Wojciech Stanisławski: Czytam, chadzam, doradzam, odradzam. Korzenie

Zaskakujący reportaż o PRL łączy anegdotę z głęboką analizą społeczną, a Szwajcaria ukazuje się jako zbrojna, zamknięta forteca.
Łukasz Modelski, „Rok w PRL. Codzienność na kartki” Wojciech Stanisławski: Czytam, chadzam, doradzam, odradzam. Korzenie
Łukasz Modelski, „Rok w PRL. Codzienność na kartki” / Wydawnictwo Mando, Kraków 2025

Nie sądziłem, że można napisać tak nowatorski, tak wiele tłumaczący reportaż o PRL. Historia najnowsza zwykle cieszy się sporą popularnością – bo konfrontujemy wspomnienia z opisem „naukowym”, bo wiąże się z polityką – ale w Polsce poświęcone jej w księgarniach półki uginają się bardziej niż w spokojnych krajach Zachodu. To zrozumiałe – zbyt wiele się po 1945 r. zdarzyło i zbyt mało można było o tym napisać. Ale nie da się ukryć, że pierwszy głód został już dawno zaspokojony i coraz częściej wydawane są „wypominki”: przyczynkarskie historie, ploteczki, albo bodaj i nostalgiczne wspomnienia autorów, w których tęsknota za czasami młodości poprawia smak ówczesnych wędlin i mleka, rozszerza ściany zatłoczonych przedziałów i czyni Polskę Ludową niemal Kukanią. 

 

Książka Modelskiego jest czymś nieprzeciętnym

Książka Łukasza Modelskiego – mediewisty, ale też dziennikarza, biegłego w dostrzeganiu, czytaniu, czasem deszyfrowaniu „mitów kultury” (i popkultury) jest na tym tle czymś naprawdę nieprzeciętnym. Może zwieść okładka z „Franią” pakowaną do taksówki, a nawet tytuł, sugerujący kolejne kalendarium martyrologicznych (Marzec, Czerwiec, Grudzień) lub groteskowych (Dzień Pracownika Przemysłu Spożywczego) świąt i rocznic. W rzeczywistości jest to, sporządzony w manierze gawędy luźno organizowanej przez daty i pory roku, opis mitów, rytuałów społecznych, kłamstw i półprawd PRL. Ale też – spostrzeżeń naprawdę wnikliwych, zasługujących na porządną pracę naukową, albo z prac tych zaczerpniętych. Pierwszy z brzegu przykład? Konsekwencją formuły „cały naród buduje swoją stolicę” było rozdmuchanie roli Warszawy, centralizacja już nie tylko organizacyjna, ale symboliczna, uczynienie z niej reprezentacji całego kraju. 

Jest ich dużo więcej. Oczywiście, Modelski przypomina zapomniane uroczystości i rytuały, zwraca uwagę na fenomeny w rodzaju „power couples” PRL (Edward i Stanisława Gierkowie, Józef Cyrankiewicz i Nina Andrycz, Lech i Danuta Wałęsowie…) i na sytuacje szczególnie groteskowe (tuż po wprowadzeniu stanu wojennego Wojciech Jaruzelski zabiegał w Moskwie o… 30 ton mięsa: już taka ilość rąbanki – niespełna gram mięsa na statystycznego Polaka! – miała w jego przekonaniu uspokoić nastroje). Pisze o makiawelizmie komunistów, już po niesławnym Marcu ’68 utrzymującym, w stanie względnej równowagi, krąg „koncesjonowanych Żydów”, skupionych wokół Teatru Żydowskiego – i, dla równowagi, „koncesjonowanych antysemitów”, zorganizowanych w szeregach Stowarzyszenia Grunwald – i o radiowej „Trójce”, która stanowić miała wentyl bezpieczeństwa – ale w latach 70. stała się stacją kultową, zachowując tę renomę również dekadę później i osobliwie kształtując wówczas gusty muzyczne (tylko w Polsce zespół Dire Straits cieszył się tak ogromną popularnością…). 

Najbardziej przenikliwy jest jednak wówczas, gdy wskazuje głębokie zakorzenienie w PRL-owskiej przeszłości naszych dzisiejszych zachowań i przyzwyczajeń. Historycy uwielbiają przywoływać obraz murów miejskich czy placów powtarzających obrys dawnych rzymskich cyrków czy amfiteatrów (ot, choćby Piazza Navona). Modelski dokonuje rzeczy bardzo podobnej, pokazując, jak „tury” posiłków, praktykowane na wczasach all inclusive, są kopią rytuału stworzonego na wczasach pracowniczych, jak rewersem uprawianego w PRL kultu „pozytywizmu” w jego najbardziej przaśnej wersji („Kamizelka”, praca organiczna i rozważania o doli chłopa) stał się dziki liberalizm lat 90., jak dalekosiężne okazały się związki świata artystów i władzy, do dziś owocujące lojalnościami nowego pokolenia aktorów i malarzy wobec salonów. Jak trwały okazał się głód ostentacyjnego luksusu: w PRL reprezentował go krem Nivea i żaglówka, u progu III RP – malibu z mlekiem, dziś, jak notuje Modelski, aperol z prosecco…
Napisany jest „Rok w PRL” językiem niesłychanie lekkim, na pozór utkany z anegdot, można go pochłonąć w półtorej godziny. Jeśli jednak idzie o przenikliwość diagnoz, traktuję tę książkę jako nader fortunny owoc dwóch wyjątkowo celnych analiz PRL: „Portretów lat” Jakuba Karpińskiego oraz „Życia towarzyskiego i uczuciowego” Leopolda Tyrmanda. 

 

Szwajcarski ogień zaporowy 

W kolejnych blurbach i omówieniach tej książki powraca fraza „takiej Szwajcarii nie znamy”. Tylko – czy jakąś, tak naprawdę, znamy? Czytając reportaż Johna McPhee łapałem się na tym, jak bardzo alpejska republika pozostaje osobna, zredukowana do wdzięcznego jak logo godła, znanego nam głównie z podróbek scyzoryków Victorinox. Może posmakują jej czasem zamożni narciarze (choć częściej chyba trafiają jednak do Austrii), licealiści jęczą nad „Lirykami lozańskimi” Mickiewicza, zwykle oporni na niesamowitą urodę tych kilkunastu tajemniczych utworów, spragnieni polskiej chwały czytają kolejny reportaż historyczny o powstańcu listopadowym Antonim Patku, emigrancie, który został współzałożycielem wielkiej firmy zegarmistrzowskiej. Watykańscy pielgrzymi sfotografują się czasem z gwardzistą w pasiastym stroju. I tyle: Berno strzeże swoich sekretów, zarówno jeśli idzie o rachunki bankowe, jak o życie społeczne. Sam nie wiem, w jakim stopniu dzieje się to za sprawą szwajcarskiej „splendid isolation”, jej braku członkostwa w NATO i w Unii: na tę ostatnią psioczymy, ale nie da się ukryć, że większa część europejskiej polityki międzynarodowej dokonuje się w jej ramach. A może jednak geografia i ekonomia postępują przed polityką, może Szwajcaria rozpoznała swoją „osobność w Europie” i postanowiła ją zagospodarować? 

Nie jest bezbronna, to pewne, i wiedzą to nawet ci, którzy myślą zwykle z przekąsem o „kieszonkowych armiach” niewielkich krajów. Każdy wie o tym, że siły zbrojne Szwajcarii odwołują się do formuły powszechnej mobilizacji, do „karabinu pod łóżkiem” każdego Szwajcara – i pewnie niewiele więcej. 

John McPhee spędził ze zwiadowcami (Section de Reinseignements) 10. Dywizji Górskiej kilka tygodni, od rozmów ze sztabowcami płynnie przechodząc do lekko szwejkowskich z ducha scenek z życia codziennego ze swoimi kilkoma towarzyszami, wśród których prym wiedzie Massy – spryciarz, leń, smakosz, a w cywilu – posiadacz rodzinnej winnicy. Jak to w reportażach pisanych nie tyle „z linii frontu”, co przy dyskretnym wsparciu oficerów prasowych, dowiadujemy się dużo, ale nie za dużo: czytamy o zamaskowanych hangarach, skąd mogą wylecieć myśliwce, o stanowiskach artylerii ukrytych w fałszywych murach oporowych przy autostradach, świetnie wstrzelanych w biegnące niżej mosty. Przy okazji wyjaśnia się również sekret „karabinków pod łóżkiem” (osobno zapieczętowany jest magazynek z amunicją, przy czym przy okazji każdych ćwiczeń sprawdzane są pieczęcie). Ale ważniejsze od lokalizacji ognisk artylerii, od wspinaczki w śniegach, jest tak zwana „ogólna wymowa” tej książki: jest to systemowa pochwała sił zbrojnych opartych w znacznej mierze na formule „obrony terytorialnej” i powszechnej mobilizacji, sił przy tym mających we krwi przekonanie, że nie należy przechodzić do walki partyzanckiej, zanim nie wyczerpie się możliwości powstrzymania przeciwnika w polu. 
Zapowiedziana na okładce opowieść o „konserwatywnej Szwajcarii” spełnia się coraz bardziej z każdą stroną: wyżsi oficerowie pochodzą z klas wyższych, zarówno w szeregach, jak i w sztabie mówi się o zagrożeniu Rosjanami, młodzież jest w ogromnej większości patriotyczna, dekownicy zdarzają się tylko w wielkich miastach na nizinach… Czy naprawdę aż tak nie znaliśmy Szwajcarii? W którymś dopiero momencie lektury odkrywamy, że książka została wydana w Stanach w latach 80. I dopiero fakt, że wydawnictwo Czarne, zwykle nieprzesadnie entuzjastycznie nastawione do wojska, obrony granic i krzepy, sięgnęło po książkę sprzed 40 lat, by pochwalić ideę mobilizacji i WOT, wydaje się nieco niepokojący. 


 

POLECANE
Mnożą się pytania o atak na ul. Wiejskiej. Monika Rutke: „Organy ścigania nie dysponują nagraniami z monitoringu” z ostatniej chwili
Mnożą się pytania o atak na ul. Wiejskiej. Monika Rutke: „Organy ścigania nie dysponują nagraniami z monitoringu”

„Ani prokuratura, ani policja nie dysponują i nie będą dysponować nagraniem z monitoringu z momentu rzekomej próby podpalenia budynku przy ul. Wiejskiej. Okazuje się, że wejście do gmachu biura Platformy Obywatelskiej to „martwe pole”, choć wokół jest kilkanaście kamer” - ustaliła reporter Telewizji Republika Monika Rutke.

Ministerstwo Przemysłu i inne widma tylko u nas
Ministerstwo Przemysłu i inne widma

Ministerstwo Przemysłu miało być symbolem nowej polityki: konkretem, który zjeżdża z wyborczego billboardu na realny adres – na Śląsk. Został ślad w prezentacjach i 8. „konkret” na liście „odhaczony”.

WSJ: Administracja Trumpa zniosła ograniczenia dla ukraińskich rakiet z ostatniej chwili
WSJ: Administracja Trumpa zniosła ograniczenia dla ukraińskich rakiet

Według nieoficjalnych informacji, na które powołuje się dziennik The Wall Street Journal, administracja prezydenta Donalda Trumpa zniosła kluczowe ograniczenie dotyczące używania przez Ukrainę niektórych pocisków dalekiego zasięgu dostarczonych przez zachodnich sojuszników. Tym samym Kijów zyskałby możliwość nasilenia ataków na cele w głębi Rosji.

Polskę zalewa fala nielegalnych migrantów. Tak źle jeszcze nie było z ostatniej chwili
Polskę zalewa fala nielegalnych migrantów. Tak źle jeszcze nie było

Według danych z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, do których dotarła eurodeputowana Ewa Zajączkowska-Hernik, rząd Donalda Tuska przez zaledwie 1,5 roku wydał już ponad 466 tysięcy pozwoleń na pracę dla cudzoziemców. Europoseł w mediach społecznościowych podkreśliła, że „w 2024 roku pod tym względem nawet przebili rząd Morawieckiego z 2023 roku”.

Tak się kończy uzależnienie od komponentów z Chin. „Bild”: Volkswagen ma w planach zawieszenie części produkcji z ostatniej chwili
Tak się kończy uzależnienie od komponentów z Chin. „Bild”: Volkswagen ma w planach zawieszenie części produkcji

Z powodu niedoboru czipów chińskiego producenta Nexperia niemiecki koncern Volkswagen ma w planach zawieszenie od 29 października produkcji samochodów Golf w Wolfsburgu - poinformował w środę „Bild”.

Prokuratura zaprzecza, by użyto Pegasusa wobec żony i córki Tuska z ostatniej chwili
Prokuratura zaprzecza, by użyto Pegasusa wobec żony i córki Tuska

Ze zgromadzonego materiału dowodowego nie wynika, aby bezpośrednio wobec córki premiera Donalda Tuska stosowano oprogramowanie Pegasus - przekazał  rzecznik Prokuratury Krajowej prok. Przemysław Nowak. Potwierdził natomiast, że PK przesłuchała córkę premiera w śledztwie dot. wykorzystania Pegasusa. Wcześniej Donald Tusk napisał: „Okazuje się, że PiS podsłuchiwał przy pomocy Pegasusa moją żonę i córkę”.

Po co klimatyczne dobijanie gospodarek? Guterres: Nie unikniemy ocieplenia się klimatu o ponad 1,5 stopnia Celsjusza z ostatniej chwili
Po co klimatyczne dobijanie gospodarek? Guterres: Nie unikniemy ocieplenia się klimatu o ponad 1,5 stopnia Celsjusza

Nie unikniemy ocieplenia się klimatu o ponad 1,5 stopnia Celsjusza w porównaniu do czasów przedindustrialnych - przyznał w środę sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres podczas spotkania Światowej Organizacji Meteorologicznej (WMO) w Genewie. Tym samym przyznał – intencjonalnie lub nie – że unijna polityka klimatyczna nie da oczekiwanych rezultatów.

Węgierskie organizacje rolnicze odrzucają umowę o wolnym handlu UE z Ukrainą. „Stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa żywności” z ostatniej chwili
Węgierskie organizacje rolnicze odrzucają umowę o wolnym handlu UE z Ukrainą. „Stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa żywności”

Jak poinformował portal HungaryToday, Węgierska Izba Rolnicza (NAK) i Krajowe Stowarzyszenie Węgierskich Kręgów Rolników’ i Spółdzielni Rolników’ (MAGOSZ) stanowczo sprzeciwiają się umowie o wolnym handlu UE z Ukrainą. Organizacje wydały wspólne oświadczenie, w którym wskazują, że umowa zagraża przyszłości europejskiej produkcji żywności i stwarza poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa żywności dla konsumentów.

Poszukiwany za zbrodnie wojenne zatrzymany na Lotnisku Chopina Wiadomości
Poszukiwany za zbrodnie wojenne zatrzymany na Lotnisku Chopina

79-letni obywatel Serbii i Kanady, Zivko Z., został zatrzymany przez Straż Graniczną na Lotnisku Chopina w Warszawie. Mężczyzna był poszukiwany na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania (ENA) wydanego przez chorwacki sąd. Jest podejrzany o zbrodnie wojenne przeciwko ludności cywilnej popełnione podczas wojny w Chorwacji na początku lat 90.

Pilny komunikat sanepidu i RCB dla mieszkańców woj. dolnośląskiego z ostatniej chwili
Pilny komunikat sanepidu i RCB dla mieszkańców woj. dolnośląskiego

Woda w sześciu podwrocławskich miejscowościach została uznana za niezdatną do picia – poinformował w środę wrocławski sanepid. Powodem jest przekroczenie dopuszczalnych norm bakterii coli w wodociągu sieciowym Święta Katarzyna, który zaopatruje mieszkańców kilku miejscowości w gminie Siechnice. To już kolejny przypadek skażenia wody na Dolnym Śląsku w ostatnich tygodniach.

REKLAMA

Wojciech Stanisławski: Czytam, chadzam, doradzam, odradzam. Korzenie

Zaskakujący reportaż o PRL łączy anegdotę z głęboką analizą społeczną, a Szwajcaria ukazuje się jako zbrojna, zamknięta forteca.
Łukasz Modelski, „Rok w PRL. Codzienność na kartki” Wojciech Stanisławski: Czytam, chadzam, doradzam, odradzam. Korzenie
Łukasz Modelski, „Rok w PRL. Codzienność na kartki” / Wydawnictwo Mando, Kraków 2025

Nie sądziłem, że można napisać tak nowatorski, tak wiele tłumaczący reportaż o PRL. Historia najnowsza zwykle cieszy się sporą popularnością – bo konfrontujemy wspomnienia z opisem „naukowym”, bo wiąże się z polityką – ale w Polsce poświęcone jej w księgarniach półki uginają się bardziej niż w spokojnych krajach Zachodu. To zrozumiałe – zbyt wiele się po 1945 r. zdarzyło i zbyt mało można było o tym napisać. Ale nie da się ukryć, że pierwszy głód został już dawno zaspokojony i coraz częściej wydawane są „wypominki”: przyczynkarskie historie, ploteczki, albo bodaj i nostalgiczne wspomnienia autorów, w których tęsknota za czasami młodości poprawia smak ówczesnych wędlin i mleka, rozszerza ściany zatłoczonych przedziałów i czyni Polskę Ludową niemal Kukanią. 

 

Książka Modelskiego jest czymś nieprzeciętnym

Książka Łukasza Modelskiego – mediewisty, ale też dziennikarza, biegłego w dostrzeganiu, czytaniu, czasem deszyfrowaniu „mitów kultury” (i popkultury) jest na tym tle czymś naprawdę nieprzeciętnym. Może zwieść okładka z „Franią” pakowaną do taksówki, a nawet tytuł, sugerujący kolejne kalendarium martyrologicznych (Marzec, Czerwiec, Grudzień) lub groteskowych (Dzień Pracownika Przemysłu Spożywczego) świąt i rocznic. W rzeczywistości jest to, sporządzony w manierze gawędy luźno organizowanej przez daty i pory roku, opis mitów, rytuałów społecznych, kłamstw i półprawd PRL. Ale też – spostrzeżeń naprawdę wnikliwych, zasługujących na porządną pracę naukową, albo z prac tych zaczerpniętych. Pierwszy z brzegu przykład? Konsekwencją formuły „cały naród buduje swoją stolicę” było rozdmuchanie roli Warszawy, centralizacja już nie tylko organizacyjna, ale symboliczna, uczynienie z niej reprezentacji całego kraju. 

Jest ich dużo więcej. Oczywiście, Modelski przypomina zapomniane uroczystości i rytuały, zwraca uwagę na fenomeny w rodzaju „power couples” PRL (Edward i Stanisława Gierkowie, Józef Cyrankiewicz i Nina Andrycz, Lech i Danuta Wałęsowie…) i na sytuacje szczególnie groteskowe (tuż po wprowadzeniu stanu wojennego Wojciech Jaruzelski zabiegał w Moskwie o… 30 ton mięsa: już taka ilość rąbanki – niespełna gram mięsa na statystycznego Polaka! – miała w jego przekonaniu uspokoić nastroje). Pisze o makiawelizmie komunistów, już po niesławnym Marcu ’68 utrzymującym, w stanie względnej równowagi, krąg „koncesjonowanych Żydów”, skupionych wokół Teatru Żydowskiego – i, dla równowagi, „koncesjonowanych antysemitów”, zorganizowanych w szeregach Stowarzyszenia Grunwald – i o radiowej „Trójce”, która stanowić miała wentyl bezpieczeństwa – ale w latach 70. stała się stacją kultową, zachowując tę renomę również dekadę później i osobliwie kształtując wówczas gusty muzyczne (tylko w Polsce zespół Dire Straits cieszył się tak ogromną popularnością…). 

Najbardziej przenikliwy jest jednak wówczas, gdy wskazuje głębokie zakorzenienie w PRL-owskiej przeszłości naszych dzisiejszych zachowań i przyzwyczajeń. Historycy uwielbiają przywoływać obraz murów miejskich czy placów powtarzających obrys dawnych rzymskich cyrków czy amfiteatrów (ot, choćby Piazza Navona). Modelski dokonuje rzeczy bardzo podobnej, pokazując, jak „tury” posiłków, praktykowane na wczasach all inclusive, są kopią rytuału stworzonego na wczasach pracowniczych, jak rewersem uprawianego w PRL kultu „pozytywizmu” w jego najbardziej przaśnej wersji („Kamizelka”, praca organiczna i rozważania o doli chłopa) stał się dziki liberalizm lat 90., jak dalekosiężne okazały się związki świata artystów i władzy, do dziś owocujące lojalnościami nowego pokolenia aktorów i malarzy wobec salonów. Jak trwały okazał się głód ostentacyjnego luksusu: w PRL reprezentował go krem Nivea i żaglówka, u progu III RP – malibu z mlekiem, dziś, jak notuje Modelski, aperol z prosecco…
Napisany jest „Rok w PRL” językiem niesłychanie lekkim, na pozór utkany z anegdot, można go pochłonąć w półtorej godziny. Jeśli jednak idzie o przenikliwość diagnoz, traktuję tę książkę jako nader fortunny owoc dwóch wyjątkowo celnych analiz PRL: „Portretów lat” Jakuba Karpińskiego oraz „Życia towarzyskiego i uczuciowego” Leopolda Tyrmanda. 

 

Szwajcarski ogień zaporowy 

W kolejnych blurbach i omówieniach tej książki powraca fraza „takiej Szwajcarii nie znamy”. Tylko – czy jakąś, tak naprawdę, znamy? Czytając reportaż Johna McPhee łapałem się na tym, jak bardzo alpejska republika pozostaje osobna, zredukowana do wdzięcznego jak logo godła, znanego nam głównie z podróbek scyzoryków Victorinox. Może posmakują jej czasem zamożni narciarze (choć częściej chyba trafiają jednak do Austrii), licealiści jęczą nad „Lirykami lozańskimi” Mickiewicza, zwykle oporni na niesamowitą urodę tych kilkunastu tajemniczych utworów, spragnieni polskiej chwały czytają kolejny reportaż historyczny o powstańcu listopadowym Antonim Patku, emigrancie, który został współzałożycielem wielkiej firmy zegarmistrzowskiej. Watykańscy pielgrzymi sfotografują się czasem z gwardzistą w pasiastym stroju. I tyle: Berno strzeże swoich sekretów, zarówno jeśli idzie o rachunki bankowe, jak o życie społeczne. Sam nie wiem, w jakim stopniu dzieje się to za sprawą szwajcarskiej „splendid isolation”, jej braku członkostwa w NATO i w Unii: na tę ostatnią psioczymy, ale nie da się ukryć, że większa część europejskiej polityki międzynarodowej dokonuje się w jej ramach. A może jednak geografia i ekonomia postępują przed polityką, może Szwajcaria rozpoznała swoją „osobność w Europie” i postanowiła ją zagospodarować? 

Nie jest bezbronna, to pewne, i wiedzą to nawet ci, którzy myślą zwykle z przekąsem o „kieszonkowych armiach” niewielkich krajów. Każdy wie o tym, że siły zbrojne Szwajcarii odwołują się do formuły powszechnej mobilizacji, do „karabinu pod łóżkiem” każdego Szwajcara – i pewnie niewiele więcej. 

John McPhee spędził ze zwiadowcami (Section de Reinseignements) 10. Dywizji Górskiej kilka tygodni, od rozmów ze sztabowcami płynnie przechodząc do lekko szwejkowskich z ducha scenek z życia codziennego ze swoimi kilkoma towarzyszami, wśród których prym wiedzie Massy – spryciarz, leń, smakosz, a w cywilu – posiadacz rodzinnej winnicy. Jak to w reportażach pisanych nie tyle „z linii frontu”, co przy dyskretnym wsparciu oficerów prasowych, dowiadujemy się dużo, ale nie za dużo: czytamy o zamaskowanych hangarach, skąd mogą wylecieć myśliwce, o stanowiskach artylerii ukrytych w fałszywych murach oporowych przy autostradach, świetnie wstrzelanych w biegnące niżej mosty. Przy okazji wyjaśnia się również sekret „karabinków pod łóżkiem” (osobno zapieczętowany jest magazynek z amunicją, przy czym przy okazji każdych ćwiczeń sprawdzane są pieczęcie). Ale ważniejsze od lokalizacji ognisk artylerii, od wspinaczki w śniegach, jest tak zwana „ogólna wymowa” tej książki: jest to systemowa pochwała sił zbrojnych opartych w znacznej mierze na formule „obrony terytorialnej” i powszechnej mobilizacji, sił przy tym mających we krwi przekonanie, że nie należy przechodzić do walki partyzanckiej, zanim nie wyczerpie się możliwości powstrzymania przeciwnika w polu. 
Zapowiedziana na okładce opowieść o „konserwatywnej Szwajcarii” spełnia się coraz bardziej z każdą stroną: wyżsi oficerowie pochodzą z klas wyższych, zarówno w szeregach, jak i w sztabie mówi się o zagrożeniu Rosjanami, młodzież jest w ogromnej większości patriotyczna, dekownicy zdarzają się tylko w wielkich miastach na nizinach… Czy naprawdę aż tak nie znaliśmy Szwajcarii? W którymś dopiero momencie lektury odkrywamy, że książka została wydana w Stanach w latach 80. I dopiero fakt, że wydawnictwo Czarne, zwykle nieprzesadnie entuzjastycznie nastawione do wojska, obrony granic i krzepy, sięgnęło po książkę sprzed 40 lat, by pochwalić ideę mobilizacji i WOT, wydaje się nieco niepokojący. 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe