Pogarda 2.0 i ostry cień mgły. Boje Andrzeja Dudy z mediami i samym sobą
Co musisz wiedzieć:
- Andrzej Duda od początku swojej kariery prezydenckiej był celem intensywnej krytyki i medialnych ataków, które autor tekstu określa jako kontynuację „przemysłu pogardy” znanego z czasów Lecha Kaczyńskiego.
- Wizerunek Dudy był podważany zarówno przez media liberalne (oskarżenia o niesamodzielność, „Adrian z długopisem”), jak i przez część środowisk prawicowych, szczególnie po jego decyzjach niezależnych od PiS.
- Mimo licznych kampanii dyskredytujących i błędów wizerunkowych, Duda utrzymał wysokie poparcie społeczne, co autor interpretuje jako dowód spadku skuteczności medialnych nagonek w Polsce.
Przemysł pogardy powraca
Czas pokazał, że nie wpłynęła ona na wysoką pozycję Dudy w rankingach popularności i nie zamknęła przed nim drogi do reelekcji. Jednak wskutek części decyzji również po prawej, macierzystej dla prezydenta, stronie jego wizerunek został mocno nadszarpnięty.
Zjawisko nazywane „przemysłem pogardy” ma w Polsce długą tradycję. Jego działaniu poddawano zarówno pojedyncze osoby, jak i całe partie czy grupy społeczne. Najlepiej zbadana i opisana jest historia ataków na Lecha Kaczyńskiego, której niesławną gwiazdą jest Janusz Palikot, dziś próbujący monetyzować swój pobyt w areszcie bankrut polityczny i biznesowy. Palikota dopadła przewrotna sprawiedliwość, jednak jego wpływ na debatę publiczną pozostał niestety nienaruszony. To polityk i biznesmen z Lublina próbował przedstawiać Lecha Kaczyńskiego jako alkoholika i, używając jego własnego określenia,
„uderzyć w godnościowe fundamenty jego prezydentury”.
Duda nie miał swojego osobistego Palikota (choć ktoś odegrał podobną rolę w jego karierze, o czym poniżej), zmagał się jednak z wrogością tradycyjnych mediów i uzyskiwanych przez nie sprzężeniem zwrotnym z mediów społecznościowych.
- Niemal 900 zł oszczędności rocznie. Prezydent Karol Nawrocki zaprezentował projekt ustawy ws. cen energii
- Katastrofa projektu terminala kontenerowego w Świnoujściu. Jest oświadczenie byłego zarządu portu
- Sukces Solidarności. Integracja zakładów PLK wstrzymana!
- WRDS w Opolu. Wokół polityki wynagrodzeń w sektorze publicznym
- Katastrofa w służbie zdrowia. Rodzice pacjentów organizują zbiórkę na tomograf
Lobbysta SKOK-ów i budyń z soczkiem
Gdy ogłoszono kandydaturę Andrzeja Dudy na prezydenta jesienią 2014 roku, pierwsze medialne narracje podkreślały fakt, że jest on osobą szerzej nieznaną. Niektórzy komentatorzy, a nawet politycy, mylili kandydata PiS z szefem Solidarności Piotrem Dudą. Równocześnie gorączkowo szukano jakiejś niekorzystnej wizerunkowo sprawy, z którą można by skleić rosnącego w sondażach kandydata. I choć badania opinii publicznej usypiały dość długo czujność stronników ubiegającego się o reelekcję Bronisława Komorowskiego, media i politycy Platformy rozpoczęli pierwsze ataki na Dudę. Pretekstem stał się udział przyszłego prezydenta jako urzędnika w kancelarii Lecha Kaczyńskiego w procesie powstawania wniosków do Trybunału Konstytucyjnego przeciw objęciu SKOK-ów nadzorem KNF. Politycy Platformy zaczęli mówić nawet o „aferze Dudy”, jednak główny zainteresowany określił zarzuty jako polityczne. Gdy nie udało się zrobić z Andrzeja Dudy aferzysty i czarnego charakteru, postanowiono obrzydzić jego wizerunek jako zbyt idealny.
„Grzeczny, uładzony, typ prymusa. Taki wizerunek kandydata PiS na prezydenta wszyscy znamy. Niektórym to odpowiada, innym mniej, ale takim też zapamiętali go profesorowie z liceum, do którego uczęszczał w Krakowie. – Budyń waniliowy z soczkiem malinowym – tak wspomina Andrzeja Dudę jedna z emerytowanych nauczycielek”
– czytaliśmy w kwietniu 2015 roku w „Gazecie Wyborczej” i wielu innych mediach, które cytowały jej publikację.
„Grzeczniutki aż do zemdlenia. Taki pieszczoszek naszej pani. Pamiętam, że podczas wyjazdów na obozy naukowe próbował nawiązywać bliższe kontakty z nauczycielami. Rówieśnicy bawili się we własnym towarzystwie, a on przychodził, dopytywał o różne rzeczy. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że mówił zawsze to, co ludzie chcieli od niego usłyszeć”
– opowiadała ta sama zapewne nauczycielka. Później w Dudę uderzano już z pomocą jego dawnych profesorów prawa, bardziej lojalnych wobec prawniczej korporacji niż własnego wychowanka. Wróćmy jednak do przedwyborczego kwietnia.
„Wygląda więc na to, że nie każdemu pasuje otoczka, jaką przygotował Andrzej Duda. Pozostaje czekać, czy «kupią ją» ludzie podczas majowych wyborów prezydenckich”
– zastanawiał się „Super Express”. Gdy okazało się, że jednak „kupili”, przyszła kolej na następne ataki.
Ostatnia prosta
W maju, tuż przed pierwsza turą, Tomasz Lis w swoim programie cytował jako autentyczne wpisy zamieszczone na parodystycznym Twitterowym koncie, mającym przedstawiać córkę kandydata Kingę Dudę jako osobę niezbyt lotną, wpisującą się w stereotyp młodej, ładnej, lecz niezbyt inteligentnej blondynki. Sprawa odbiła się dużym echem zwłaszcza w mediach społecznościowych, kłamstwo (lub według korzystniejszej interpretacji zdarzeń – kompromitująca pomyłka) zostało sprostowane, a dziennikarz przeprosił polityka i jego rodzinę. W ostatnich dniach kampanii pojawił się też spot pokazujący, że Duda jako prezydent będzie tylko wykonawcą woli prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
„Kandydat Duda okazał się niezdolny do wypowiedzenia przez pół roku jednego zdania, które mogłoby się nie podobać jego pryncypałowi”
– ostrzegał Tomasz Lis w „Newsweeku” przed drugą turą wyborów, a na okładce tygodnika Jarosław Kaczyński ściągał z twarzy maskę przedstawiającą popieranego przez niego młodszego polityka. Do najpoważniejszego ataku doszło jednak już wtedy, gdy nowy lokator zasiadł w Pałacu Prezydenckim.
„Andrzej Duda jako poseł podróżował na koszt Sejmu do Wielkopolski. Oficjalnie wykonywał tam obowiązki poselskie, w rzeczywistości wykładał na prywatnej uczelni. Zarobił kilkaset tysięcy złotych”
– donosił ten sam tygodnik w sierpniu 2015 roku. Jednak i ten atak niczego nie zmienił, było już zresztą za późno. Dziennikarzy „Newsweeka” kosztował on brak miejsca na pokładzie prezydenckiego samolotu, a głowę państwa nie kosztował już nic.
Adrian z długopisem
W późniejszym okresie kluczowe okazały się jednak właśnie zarzuty o polityczną niesamodzielność, a według wielu opinii to również one miały pewien wpływ zarówno na popsucie się relacji między Andrzejem Dudą i Jarosławem Kaczyńskim, jak na niektóre kontrowersyjne decyzje prezydenta.
„Andrzej Duda nawet bez prezydentury może jednak w tych wyborach mówić o wyniku fenomenalnym. Jeszcze nigdy w najnowszej historii Polski kilkudziesięciu procent głosów nie zdobył człowiek pozbawiony osiągnięć, charyzmy i samodzielności”
– pisał w przywołanym już felietonie Tomasz Lis. W styczniu 2017 roku w internecie pojawił się, robiąc wielką furorę, serial „Ucho Prezesa” przygotowywany przez Roberta Górskiego z Kabaretu Moralnego Niepokoju. W „Uchu” Andrzej Duda przedstawiony był jako „Adrian”, wiecznie zabiegający o spotkania z prezesem PiS i lekceważony przez wszystkich prezydent-figurant, którego prawdziwego imienia nikt nawet nie pamięta. Porównanie Górskiego do Janusza Palikota byłoby z pewnością krzywdzące dla satyryka, jednak to właśnie jemu udało się „uderzyć w godnościowe podstawy” prezydentury Andrzeja Dudy – „Adrian” skleił się z jego wizerunkiem skutecznie i nieodwołalnie, a gdy w lipcu tego samego roku prezydent zawetował ustawy o KRS i Sądzie Najwyższym, „Adrianem” stał się również dla wielu swoich zwolenników, również takich, którzy w 2020 roku ponownie oddali na niego głos, choć już tylko jako na mniejsze zło. Popularne stały się też określenia „długopis” czy „notariusz”, przeciwko czemu protestowali nawet przedstawiciele tego zawodu.
Podział w rodzinie
Jeszcze w trakcie pierwszej kampanii prezydenckiej będący głównym narzędziem walki z Andrzejem Dudą „Newsweek” próbował wbić klin między kandydata a jego środowisko i wyborców, publikując specyficzny artykuł o pochodzeniu przyszłej pierwszej damy Agaty Kornhauser-Dudy, po którym wydawca musiał tłumaczyć się z zarzutów o antysemityzm. Po wyborach ta i kilka innych redakcji notorycznie wbijały klin między prezydenta a rodzinę jego żony, samą małżonkę krytykując za niezabieranie głosu w kluczowych sprawach, domyślnie – głosu sprzecznego ze stanowiskiem jej męża w takich tematach jak aborcja. Media z lubością nagłaśniały fakt, że rodzina Kornhauserów ma inne niż rodzina Dudów poglądy polityczne, bardzo chętnie też udostępniały swoje łamy młodszemu bratu pierwszej damy Jakubowi, mocno krytycznemu wobec polityki prezydenta. Jakub Kornhauser jako literaturoznawca i poeta miał tylko jedną szansę, by zaistnieć nawet na plotkarskich portalach, i skwapliwie ją wykorzystał. Choć jego wypowiedzi nie przekraczały pewnych granic, były w odpowiedni sposób podkręcane przez wydawców w tytułach takich jak
„Brat Agaty Kornhauser-Dudy odcina się od pary prezydenckiej”.
Pogarda 2.0
Prezydentura Andrzeja Dudy deprecjonowana była od pierwszego dnia. Nic więc dziwnego, że badający wcześniej kwestię „przemysłu pogardy” wobec Lecha Kaczyńskiego Sławomir Kmiecik jeszcze w 2015 roku opublikował książkę „Cel: Andrzej Duda. Przemysł pogardy kontra prezydent zmiany”.
„To są te same metody, te same techniki, te same kalki myślowe, którymi posługiwano się, atakując śp. prezydenta Kaczyńskiego. I robią to ci sami ludzie, te same środowiska. Można nawet powiedzieć, że jest to przemysł pogardy 2.0, a więc zasadniczo to samo, co poprzednio, ale w wersji ulepszonej, poprawionej, z innowacjami”
– mówił w 2016 roku autor w rozmowie z tygodnikiem „Sieci”. Kmiecik zwrócił przy tym uwagę na pominięty przeze mnie wątek najgorszej, oddolnej, lecz akceptowanej przez polityków nienawiści owocującej życzeniami śmierci, żartami o zbiórce na drugiego tupolewa itd., itp. Zjawisko narastało, znajdując akceptację salonów, również w drugiej kadencji prezydenta i poprzedzającej ją kampanii wyborczej. Związany z najradykalniejszymi sympatykami Platformy portal wieści24.pl nazywał na swoich łamach Dudę „tłustym odyńcem Kaczyńskiego”.
W listopadzie 2020 roku pisarz Jakub Żulczyk zamieścił na Twitterze komentarz o treści: „
Joe Biden jest 46. prezydentem USA. Andrzej Duda jest debilem”.
Sprawą zajęła się prokuratura, oskarżającą Żulczyka o obrazę głowy państwa, jednak upolitycznione sądy umarzały sprawę. To z kolei skutkowało nie tylko masowym entuzjazmem zwolenników ówczesnej opozycji, lecz również modą na nazywanie prezydenta debilem w poczuciu całkowitej bezkarności. Na modzie tej postanowiła też zarobić związana z mediami Jana Pińskiego psycholog Aleksandra Sarna, która wydała niedawno poświęconą odchodzącemu prezydentowi książkę pod takim właśnie tytułem. Ten temat zostałby prawdopodobnie całkowicie zignorowany przez konserwatywne media, gdyby nie szokujące dla wielu odkrycie, że to między innymi spotkania autorskie Sarny w Londynie było finansowane z funduszy senackich, służących utrzymywaniu więzi Polonii z krajem.
Przyjazny ostrzał
Niektóre z posunięć prezydenta sprawiały, że tracił on wsparcie i łączność z własnym obozem politycznym, choć na ogół nie skutkowało to podchwyceniem narracji liberalnych wymierzonych w prezydenta. Jednak zawetowanie ustaw sądowniczych czy degradacji oficerów z czasów PRL naraziły prezydenta na wiele negatywnych komentarzy. Ale najostrzej został on potraktowany przez środowiska sceptyczne wobec skali pomocy udzielanej Ukrainie, dla których Duda stał się „sługą narodu ukraińskiego” czy też „najlepszym prezydentem Ukrainy”. Również mniej radykalni w opiniach komentatorzy często dość ostro oceniali ten wymiar prezydentury, zwłaszcza po pogorszeniu się naszych relacji z Ukrainą mniej więcej w połowie 2023 roku.
Trzeba wreszcie wspomnieć o porażce zafundowanej sobie całkowicie na własne życzenie. W początkach pandemii COVID-19 kolejni artyści nagrywali krótkie rapowe utwory w ramach tzw. Hot 16 challenge 2 służące popularyzacji wsparcia dla lekarzy. Prezydent włączył się w tę akcję, nagrywając przegadany i zupełnie niezrozumiały utwór o walce z „ostrym cieniem mgły”. Walka okazała być przegrana, cień mgły na długo zawisł nad jego wizerunkiem.
A jednak zwycięstwo
Andrzej Duda aż do końca swojej prezydentury pozostawał liderem rankingów zaufania do polityków. Gdy jeszcze większość komentatorów nie dawała Karolowi Nawrockiemu szans na zwycięstwo, wielu z nich stwierdzało, że największym problemem prawicy jest niemożność wystawienia do wyścigu Dudy po raz trzeci. Na pewno utrzymanie popularności przy takiej skali ataku było dużym osiągnięciem prezydenta i jego polityki częstych spotkań i rozmów z Polakami. Zarazem pokazało nam to również malejącą skuteczność przynajmniej części medialnych nagonek, co należy uznać za dobrą wiadomość.
[Tytuł, niektóre śródtytuły, sekcja "Co musisz wiedzieć" pochodzą od redakcji]




