Germanizacja i odpolszczanie Wrocławia

Coraz więcej jest we Wrocławiu znaków rzekomej niemieckiej tożsamości. Eksponowane są nawet najbardziej banalne epizody tej części jego dziejów. Pamięć o polskim wkładzie w wielkość tej metropolii spychana jest na margines.
Archikatedra św. Jana Chrzciciela we Wrocławiu Germanizacja i odpolszczanie Wrocławia
Archikatedra św. Jana Chrzciciela we Wrocławiu / pixabay.com

Co musisz wiedzieć?

  • Samorządy miast takich jak Gdańsk, Szczecin, czy Wrocław, od lat w coraz większym stopniu eksponują swoje "niemieckie korzenie"
  • Ostatnio, oburzenie wywołała np. sprawa powrotu niemieckiej nazwy Mostu Grunwaldzkiego, która była tam ostatnio eksponowana za czasów Hitlera
  • - Rzekoma odwieczna niemieckość Wrocławia jest bzdurą - uważa znawca historii Wrocławia Artur Adamski

 

Korzenie Wrocławia

Rzekoma odwieczna niemieckość Wrocławia jest bzdurą. W początkach państwowości czeskiej istniał tu gródek o imieniu wziętym od księcia Vratislawa. Ekspertyzy węglowe dowiodły, że po roku 980 Mieszko I zbudował w jego miejscu warowny gród. W roku 1000 decyzją Bolesława Chrobrego stał się on siedzibą biskupstwa. Od polskiej prowincji kościelnej zostało ono oderwane dopiero w roku 1821.

Tak długo wśród tutejszych katolików silnie obecna była polszczyzna, której zanik przyspieszył dopiero wprowadzony w Prusach obowiązek chodzenia do niemieckojęzycznych szkół. Prowadzone od roku 1904 badania prof. Kazimierza Nitscha zaskoczyły ciągłą obecnością w szerokim pasie przylegającej do Dolnego Śląska Wielkopolski wszystkich językowych zjawisk charakterystycznych dla śląskiego dialektu naszego języka. Polskojęzycznych Dolnoślązaków ciągle więc musiało być mnóstwo, a ich kontakty z Wielkopolanami tak żywe, że wywierały wpływ na ich język.

Wszystko to mimo niemieckiej kolonizacji, już w XIII w. odciskającej się na składzie wrocławskiego patrycjatu czy związków małżeńskich, skutkiem których rycerskie rody Świnków zamieniały się w Schweinerów, a Krakwiczów w Krakwitzów.

Nazwiska dawnych Dolnoślązaków często zdradzają narodowość ich przodków. Uważającym się za Niemców zdarzały się powroty do tożsamości pradziadów. Najgłośniejszy był przypadek ziemianina spod Legnicy Alfreda von Olszewskiego, który po przeczytaniu „Trylogii” zadeklarował się jako Polak, tego samego żądając od swoich dzieci.

W okolicach Wrocławia nie brakowało też ziemian od polskich korzeni się nie odżegnujących, jak np. Machniccy, czy przyjmujących sarmacki styl życia Dolnoślązaków świeżej daty, jak przybyły w XVIII w. znad Renu ród Schaubertów – polonofili słynących z husarskiej fantazji i trumiennych portretów wykonywanych dla każdego członka rodziny. To w podwrocławskim Henrykowie w roku 1270 napisane zostało pierwsze zdanie w języku polskim. Od wynalezienia druku Wrocław zawsze należał też do głównych ośrodków wydawania polskich książek. To w nim w XIX w. premierę miała część dzieł Krasińskiego, Klementyny Tańskiej-Hoffmanowej, a stale wznawiano Jana Kochanowskiego, Juliusza Słowackiego, Ignacego Krasickiego, Jana Potockiego, Franciszka Karpińskiego

 

Wrocław polski, czeski, niemiecki

W średniowieczu rangę przodującą w Polsce zyskiwał Wrocław za sprawą ludzi takich jak palatyn Krzywoustego Piotr Włast, świetny gospodarz fundujący opactwa m.in. na podwrocławskim Ołbinie, gdzie jedna z romańskich świątyń należała do największych w środkowej Europy. Nie mniejszą pracę wykonali piastowscy Henrykowie, których stolica po pożodze tatarskiej lokowana była z rozmachem oznaczającym budowę jednej z największych metropolii kontynentu. Wrocław stawał się wtedy rzeczywistym centrum polskiej państwowości.

Henryk Probus budował w nim na wskroś królewski zamek i ledwie krok dzielił go od koronacji. W 1290 roku dobrą passę śląskich Piastów i szanse Wrocławia na rangę stolicy polskiego państwa oddaliła nagła śmierć Probusa, a bezpotomne odejście w 1335 roku ostatniego wrocławskiego Piasta spowodowało przejście pod zwierzchność czeską.

Sprzeciwiał się temu biskup Nankier i wiele przemawia za tym, że tylko jako tymczasową utratę Śląska uważał Kazimierz Wielki. Zobowiązanym do jego odzyskania miał być Władysław Jagiełło, o konieczności tej pisał Jan Długosz. Wymianę dziedzictwa Piastów na posiadłości włoskie oferowała Bona Sforza. O Wrocławiu i Śląsku pamiętano, w latach 1471–1526 znalazły się nawet pod berłem Jagiellonów. Z nadarzających się okazji powrotu Polski nad Odrę nie skorzystano wskutek konieczności odpierania ciągłych agresji ze wschodu, południa i północy. Wrocław przechodził z rąk do rąk, w czasach Macieja Korwina zdarzył mu się nawet epizod panowania węgierskiego. Lata przynależności do kolejnych państw podliczał prof. Jerzy Łojek, z którego podsumowania wynika, że przynależność Wrocławia do Polski składa się na ok. 446 lat. Czyli nie tylko więcej od ok. dwóch wieków związku miasta z Czechami, ale i od trwającej łącznie od roku 1526 do 1945 przynależności kolejno do monarchii Habsburgów, Prus i wreszcie – Niemiec.

Jednak to, że przez dwa stulecia poprzedzające powrót do Polski Wrocław należał właśnie do Prus i Niemiec, ma oczywiste konsekwencje w postaci niedawnego i sporego dziedzictwa tych wieków.

Większość jednak tego, co definiowane bywa jako „poniemieckie”, w dużej mierze jest dziełem powojennej odbudowy.

W wydanym w 2009 roku albumie „Wrocław 1947. Fotografie lotnicze” zobaczyć można nie tylko pustynię, w jaką zamienione zostały najludniejsze dzielnice, ale też te zdefiniowane jako ocalone. A ich zdjęcia pokazują, że niemal wszystkie domy pozbawione w nich były dachów. W rzeczywistości nie miały też okien, często ścian i wielka ich część wymagała gruntownej odbudowy. Mnóstwo zachowanej tkanki miasta, posiadając przedwojenny rodowód, ma powojenne stropy. Co w większym stopniu czyni je dziełem powojennych, a nie przedwojennych gospodarzy.

Prof. Jerzy Woźniczka, konkludując to, co zostało po zmieniających się włodarzach, stwierdził, że z czasów Piastów mamy głównie zamki i gotyckie kościoły, z czesko-habsburskich barokowe klasztory, a z prusko-niemieckich koszary i więzienia.

Wnioskowi temu trudno odmówić słuszności. Wszystkie kościoły starsze od barokowych to fundacje Piastów. Na samym Starym Mieście stoi ich kilkanaście, w całym Wrocławiu taki rodowód ma kilkadziesiąt. Wrocławskie zamki potomków Bolesława Krzywoustego ocalały tylko we fragmentach. Te z Ostrowa Tumskiego dają jednak wyobrażenie o potędze Bolesława Wysokiego i jego następców. W podziemiach zobaczyć możemy m.in. część największej wieży mieszkalnej ówczesnej Europy.

 

Wrocław habsburski

Najwspanialszą pamiątką czasów habsburskich jest Uniwersytet, utworzony w roku 1702 jako Akademia Jezuicka. Jej inicjatorem, organizatorem i pierwszym kanclerzem był pochodzący z Inflant Fryderyk Kazimierz Wolf. Narodowość tej postaci, która karierę zaczęła na dworze Jana Kazimierza, prof. Gościwit Malinowski definiuje jako polską niemieckiego jedynie pochodzenia.

Z najpiękniejszym wnętrzem uczelni, Aulą Leopoldiną, związane jest kuriozum, którym jest portret Fryderyka II. Po zdobyciu miasta w roku 1742 zażądał on, by stanowiący część galerii dobrodziejów akademii portret cesarza Rudolfa II zastąpić jego własnym, mimo że rządy Fryca były dla niej kataklizmem.

Pojawienie się tego władcy przerwało budowę gmachu akademii, który miał być o jedną trzecią większy. Na parę dziesięcioleci zdegradował ją do roli seminarium duchownego, a prowadząc permanentne wojny, wspaniałą budowlę zamieniał w koszary, więzienie dla tysięcy jeńców, stajnie, magazyny, lazarety. W salach pełnych dzieł sztuki żołdactwo paliło ogniska, wybuchały pożary, perła architektury obracała się w ruinę.

Aula Leopoldina miała sporo szczęścia zarówno w wieku XVIII, jak i w roku 1945. Połowę gmachu bomby obróciły wtedy w gruzy, ale najpiękniejsza aula przetrwała bez wielkich zniszczeń. A w niej galeria portretów wraz z podobizną Fryderyka II. Tylko jeden z nich należy dziś do pierwotnego wystroju auli. Wszystkimi innymi – zastępowano wcześniejsze, wyrzucając np. wizerunki papieży, by w ich miejsce powkładać pruskich dygnitarzy.

Kiedy w roku 1945 w ruinach akademii i późniejszego Universitat Breslau powstawał Uniwersytet Wrocławski, profesorowie wywodzący się głównie z Uniwersytetu Jana Kazimierza zastanawiali się nad dziedzictwem wypełniającym Aulę Leopoldinę. Marmurowa postać jej patrona nie budziła niechęci – cesarz Leopold był nie tylko fundatorem uczelni, ale i sojusznikiem Polski. W czasach potopu wsparł nas 16 tysiącami żołnierzy. Dowodzący nimi Melchior von Hatzfeld spoczywa w podwrocławskich Prusicach pod sarkofagiem z wizerunkami walk m.in. o Kraków i Poznań. Oczywisty wstręt budził jednak znajdujący się w auli portret Fryderyka. I mimo że w roku 1945 wszystko, co pruskie, wywoływało fatalne skojarzenia, wizerunku inicjatora I rozbioru nie usunięto, uznając obraz za część dzieła sztuki, którym jest Leopoldina. W roku 1997 została ona jednak okradziona i sześć portretów, w tym Fryderyka II, uznano za utracone bezpowrotnie. Czyż nie należałoby w tej sytuacji przywrócić do galerii dobrodziejów uczelni, tych, którzy naprawdę nimi byli?

Należeli do nich papieże i królowie, których wizerunki odtworzyć można na podstawie ich znanych portretów. Zamiast tego mamy dziś w Leopoldinie najświeższej daty kopie wizerunków Fryderyka II i pruskich dygnitarzy. A nie mamy w tym najważniejszym dla Uniwersytetu wnętrzu godła Rzeczpospolitej Polskiej, które po ostatniej konserwacji – nie wróciło.

 

„Omnia per Polonia!”

To we Wrocławiu w 1816 roku powstała pierwsza polska korporacja akademicka, której hasłem było „Omnia per Polonia!”.

W murach wrocławskiego uniwersytetu studiowali Marian Langiewicz, Józef Lompa, Adam Asnyk, Jan Kasprowicz, Wojciech Korfanty, Ignacy Chrzanowski, liczni uczestnicy wszystkich naszych powstań narodowych XIX i XX wieku. Wśród profesorów byli współtwórca współczesnej medycyny Jan Mikulicz-Radecki i wyniesiony do godności rektora filolog Władysław Nehring.

Sensacją akademickich dziejów miasta były następstwa wykładu prof. Rudolfa Westphala, nacjom używającym deklinacji sześcioprzypadkowej przypisującego „przyrodzoną podrzędność”. Polemiczny głos polskich studentów doprowadził do wyzwania jednego z nich na pojedynek. Westphal w ustalonym przez sekundantów miejscu się nie zjawił, więc gazety wydrukowały protokół o jego „obraniu z czci i honoru”, a senat uniwersytetu ogłosił wydalenie ze społeczności akademickiej. Westphal zniknął wtedy jak kamfora, po latach karierę wznowił w Moskwie.

Przez całe stulecia Niemcy we Wrocławiu przeważali, ale obecność w nim Polaków zawsze była znacząca.

Kiedy w 1806 roku miasto otoczyły wojska Napoleona, narodowy skład jego garnizonu przyczynił się do szybkiej kapitulacji.

Dwie piąte stanowili w nim bowiem Polacy, ośmiuset zbiegło do Francuzów, wraz z którymi w zdobytym mieście znaleźli się też ułani Legionów Polskich, przyprowadzający tysiąc jeńców wziętych do niewoli po zwycięskich szarżach pod Szczawnem. W 1807 roku sformowano we Wrocławiu trzy polskie pułki. Wyspami polskości były przedmieścia, Ostrów Tumski (liczni polscy duchowni i niemal zawsze polski biskup pomocniczy), Ołbin z kościołem św. Michała – jednym z największych w mieście i zwanym polskim. Wprawdzie w spisie przeprowadzonym w roku 1910 narodowość polską zadeklarowało ledwie 3% wrocławian, jednak rzeczywista ich liczba mogła wynosić nawet 50 tysięcy. Gwałtownie zaczęło ich ubywać po roku 1918, gdy wrogość otoczenia wzrosła, a granica II RP była blisko. Idylliczny obraz tamtych czasów, ukazywany dziś w niezliczonych wystawach i książkach, mało ma wspólnego z prawdą. W skali poparcia dla NSDAP ówczesny Wrocław ścigał się z Gdańskiem, jako pierwszy dorobił się obozu koncentracyjnego, to w nim powstawały zręby ludobójczego Generalplan Ost. Na Polaków napadano, demolowano siedziby ich organizacji, nawet Konsulat RP. Od 1939 roku miasto wypełniało się przymusowymi robotnikami i więźniami obozów, wśród których Polacy należeli do najliczniejszych. Działał polski ruch oporu, ale – jak w przypadku siatki Olimp – kończyło się to śmiercią jego uczestników.

 

Wtórna germanizacja Wrocławia

W 1945 roku powszechne było wśród Polaków przekonanie, że za zabitą Warszawę Niemcy zapłacą Wrocławiem, a zwycięskie mocarstwa ziemie do Odry i Nysy uznały za rekompensatę połowy Polski anektowanej przez ZSRS. Miasto, które w 75% było kupą gruzów, jest dziś metropolią bardziej rozległą i ludną niż kiedykolwiek wcześniej. Większość wrocławian mieszka w domach od fundamentów zbudowanych w ostatnim osiemdziesięcioleciu.

Coraz częściej dochodzi jednak do wynaturzeń historycznej narracji i symbolicznej przestrzeni Wrocławia. Według szydzących z polskości pisarek „nazwy miejscowe nadane w roku 1945 są brzydkie i bez polotu”. A prawda jest taka, że trud wybitnego językoznawcy prof. Stanisława Rosponda w ok. 90% polegał na przywracaniu pierwotnego, polskiego brzmienia imion tysięcy wsi i osiedli.

W postaci ledwie zniemczonej wszystkie one przetrwały aż do czasów Hitlera, kiedy powymyślano dla nich całkiem nowe, niemieckie, i które mimo totalitarnych realiów III Rzeszy nie zdołały wejść do pozaoficjalnego użytkowania. Z fasad pałaców zniknęły tablice informujące o ich powojennej odbudowie, podobnie jak płyty upamiętniające liczne filie obozów pracy. Rzadko żądanie ich przywrócenia przynosi skutek taki, jak w przypadku upamiętnienia Emanuela Kani, autora muzyki do „Ballad i romansów” Adama Mickiewicza czy Stefana Kulczyńskiego – polskiego lekarza, cudem ocalonego z łap Gestapo, a potem UB, którego dom służy dziś jako pałac ślubów.

Nawet Rok Józefa Wybickiego nie był we Wrocławiu powodem, by autora naszego hymnu upamiętnić na fasadzie domu, w którym mieszkał i napisał księgę „Życie moje”. Tacy wrocławianie jak Witelon, pierwszy polski uczony rangi światowej, w pamięci miasta niemal nie istnieją. Nie jest jej godny autor tłumaczeń, bez których nie byłoby sporej części nauki renesansu oraz dzieł pionierskich dla okulistyki i optyki? Albo Benedykt Polak, który po wyruszeniu z Wrocławia jako pierwszy Europejczyk dotarł na Daleki Wschód? Było to 25 lat przed wyprawą Marco Polo, o którym ani słowa nie ma w żadnej z azjatyckich kronik, a misję wrocławianina, autora pierwszego słownika języków Wschodu, opisano tam ze szczegółami. Nawet gdy miasto było Europejską Stolicą Kultury, niewiele zrobiono dla promocji jego unikatowych dokonań.

W czasach Marka Grotowskiego i Henryka Tomaszewskiego Wrocław był przecież światowym centrum nowego teatru. Zaraz potem – bastionem walki z komunizmem, w którym setki audycji Radia Solidarność Walcząca emitowano siecią tajnych nadajników rozmieszczonych w każdej dzielnicy. Ilość drukowanej w podziemiu prasy (prawie 500 tytułów!) była większa niż poza granicami naszego kraju w całym sowieckim imperium od Łaby po Kuryle. Tutaj działała Pomarańczowa Alternatywa.

Czy to nie większy powód do chwały od stworzonej w Pałacu Fryderyka II apoteozy Hohenzollernów, gloryfikującej nawet złodzieja polskich koron królewskich, który kazał je przetopić na polskie monety?

Na bramy mostu w roku 1945 zniszczonego tak dalece, że nie runął tylko dzięki pryzmie opartych o dno Odry barek, po 80 latach mają wrócić godła Prus, Rzeszy Niemieckiej i niemieckojęzyczny napis wyrażający cześć dla Wilhelma II. Był most tego samego imienia w Berlinie, ale i tam je zmieniono, czci tej kanalii nadal oddawać tam nikt nie zamierza. A we Wrocławiu mamy takich, co starają się być bardziej niemieccy od samych Niemców.

Już powrót nazwy Hala Stulecia był pluciem w twarz każdemu, komu bliska jest polska niepodległość. Bo w nazwie tej przecież chodzi o pruski triumf pod Lipskiem przypieczętowujący kres Księstwa Warszawskiego, zakuwający Polskę w kajdany niewoli. Teraz kolejna dominanta Wrocławia cześć ma oddawać katom dzieci wrześnieńskich, wodzowi armii, która wojnę w Polsce zaczęła od spalenia Kalisza.


 

POLECANE
Zmiany kadrowe w telewizji wPolsce. Dziennikarze stacji zaskoczeni gorące
Zmiany kadrowe w telewizji wPolsce. Dziennikarze stacji zaskoczeni

W telewizji wPolsce24 doszło do kluczowych zmian w kierownictwie. Mariusz Pilis zastąpił Michała Adamczyka na stanowisku dyrektora programowego kanału wPolsce24. Szefem newsroomu stacji został z kolei Grzegorz Adamczyk - podały Wirtualne Media.

Ważny komunikat dla mieszkańców Łodzi z ostatniej chwili
Ważny komunikat dla mieszkańców Łodzi

Łódź zaczyna długo wyczekiwaną inwestycję na Teofilowie. Rozbudowa ul. Kaczeńcowej i przebudowa okolicznych ulic ma rozwiązać problemy z rosnącym ruchem drogowym w tej części miasta. To największy projekt drogowy w rejonie od lat.

Potrzebna sejmowa komisja śledcza i specjalny zespół w prokuraturze. Mariusz Błaszczak ostro ws. afery KPO z ostatniej chwili
Potrzebna sejmowa komisja śledcza i specjalny zespół w prokuraturze. Mariusz Błaszczak ostro ws. afery KPO

Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak zapowiedział w środę, że jego ugrupowanie będzie domagało się utworzenia specjalnego zespołu w prokuraturze, który miałby zająć się analizą wydatkowania środków z KPO. Nie wykluczył też, że potrzebna będzie sejmowa komisja śledcza.

Nie da się tego oglądać. Burza w sieci po programie TVN gorące
"Nie da się tego oglądać". Burza w sieci po programie TVN

Po jednym z ostatnich odcinków popularnej telewizji śniadaniowej stacji TVN – "Dzień dobry TVN" – w sieci zawrzało.

Szczyt Trump–Putin. Nowe informacje z ostatniej chwili
Szczyt Trump–Putin. Nowe informacje

Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump oraz przywódca Rosji Władimir Putin spotkają się w piątek na terenie amerykańskiej bazy wojskowej Elmendorf-Richardson w Anchorage na Alasce. Informację tę przekazał przedstawiciel Białego Domu, a jako pierwsza lokalizację podała stacja telewizyjna CNN.

Niepokojące doniesienia z granicy. Straż Graniczna wydała pilny komunikat pilne
Niepokojące doniesienia z granicy. Straż Graniczna wydała pilny komunikat

Straż Graniczna publikuje raporty dotyczące wydarzeń na polskiej granicy, która znajduje się pod naciskiem ataku hybrydowego zarówno ze strony Białorusi, jak i Niemiec.

Prezydent czy premier? Ten sondaż wyznacza kierunek polityka
Prezydent czy premier? Ten sondaż wyznacza kierunek

"Super Express" opublikował wyniki sondażu, który nie tylko ujawnia, jak kształtują się sympatie polityczne Polaków, ale także wskazuje kierunki zmian ustrojowych, których oczekują obywatele.

Poseł PO otwarcie przyznał, że wypłata środków unijnych była uzależniona od obalenia rządu PiS gorące
Poseł PO otwarcie przyznał, że wypłata środków unijnych była uzależniona od obalenia rządu PiS

Podczas ośmiu lat rządów Zjednoczonej Prawicy Unia Europejska pod pretekstem "walki o praworządność" wstrzymywała wypłatę należnych Polsce środków, co ostatecznie stało się jednym z powodów upadku rządów Zjednoczonej Prawicy.

Rubio: Dla prezydenta Trumpa spotkanie z Putinem to nie ustępstwo z ostatniej chwili
Rubio: Dla prezydenta Trumpa spotkanie z Putinem to nie ustępstwo

Szef amerykańskiej dyplomacji Marco Rubio powiedział we wtorek, że Rosjanie stracili w lipcu 60 tys. żołnierzy. Rubio wskazał tę liczbę jako dowód, jak ważna jest wojna dla Putina. Przekonywał też, że samo spotkanie Donalda Trumpa z rosyjskim prezydentem nie jest ustępstwem.

Wstrząs w kopalni Knurów. Nie żyje poszukiwany górnik z ostatniej chwili
Wstrząs w kopalni Knurów. Nie żyje poszukiwany górnik

Po wielogodzinnej akcji ratowniczej po poniedziałkowym wieczornym wstrząsie w kopalni Knurów ratownicy dotarli do poszukiwanego górnika. Lekarz stwierdził jego zgon – przekazała we wtorek wieczorem Jastrzębska Spółka Węglowa.

REKLAMA

Germanizacja i odpolszczanie Wrocławia

Coraz więcej jest we Wrocławiu znaków rzekomej niemieckiej tożsamości. Eksponowane są nawet najbardziej banalne epizody tej części jego dziejów. Pamięć o polskim wkładzie w wielkość tej metropolii spychana jest na margines.
Archikatedra św. Jana Chrzciciela we Wrocławiu Germanizacja i odpolszczanie Wrocławia
Archikatedra św. Jana Chrzciciela we Wrocławiu / pixabay.com

Co musisz wiedzieć?

  • Samorządy miast takich jak Gdańsk, Szczecin, czy Wrocław, od lat w coraz większym stopniu eksponują swoje "niemieckie korzenie"
  • Ostatnio, oburzenie wywołała np. sprawa powrotu niemieckiej nazwy Mostu Grunwaldzkiego, która była tam ostatnio eksponowana za czasów Hitlera
  • - Rzekoma odwieczna niemieckość Wrocławia jest bzdurą - uważa znawca historii Wrocławia Artur Adamski

 

Korzenie Wrocławia

Rzekoma odwieczna niemieckość Wrocławia jest bzdurą. W początkach państwowości czeskiej istniał tu gródek o imieniu wziętym od księcia Vratislawa. Ekspertyzy węglowe dowiodły, że po roku 980 Mieszko I zbudował w jego miejscu warowny gród. W roku 1000 decyzją Bolesława Chrobrego stał się on siedzibą biskupstwa. Od polskiej prowincji kościelnej zostało ono oderwane dopiero w roku 1821.

Tak długo wśród tutejszych katolików silnie obecna była polszczyzna, której zanik przyspieszył dopiero wprowadzony w Prusach obowiązek chodzenia do niemieckojęzycznych szkół. Prowadzone od roku 1904 badania prof. Kazimierza Nitscha zaskoczyły ciągłą obecnością w szerokim pasie przylegającej do Dolnego Śląska Wielkopolski wszystkich językowych zjawisk charakterystycznych dla śląskiego dialektu naszego języka. Polskojęzycznych Dolnoślązaków ciągle więc musiało być mnóstwo, a ich kontakty z Wielkopolanami tak żywe, że wywierały wpływ na ich język.

Wszystko to mimo niemieckiej kolonizacji, już w XIII w. odciskającej się na składzie wrocławskiego patrycjatu czy związków małżeńskich, skutkiem których rycerskie rody Świnków zamieniały się w Schweinerów, a Krakwiczów w Krakwitzów.

Nazwiska dawnych Dolnoślązaków często zdradzają narodowość ich przodków. Uważającym się za Niemców zdarzały się powroty do tożsamości pradziadów. Najgłośniejszy był przypadek ziemianina spod Legnicy Alfreda von Olszewskiego, który po przeczytaniu „Trylogii” zadeklarował się jako Polak, tego samego żądając od swoich dzieci.

W okolicach Wrocławia nie brakowało też ziemian od polskich korzeni się nie odżegnujących, jak np. Machniccy, czy przyjmujących sarmacki styl życia Dolnoślązaków świeżej daty, jak przybyły w XVIII w. znad Renu ród Schaubertów – polonofili słynących z husarskiej fantazji i trumiennych portretów wykonywanych dla każdego członka rodziny. To w podwrocławskim Henrykowie w roku 1270 napisane zostało pierwsze zdanie w języku polskim. Od wynalezienia druku Wrocław zawsze należał też do głównych ośrodków wydawania polskich książek. To w nim w XIX w. premierę miała część dzieł Krasińskiego, Klementyny Tańskiej-Hoffmanowej, a stale wznawiano Jana Kochanowskiego, Juliusza Słowackiego, Ignacego Krasickiego, Jana Potockiego, Franciszka Karpińskiego

 

Wrocław polski, czeski, niemiecki

W średniowieczu rangę przodującą w Polsce zyskiwał Wrocław za sprawą ludzi takich jak palatyn Krzywoustego Piotr Włast, świetny gospodarz fundujący opactwa m.in. na podwrocławskim Ołbinie, gdzie jedna z romańskich świątyń należała do największych w środkowej Europy. Nie mniejszą pracę wykonali piastowscy Henrykowie, których stolica po pożodze tatarskiej lokowana była z rozmachem oznaczającym budowę jednej z największych metropolii kontynentu. Wrocław stawał się wtedy rzeczywistym centrum polskiej państwowości.

Henryk Probus budował w nim na wskroś królewski zamek i ledwie krok dzielił go od koronacji. W 1290 roku dobrą passę śląskich Piastów i szanse Wrocławia na rangę stolicy polskiego państwa oddaliła nagła śmierć Probusa, a bezpotomne odejście w 1335 roku ostatniego wrocławskiego Piasta spowodowało przejście pod zwierzchność czeską.

Sprzeciwiał się temu biskup Nankier i wiele przemawia za tym, że tylko jako tymczasową utratę Śląska uważał Kazimierz Wielki. Zobowiązanym do jego odzyskania miał być Władysław Jagiełło, o konieczności tej pisał Jan Długosz. Wymianę dziedzictwa Piastów na posiadłości włoskie oferowała Bona Sforza. O Wrocławiu i Śląsku pamiętano, w latach 1471–1526 znalazły się nawet pod berłem Jagiellonów. Z nadarzających się okazji powrotu Polski nad Odrę nie skorzystano wskutek konieczności odpierania ciągłych agresji ze wschodu, południa i północy. Wrocław przechodził z rąk do rąk, w czasach Macieja Korwina zdarzył mu się nawet epizod panowania węgierskiego. Lata przynależności do kolejnych państw podliczał prof. Jerzy Łojek, z którego podsumowania wynika, że przynależność Wrocławia do Polski składa się na ok. 446 lat. Czyli nie tylko więcej od ok. dwóch wieków związku miasta z Czechami, ale i od trwającej łącznie od roku 1526 do 1945 przynależności kolejno do monarchii Habsburgów, Prus i wreszcie – Niemiec.

Jednak to, że przez dwa stulecia poprzedzające powrót do Polski Wrocław należał właśnie do Prus i Niemiec, ma oczywiste konsekwencje w postaci niedawnego i sporego dziedzictwa tych wieków.

Większość jednak tego, co definiowane bywa jako „poniemieckie”, w dużej mierze jest dziełem powojennej odbudowy.

W wydanym w 2009 roku albumie „Wrocław 1947. Fotografie lotnicze” zobaczyć można nie tylko pustynię, w jaką zamienione zostały najludniejsze dzielnice, ale też te zdefiniowane jako ocalone. A ich zdjęcia pokazują, że niemal wszystkie domy pozbawione w nich były dachów. W rzeczywistości nie miały też okien, często ścian i wielka ich część wymagała gruntownej odbudowy. Mnóstwo zachowanej tkanki miasta, posiadając przedwojenny rodowód, ma powojenne stropy. Co w większym stopniu czyni je dziełem powojennych, a nie przedwojennych gospodarzy.

Prof. Jerzy Woźniczka, konkludując to, co zostało po zmieniających się włodarzach, stwierdził, że z czasów Piastów mamy głównie zamki i gotyckie kościoły, z czesko-habsburskich barokowe klasztory, a z prusko-niemieckich koszary i więzienia.

Wnioskowi temu trudno odmówić słuszności. Wszystkie kościoły starsze od barokowych to fundacje Piastów. Na samym Starym Mieście stoi ich kilkanaście, w całym Wrocławiu taki rodowód ma kilkadziesiąt. Wrocławskie zamki potomków Bolesława Krzywoustego ocalały tylko we fragmentach. Te z Ostrowa Tumskiego dają jednak wyobrażenie o potędze Bolesława Wysokiego i jego następców. W podziemiach zobaczyć możemy m.in. część największej wieży mieszkalnej ówczesnej Europy.

 

Wrocław habsburski

Najwspanialszą pamiątką czasów habsburskich jest Uniwersytet, utworzony w roku 1702 jako Akademia Jezuicka. Jej inicjatorem, organizatorem i pierwszym kanclerzem był pochodzący z Inflant Fryderyk Kazimierz Wolf. Narodowość tej postaci, która karierę zaczęła na dworze Jana Kazimierza, prof. Gościwit Malinowski definiuje jako polską niemieckiego jedynie pochodzenia.

Z najpiękniejszym wnętrzem uczelni, Aulą Leopoldiną, związane jest kuriozum, którym jest portret Fryderyka II. Po zdobyciu miasta w roku 1742 zażądał on, by stanowiący część galerii dobrodziejów akademii portret cesarza Rudolfa II zastąpić jego własnym, mimo że rządy Fryca były dla niej kataklizmem.

Pojawienie się tego władcy przerwało budowę gmachu akademii, który miał być o jedną trzecią większy. Na parę dziesięcioleci zdegradował ją do roli seminarium duchownego, a prowadząc permanentne wojny, wspaniałą budowlę zamieniał w koszary, więzienie dla tysięcy jeńców, stajnie, magazyny, lazarety. W salach pełnych dzieł sztuki żołdactwo paliło ogniska, wybuchały pożary, perła architektury obracała się w ruinę.

Aula Leopoldina miała sporo szczęścia zarówno w wieku XVIII, jak i w roku 1945. Połowę gmachu bomby obróciły wtedy w gruzy, ale najpiękniejsza aula przetrwała bez wielkich zniszczeń. A w niej galeria portretów wraz z podobizną Fryderyka II. Tylko jeden z nich należy dziś do pierwotnego wystroju auli. Wszystkimi innymi – zastępowano wcześniejsze, wyrzucając np. wizerunki papieży, by w ich miejsce powkładać pruskich dygnitarzy.

Kiedy w roku 1945 w ruinach akademii i późniejszego Universitat Breslau powstawał Uniwersytet Wrocławski, profesorowie wywodzący się głównie z Uniwersytetu Jana Kazimierza zastanawiali się nad dziedzictwem wypełniającym Aulę Leopoldinę. Marmurowa postać jej patrona nie budziła niechęci – cesarz Leopold był nie tylko fundatorem uczelni, ale i sojusznikiem Polski. W czasach potopu wsparł nas 16 tysiącami żołnierzy. Dowodzący nimi Melchior von Hatzfeld spoczywa w podwrocławskich Prusicach pod sarkofagiem z wizerunkami walk m.in. o Kraków i Poznań. Oczywisty wstręt budził jednak znajdujący się w auli portret Fryderyka. I mimo że w roku 1945 wszystko, co pruskie, wywoływało fatalne skojarzenia, wizerunku inicjatora I rozbioru nie usunięto, uznając obraz za część dzieła sztuki, którym jest Leopoldina. W roku 1997 została ona jednak okradziona i sześć portretów, w tym Fryderyka II, uznano za utracone bezpowrotnie. Czyż nie należałoby w tej sytuacji przywrócić do galerii dobrodziejów uczelni, tych, którzy naprawdę nimi byli?

Należeli do nich papieże i królowie, których wizerunki odtworzyć można na podstawie ich znanych portretów. Zamiast tego mamy dziś w Leopoldinie najświeższej daty kopie wizerunków Fryderyka II i pruskich dygnitarzy. A nie mamy w tym najważniejszym dla Uniwersytetu wnętrzu godła Rzeczpospolitej Polskiej, które po ostatniej konserwacji – nie wróciło.

 

„Omnia per Polonia!”

To we Wrocławiu w 1816 roku powstała pierwsza polska korporacja akademicka, której hasłem było „Omnia per Polonia!”.

W murach wrocławskiego uniwersytetu studiowali Marian Langiewicz, Józef Lompa, Adam Asnyk, Jan Kasprowicz, Wojciech Korfanty, Ignacy Chrzanowski, liczni uczestnicy wszystkich naszych powstań narodowych XIX i XX wieku. Wśród profesorów byli współtwórca współczesnej medycyny Jan Mikulicz-Radecki i wyniesiony do godności rektora filolog Władysław Nehring.

Sensacją akademickich dziejów miasta były następstwa wykładu prof. Rudolfa Westphala, nacjom używającym deklinacji sześcioprzypadkowej przypisującego „przyrodzoną podrzędność”. Polemiczny głos polskich studentów doprowadził do wyzwania jednego z nich na pojedynek. Westphal w ustalonym przez sekundantów miejscu się nie zjawił, więc gazety wydrukowały protokół o jego „obraniu z czci i honoru”, a senat uniwersytetu ogłosił wydalenie ze społeczności akademickiej. Westphal zniknął wtedy jak kamfora, po latach karierę wznowił w Moskwie.

Przez całe stulecia Niemcy we Wrocławiu przeważali, ale obecność w nim Polaków zawsze była znacząca.

Kiedy w 1806 roku miasto otoczyły wojska Napoleona, narodowy skład jego garnizonu przyczynił się do szybkiej kapitulacji.

Dwie piąte stanowili w nim bowiem Polacy, ośmiuset zbiegło do Francuzów, wraz z którymi w zdobytym mieście znaleźli się też ułani Legionów Polskich, przyprowadzający tysiąc jeńców wziętych do niewoli po zwycięskich szarżach pod Szczawnem. W 1807 roku sformowano we Wrocławiu trzy polskie pułki. Wyspami polskości były przedmieścia, Ostrów Tumski (liczni polscy duchowni i niemal zawsze polski biskup pomocniczy), Ołbin z kościołem św. Michała – jednym z największych w mieście i zwanym polskim. Wprawdzie w spisie przeprowadzonym w roku 1910 narodowość polską zadeklarowało ledwie 3% wrocławian, jednak rzeczywista ich liczba mogła wynosić nawet 50 tysięcy. Gwałtownie zaczęło ich ubywać po roku 1918, gdy wrogość otoczenia wzrosła, a granica II RP była blisko. Idylliczny obraz tamtych czasów, ukazywany dziś w niezliczonych wystawach i książkach, mało ma wspólnego z prawdą. W skali poparcia dla NSDAP ówczesny Wrocław ścigał się z Gdańskiem, jako pierwszy dorobił się obozu koncentracyjnego, to w nim powstawały zręby ludobójczego Generalplan Ost. Na Polaków napadano, demolowano siedziby ich organizacji, nawet Konsulat RP. Od 1939 roku miasto wypełniało się przymusowymi robotnikami i więźniami obozów, wśród których Polacy należeli do najliczniejszych. Działał polski ruch oporu, ale – jak w przypadku siatki Olimp – kończyło się to śmiercią jego uczestników.

 

Wtórna germanizacja Wrocławia

W 1945 roku powszechne było wśród Polaków przekonanie, że za zabitą Warszawę Niemcy zapłacą Wrocławiem, a zwycięskie mocarstwa ziemie do Odry i Nysy uznały za rekompensatę połowy Polski anektowanej przez ZSRS. Miasto, które w 75% było kupą gruzów, jest dziś metropolią bardziej rozległą i ludną niż kiedykolwiek wcześniej. Większość wrocławian mieszka w domach od fundamentów zbudowanych w ostatnim osiemdziesięcioleciu.

Coraz częściej dochodzi jednak do wynaturzeń historycznej narracji i symbolicznej przestrzeni Wrocławia. Według szydzących z polskości pisarek „nazwy miejscowe nadane w roku 1945 są brzydkie i bez polotu”. A prawda jest taka, że trud wybitnego językoznawcy prof. Stanisława Rosponda w ok. 90% polegał na przywracaniu pierwotnego, polskiego brzmienia imion tysięcy wsi i osiedli.

W postaci ledwie zniemczonej wszystkie one przetrwały aż do czasów Hitlera, kiedy powymyślano dla nich całkiem nowe, niemieckie, i które mimo totalitarnych realiów III Rzeszy nie zdołały wejść do pozaoficjalnego użytkowania. Z fasad pałaców zniknęły tablice informujące o ich powojennej odbudowie, podobnie jak płyty upamiętniające liczne filie obozów pracy. Rzadko żądanie ich przywrócenia przynosi skutek taki, jak w przypadku upamiętnienia Emanuela Kani, autora muzyki do „Ballad i romansów” Adama Mickiewicza czy Stefana Kulczyńskiego – polskiego lekarza, cudem ocalonego z łap Gestapo, a potem UB, którego dom służy dziś jako pałac ślubów.

Nawet Rok Józefa Wybickiego nie był we Wrocławiu powodem, by autora naszego hymnu upamiętnić na fasadzie domu, w którym mieszkał i napisał księgę „Życie moje”. Tacy wrocławianie jak Witelon, pierwszy polski uczony rangi światowej, w pamięci miasta niemal nie istnieją. Nie jest jej godny autor tłumaczeń, bez których nie byłoby sporej części nauki renesansu oraz dzieł pionierskich dla okulistyki i optyki? Albo Benedykt Polak, który po wyruszeniu z Wrocławia jako pierwszy Europejczyk dotarł na Daleki Wschód? Było to 25 lat przed wyprawą Marco Polo, o którym ani słowa nie ma w żadnej z azjatyckich kronik, a misję wrocławianina, autora pierwszego słownika języków Wschodu, opisano tam ze szczegółami. Nawet gdy miasto było Europejską Stolicą Kultury, niewiele zrobiono dla promocji jego unikatowych dokonań.

W czasach Marka Grotowskiego i Henryka Tomaszewskiego Wrocław był przecież światowym centrum nowego teatru. Zaraz potem – bastionem walki z komunizmem, w którym setki audycji Radia Solidarność Walcząca emitowano siecią tajnych nadajników rozmieszczonych w każdej dzielnicy. Ilość drukowanej w podziemiu prasy (prawie 500 tytułów!) była większa niż poza granicami naszego kraju w całym sowieckim imperium od Łaby po Kuryle. Tutaj działała Pomarańczowa Alternatywa.

Czy to nie większy powód do chwały od stworzonej w Pałacu Fryderyka II apoteozy Hohenzollernów, gloryfikującej nawet złodzieja polskich koron królewskich, który kazał je przetopić na polskie monety?

Na bramy mostu w roku 1945 zniszczonego tak dalece, że nie runął tylko dzięki pryzmie opartych o dno Odry barek, po 80 latach mają wrócić godła Prus, Rzeszy Niemieckiej i niemieckojęzyczny napis wyrażający cześć dla Wilhelma II. Był most tego samego imienia w Berlinie, ale i tam je zmieniono, czci tej kanalii nadal oddawać tam nikt nie zamierza. A we Wrocławiu mamy takich, co starają się być bardziej niemieccy od samych Niemców.

Już powrót nazwy Hala Stulecia był pluciem w twarz każdemu, komu bliska jest polska niepodległość. Bo w nazwie tej przecież chodzi o pruski triumf pod Lipskiem przypieczętowujący kres Księstwa Warszawskiego, zakuwający Polskę w kajdany niewoli. Teraz kolejna dominanta Wrocławia cześć ma oddawać katom dzieci wrześnieńskich, wodzowi armii, która wojnę w Polsce zaczęła od spalenia Kalisza.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe