu: nie sowiecka (spektakularna), ale biurokratyczna – bezprawie ukryte w procedurach, zbrodnie zatopione w aktach, sprawiedliwość odkładana na potem. Celem operacji nie było tylko ukrycie sprawców, ale odwrócenie wektora winy – przekształcenie ofiar w agresorów, a katów w obrońców ładu prawnego. W pierwszych godzinach i dniach po tragedii w grudniu 1981 roku zastosowano klasyczne metody operacyjne mające na celu zdominowanie narracji.

 

Metoda „odwrócenia ról” (Reversal)

  • Narracja: Wg Volkoffa kluczowe jest narzucenie Tematu. Według MSW było nim: „Milicja działała w obronie koniecznej przed rozjuszonym tłumem”.
  • Wsporniki (Supports): Aby uwiarygodnić kłamstwo, potrzebne są „wsporniki”. Były nimi rzekome rany funkcjonariuszy ZOMO. W raportach wyolbrzymiano obrażenia milicjantów, podczas gdy drastyczne rany postrzałowe górników (strzały w głowę, klatkę piersiową, brzuch) były w oficjalnych komunikatach pomijane lub eufemistycznie określane jako „skutki użycia środków przymusu”.
  • Dezinformacja wizualna: Telewizja pokazywała zniszczony czołg i sprzęt milicyjny, sugerując, że górnicy dysponowali siłą zdolną zagrozić opancerzonym jednostkom wojskowym.

 

„Skażenie” dowodów

Z punktu widzenia kryminalistyki, działania na miejscu zbrodni były podręcznikowym przykładem zacierania śladów (mataczenia): z terenu kopalni „zniknęły” łuski wystrzelone przez pluton specjalny. Był to zabieg celowy, uniemożliwiający wczesną identyfikację konkretnych jednostek broni (pistoletów maszynowych PM-63 RAK).

Istnieją przesłanki, że w koszarach ZOMO dokonywano wymiany luf lub iglic w broni użytej w akcji, co w późniejszych latach uniemożliwiło badania balistyczne (tzw. „strzelania próbne” nie dawały dopasowania do pocisków wyjętych z ciał ofiar).

 

Pacyfikacja „Wujka” jako przykład dezinformacji państwowej

Gdy system komunistyczny upadł, taktyka dezinformacji zmieniła się z agresywnej na defensywną. Zastosowano metodę, którą Volkoff nazwałby „rozmywaniem odpowiedzialności” oraz biurokratyczną obstrukcją. Członkowie plutonu specjalnego ZOMO przyjęli strategię solidarną: „nie pamiętam”, „nie widziałem”, „strzelałem w powietrze”.

Jest to klasyczna metoda kontrwywiadowcza ochrony grupy. Jeśli nikt się nie wyłamie, prokuratura (działająca w oparciu o dowody materialne, które zniszczono w 1981 r.) nie była w stanie przypisać konkretnej kuli do konkretnego strzelca i ofiary. Sądy przez lata nie mogły skazać oskarżonych za zabójstwo, a jedynie za udział w bójce z użyciem broni, co drastycznie obniżało wymiar kary (ostatecznie zmieniono kwalifikację po wielu latach).

Dokumenty zaginęły

Kluczowe dokumenty, w tym tzw. „Raport Taterników”, zaginęły. Brak dokumentu jest potężnym narzędziem. Pozwalało obronie twierdzić, że rozkazu użycia broni („strzelać by zabić”) nigdy nie wydano, a strzały były samowolną, paniczną reakcją szeregowych funkcjonariuszy. To chroniło „głowy” (mocodawców politycznych i dowódców), zrzucając ewentualną winę na „ręce” (wykonawców).

 

Dlaczego pamięć o ofiarach przetrwała mimo manipulacji

Procesy „Wujka” trwały dekady. Były wznawiane i cofane do ponownego rozpatrzenia. Stosowano chwyty w postaci zasłony dymnej: choroby oskarżonych, niestawiennictwo świadków, zmiany składów sędziowskich. W języku Volkoffa to „zagłuszanie sygnału”. Społeczeństwo, zmęczone wieloletnim tematem, traciło zainteresowanie, a emocje opadały, co sprzyjało łagodniejszym wyrokom.

Operacja dezinformacyjna przeprowadzona przez służby PRL była częściowo skuteczna. Udało się w dużej mierze ochronić najwyższych decydentów politycznych i wojskowych (gen. Czesław Kiszczak, członkowie WRON). Odpowiedzialność karna spadła kaskadowo w dół, zatrzymując się na bezpośrednich wykonawcach (i to po wielu latach).

Przegrali pamięć

„Montaż” nie udał się na poziomie walki o umysły. Pamięć społeczna o „Dziewięciu z Wujka” przetrwała próbę zafałszowania historii, co jest dowodem na to, że nawet perfekcyjny „Montaż” ma granice, gdy zderza się z naocznymi świadkami i determinacją ofiar do odkrycia prawdy.

[Tytuł, lead, sekcja "Co musisz wiedzieć" i śródtytuły od Redakcji]



 

Polecane