Policzek dla Macrona w Hanoi. Symboliczny upadek majestatu?

Co musisz wiedzieć?
- Brigitte Macron trąciła męża podczas schodzenia z samolotu w Hanoi.
- Gest został przez internautów odebrany jako spoliczkowanie.
- Według Philippe de Villiersa, hanojski incydent pokazał Francuzom, kto w tym związku dominuje.
W dobie wciąż rosnącego znaczenia symbolicznych obrazów kilkusekundowy filmik nie tylko robi wrażenie. Daje przede wszystkim możliwość semiotycznej rozbiórki i interpretacji. Zacznijmy od szybkiego opisu. Oto na lotnisku w Hanoi stoi samolot prezydenta Francji. Na płycie krzątanina oficjeli i dziennikarzy. Kamera kieruje swoje oko w stronę drzwi powietrznej karocy najwyższego reprezentanta Republiki. Do maszyny podjeżdżają schody. Drzwi otwierają się, za chwilę my, obserwatorzy, wejdziemy bez ostrzeżenia do strefy intymnej prezydenckiej pary, do przestrzeni „profanum”.
Widzimy profil Emmanuela Macrona, jego zaciętą twarz. Nagle, z lewej strony, „obca” ręką wymierza prezydentowi policzek. Znawcy sztuk walki zauważą, że cios był ciężki, jak to się określa w żargonie – „pchany”. Atakujący wiedział, co robi, to nie była dlań pierwszyzna. Taki cios ma swoją konkretną funkcję: nie zostawia śladów, ale poniża.
Wróćmy do opisu. Dłoń szybko zniknęła. Dostrzegliśmy jednak czerwony rękaw, prawdopodobnie kobiecego żakietu. Emmanuel Macron na chwilę przytomnieje i zauważa otwarte drzwi samolotu oraz szpaler czekających na niego reporterów. Znika z jego twarzy bezradna wściekłość; przestrzeń „profanum” zostaje chwilowo zawieszona. Pojawia się na obliczu Macrona teatralny uśmiech. Jedno mrugnięcie i spoliczkowany wraca do majestatu urzędu, do porządku „sacrum” władzy; kilka razy macha reporterom, a następnie znika z obiektywów, podążając za czerwonym mankietem. Mija kilka minut. Macron wychodzi z samolotu, a za nim stoi Brigitte. Prezydencki policzek i strój pierwszej damy korespondują ze sobą, mają ten sam czerwony kolor. Emmanuel ofiaruje Brigitte ramię. Kobieta zimno odrzuca dżentelmeński gest i samotnie rusza do przodu. Małżeństwo bez słowa schodzi na płytę lotniska.
Tak rozpoczęła się rządowa wizyta Macrona w Wietnamie.
- Komunikat dla mieszkańców Wrocławia
- Komunikat dla mieszkańców woj. opolskiego
- Alarm na lotnisku Chopina. Trwa ewakuacja
- Ważny komunikat dla mieszkańców Warszawy
- Niepokojące informacje z granicy. Komunikat Straży Granicznej
- Zaprzysiężenie Nawrockiego zostanie opóźnione? Szczerba: Nie wiem, czy 6 sierpnia nie będzie zagrożony
- Już oficjalnie: Adam Szłapka rzecznikiem rządu Tuska
- Pilny komunikat PKP PLK dla mieszkańców woj. pomorskiego
- Sytuacja wokół Ukrainy coraz bardziej napięta
Święte ciało
Świętość i nienaruszalność ciała są jednym z najoczywistszych, rzec można, rodowodowych atrybutów władzy. Zgodnie z najdawniejszymi wyobrażeniami ci, którzy sprawują władzę, kontynuują dzieło stworzenia, są poniekąd bogami lub ich wysłannikami chroniącymi świat przed rozpadem. Głód sacrum jest jednym z najistotniejszych „popędów” politycznych. Wiara w szczególną moc, niemal magiczną, władzy daje podwładnym poczucie bezpieczeństwa. Władza, jak opisuje antropolog Mircea Eliade, jest cieniem świętości, „stanowi potęgę opiekuńczą, obdarzoną mocą przezwyciężania zła, zapewniającą poczucie bezpieczeństwa”.
W prologu do „Dwóch ciał króla” Ernst Kantorowicz przytacza obszerny fragment „Raportów” Edmunda Plowdena. XVI-wieczny angielski prawnik dowodził w nich, że król w chwili koronacji i namaszczenia świętymi olejami przestawał być zwykłym śmiertelnikiem, a zyskiwał udział w nadprzyrodzonej godności. Od tej chwili król posiadał jakby dwa ciała: należące tylko do niego śmiertelne ciało naturalne, podlegające ludzkim ułomnościom, oraz pozbawione wieku, płci oraz „innych naturalnych skaz i niedojrzałości” wieczne ciało, należące do wspólnoty politycznej. Posługująca się konceptem dwóch ciał Elżbieta I co rusz grała ambiwalencjami dwóch porządków. Z jednej strony porządkiem „naturalnym” (bodye naturallye), czyli ułomnym, marnym i przemijającym. Z drugiej porządkiem „wspólnotowym” (bodye politique), bez ziemskich ułomności, bez kaprysów płci i wiecznym. Mówiła: „Wiem, że mam ciało wątłej i słabej niewiasty. Ale mam też serce i żołądek króla, i to króla Anglii”. Gdy umierał król, chowano doczesne szczątki, a przekazywane następcy insygnia i prawa miały świadczyć o nieprzemijalności politycznej wspólnoty.
Toute proportions gardées wystawianie na widok publiczny karcenia prezydenta Republiki jest zachwianiem dwóch porządków ciał. Niezdarna próba ratowania sytuacji przez Macrona kryzys ten pogłębiła. Komentujący zajście ekspolityk Philippe de Villiers stwierdził, że hanojski incydent pokazał Francuzom, kto w tym związku dominuje i kto, być może, podejmuje najważniejsze decyzje w państwie.
Czy tego chcemy, czy nie, policzek wymierzony Macronowi publicznie jest aktem przemocy publicznej wobec majestatu władzy, umniejszeniem urzędu, trywializowaniem, obniżeniem jego rangi. Przecież w klasycznych definicjach władza, jako jedna jedyna, posiada monopol stosowania legitymizowanej przemocy. Można, rzecz jasna, uznać, że weszliśmy do strefy, gdzie władza nie obowiązuje, chwilowo jest zawieszona na mocy rozdzielenia porządków. Niemniej, zobaczyliśmy, chcąc nie chcąc, kulisy funkcjonowania Pałacu Elizejskiego. Wprost nachalnie rodzi się katalog pytań: kto w pałacu tak naprawdę rządzi? Kto nad kim dominuje? Kto rozdaje karty, skoro tylko jedna strona wymierza karę? Na marginesie „incydentu w Hanoi” plączą się jeszcze inne pytania: dlaczego uparcie milczą kręgi, fundacje, kolektywy i stowarzyszenia ujmujące się za ofiarami przemocy domowej? Czy gdyby to pan Macron uderzył swoją żonę, również by milczały?
To nie pierwszy raz, gdy dezaprobata wobec obecnego prezydenta została wyrażona cielesną agresją. Przypomnijmy, że w czerwcu 2021 roku Macron został spoliczkowany przez młodego mężczyznę. Damien Tarel stwierdził po zajściu, że „była to odpowiedź na spojrzenie prezydenta: co prawda sympatyczne, ale i kłamliwe”. O ile spoliczkowanie w małżeńskim kontekście możemy uznać za sprawę osobistą, o tyle przemoc ponakłuwana widelcem cudzych spojrzeń i dokonana ręką wyraziciela niezadowolonego ludu, to par excellence upadek republikańskiego autorytetu władzy. Po czymś takim nie sposób chować głowy w piasek. Republikański monarcha jest nagi.
Alegoria policzka
Uderza się otwartą ręką nie po to, aby zadać fizyczny ból, lecz żeby poniżyć, skarcić, pozbawić godności. W dawnych, nieco bardziej niż dziś rycerskich, czasach uderzano rękawiczką, aby sprowokować prawdziwy pojedynek „do pierwszej krwi”. Policzek był zatem preludium, swego rodzaju wyznaniem i wyrażeniem désintéressement dla czczej gadaniny. Uderzenie, pospolicie rzecz ujmując, „z liścia” ma w opisywanym przypadku również wymiar pedagogiczny. Wszak Brigitte była nauczycielką Macrona. Co więcej, była animatorką trupy teatralnej, w której występował przyszły prezydent Francji. Złe języki twierdzą, że Brigitte z belferskiego powołania nie zrezygnowała i nadal poucza swojego ucznia i sufluje mu polityczny tekst w zakamarkach Pałacu Elizejskiego.
Chantal Delsol, przywołując biblijny obraz, przyrównuje Emmanuela Macrona do dziecka, które wzięło w posiadanie państwo. Rémi Brague w podobnej poetyce dostrzega w Macronie dziecię urodzone ze srebrną łyżką w ustach. Natomiast Michel Onfray widzi w nim rozkapryszonego bobasa z koroną na głowie, Ryszarda II, którego koniec wieszczyć będzie odrodzenie powagi państwa.
Policzki alegoryczne Macron otrzymuje co i rusz. A w ostatnim czasie intensyfikuje się ich częstotliwość. Był przecież gorliwym i nieprzejednanym krytykiem umowy z Mercosur. W przeddzień konferencji ONZ o ochronie oceanów dał do zrozumienia, że zmienił zdanie. Gdy paryski klub Paris Saint-Germain zdobył puchar Ligi Mistrzów, prezydent Francji w sztubackiej euforii opublikował na platformie X: „Bracie, jesteśmy mistrzami”. Frazeologią tego zdania Emmanuel Macron nawiązywał do młodzieżowego slangu używanego przez przedmieścia. Tej samej nocy ci sami młodzi, z którymi prezydent się spoufalał, niszczyli w szczególności w stolicy kraju auta i witryny sklepów. Bilans przedstawiony przez francuskie MSW robi wrażenie: 2 ofiary śmiertelne oraz 560 aresztowań. ZFE (Zone à faible émission), czyli „Strefy niskiej emisji”, o których pisaliśmy w nr 21 „Tygodnika Solidarność”, będące jednym z filarów polityki klimatycznej rządu zostały właśnie wycofane po masowych protestach obywateli. Dyplomacja pod przywództwem Macrona staje się wątła i cherlawa. O ile można zrozumieć, jak trudnym i wymagającym interlokutorem jest Donald Trump, o tyle nie sposób pojąć słabości Francji w obliczu Algierii. Od sześciu miesięcy osadzony w algierskim więzieniu jest Boualem Sansal, laureat nagrody Akademii Francuskiej, gorliwy krytyk skrajnego islamu. Raport o infiltracji szkół i internetu przez Braci Muzułmańskich jest dla republiki druzgocący.
Jak pisze filozof Michel Onfray, obecny prezydent Francji jest typowym owocem Maja ’68: skoncentrowanym na sobie narcyzem uważającym, że dobro jest służebne wobec woli jednostki. W tej dziecięcej optyce nie chodzi o służenie wspólnocie. Pragnąc powszechnego uznania i powszechnej miłości, Macron staje się obiektem masowej niechęci.
Od Arystotelesa do Hegla kryzys oznacza punkt zwrotny, który – mimo całej obiektywności – nie ma charakteru czysto zewnętrznego. Konflikt, idąc tym tropem, może ujawniać się wewnątrz organizmu społecznego i może od środka, bez bodźca eksterytorialnego, go rozsadzić. Powtórzmy raz jeszcze: w tej optyce konflikty ujawniają kondycję społeczeństwa, „oddzielają wodę od oleju”, umożliwiają – jak przy użyciu fotografii – doskonale uchwycić aktorów, tło i skalę wydarzeń. Pod tym względem policzek wymierzony Emmanuelowi Macronowi przez żonę mówi o wiele więcej o kondycji Republiki Francuskiej niż fachowe raporty, uczone dysertacje czy dziennikarskie analizy…