Polityczna eliminacja kandydatów staje się "normą"

Gdy francuski sąd wyeliminował Marine Le Pen, liderkę sondaży, z wyścigu o prezydenturę, w Polsce natychmiast pojawiło się pytanie: czy tak samo pozbędą się Karola Nawrockiego. Wiadomo przecież, że europejski establishment zrobi wszystko, by nie dopuścić do władzy konserwatystów.
Marine Le Pen Polityczna eliminacja kandydatów staje się
Marine Le Pen / Wikimedia Commons / Vox España

Sąd, a za nim liberalne media, ogłosił, że liderka Zjednoczenia Narodowego została skazana za malwersacje finansowe. Wyrok – poza czterema latami więzienia, w tym dwa w zawieszeniu, oraz stu tysiącami euro grzywny – odbiera jej na pięć lat możliwość ubiegania się o publiczne stanowiska. Malwersacje polegały na tym, że opłacany z pieniędzy publicznych asystent deputowanej do Parlamentu Europejskiego w rzeczywistości pracował na rzecz partii. 

O ile należy takie praktyki piętnować, o tyle orzeczenie bezwzględnego więzienia na dwa lata oraz eliminacja z czynnej polityki to kara drakońska. Szczególnie, że od odsiadki przysługuje skazanej apelacja, która wstrzymuje wykonanie kary. Natomiast w przypadku pozbawienia biernego prawa wyborczego wyrok jest wykonywany natychmiast. 

Marine Le Pen oczywiście się odwoła. Sąd drugiej instancji zapowiedział, że rozpatrzy apelację w 2026 roku, a więc przed wyborami prezydenckimi, jednak i tak orzeczenie oznacza polityczne trzęsienie ziemi. Nie tylko we Francji, ale w całej Europie. Nikt nie może przecież mieć złudzeń, że sprawa ma charakter stricte polityczny i wpisuje się w europejski trend eliminowania z gry polityków domagających się fundamentalnej reformy Unii Europejskiej: odejścia od federalizacji, odrzucenia Zielonego Ładu i całej polityki klimatycznej, zakończenia tęczowej rewolucji obyczajowej, wzmocnienia suwerenności państw narodowych, przywrócenia wolności słowa i podstawowych zasad demokracji. 

Takich poglądów brukselski establishment boi się jak ognia i zwalcza je wszelkimi sposobami. W Polsce przekonujemy się o tym aż nazbyt boleśnie. 

 

To już otwarta wojna 

Nie możemy mieć wątpliwości, że decyzja ma podłoże polityczne. Sąd zresztą wcale tego nie ukrywał. W uzasadnieniu stwierdził, że wyrok ma uniemożliwić Marine Le Pen wygranie wyborów, gdyż oznaczałoby to „nieodwracalne naruszenie ładu demokratycznego”. Co więcej, opozycyjność wobec obecnego kształtu Unii Europejskiej oraz jej instytucji została uznana za okoliczność obciążającą. 

Nie chodzi więc o niezgodne z prawem zatrudnianie politycznych asystentów – we Francji i innych krajach, także w Polsce, jest to niestety dość powszechne – ale o ustalenie, kto może zostać głową państwa. Mianowany przez prezydenta Emmanuela Macrona sędzia w rzeczywistości określa pulę, spośród której obywatele mogą wybierać. To jawne ograniczanie demokracji.

Manewr został wcześniej przetestowany w Rumunii, gdzie – z powodu zarzutów o rosyjskie wpływy na kampanię wyborczą – tamtejszy sąd unieważnił pierwszą turę wyborów prezydenckich, a następnie Centralne Biuro Wyborcze wykluczyło z udziału w nich Călina Georgescu, lidera sondaży i zwycięzcę nieuznanego głosowania. 

Gdy Rumuni wyszli na ulice i protestowali przeciwko łamaniu zasad demokracji, wydawało się, że takie szwindle mogą zdarzać się tylko w Europie Środkowej. W dojrzałych demokracjach to przecież nie do pomyślenia. A jednak Bukareszt, podobnie jak Warszawa, pełniły rolę poligonów do testowania nowego zamordyzmu. 

Teraz stało się jasne, że partie, które kontrolują unijne instytucje i ogromne, przepływające przez nie pieniądze, użyją wszystkich narzędzi, by obecny system władzy trwał. Bez względu na skalę bezprawia, jaka będzie towarzyszyć utrzymaniu status quo.   

 

Antydemokratyczna krucjata

Wyeliminowanie z gry Le Pen, a wcześniej Georgescu nie może być jednak zaskoczeniem. Unijne elity od kilku dekad starają się ograniczać wpływ zwykłych obywateli na kierunek polityki Wspólnoty. Konieczność powtórzenia referendum w sprawie przyjęcia euro przez Francję, a potem w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego przez Irlandię spowodowało, że tego rodzaju plebiscyty stały się bardzo niemile widziane. Wręcz zwalczane. Zamiast odwoływać się do woli narodu, brukselscy politycy wolą zakulisowe uzgodnienia, gry lobbystów i tworzenie nieformalnych koterii, które zapewniają władzę. 

Przecież wybór członków Komisji Europejskiej oraz przewodniczącego jest pozbawiony walorów demokracji, a Komisja nie ma mandatu demokratycznego i nie znajduje się pod żadną polityczną czy społeczną kontrolą. 

Jedną siłą, która może przeciwstawiać się KE, są państwa narodowe. Ich przywódcy muszą jednak chcieć wejść na kurs kolizyjny z potężnym przeciwnikiem. Doświadczenie ośmiu lat rządów Prawa i Sprawiedliwości w Polsce sprawiło, że dziś unijny establishment stara się zapobiegać podobnym konfliktom zawczasu, pozbywając się potencjalnych przeciwników. 

Francja i Rumunia wcale nie są pierwsze. Możliwości wpływania Brukseli, a właściwie paryskich i berlińskich elit popierających federalizację i kolonizowanie peryferii UE, zostało przetestowane w Grecji. Po kryzysie finansowym kontrolę nad tym krajem przejęła tzw. trojka, która w imieniu Brukseli sprzedawała greckie firmy, by spłacić długi wobec Niemiec, Francji i Holandii. 

Gdy rząd w Atenach nie chciał zgodzić się na drakoński plan uzdrowienia finansów i rozpisał referendum, Berlin rozgniewał się na dobre. Odciął Grecję od źródeł finansowania zadłużenia. Pieniędzy, mimo początkowych zgód, odmówiły wówczas Rosja, Chiny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. 

Ostatecznie premier Aleksis Tsipras zgodził się na wszystkie warunki, jakie stawiały Niemcy i ich sojusznicy, a Bruksela meblowała mu rząd. 
Później przyszedł czas na Hiszpanię i Włochy. Tam także wymuszone zostały zmiany premierów, a na ich czele umieszczono urzędników ślepo podporządkowanych brukselskim elitom. 

Najdłużej opierała się Polska. Przeciwko rządom Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego wyciągnięto jednak najcięższe działa, a kanonada trwała przez równe dwie kadencje. 

 

Centrum imperium 

Sukcesy w zmienianiu i modelowaniu rządów, bezprawnym rozszerzaniu władzy i absolutnej bezkarności oraz nieusuwalności sprawiły, że unijni urzędnicy poczuli siłę swojej władzy. Czują się jak cesarze władający imperium, w którym kraje członkowskie są jedynie prowincjami. Namiestników można nagradzać za wierną służbę – jak na przykład Donalda Tuska, lub rugać po kapralsku, co ostatnio opisał premier Słowacji Robert Fico. Po rozmowie z prezydentem USA Donaldem Trumpem na temat ceł zadzwoniła do niego szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i przez pół godziny łajała go, nazywając „kompletnym idiotą”.

Szefowa KE uważa, że Europa to ona i rości sobie – niezgodnie z wszelkimi traktatami – wyłączne prawo reprezentowania na zewnątrz interesów wszystkich krajów Unii. Aby jednak to było możliwe, osoby takie jak Marine Le Pen czy Mateusz Morawiecki muszą zostać wyrzucone poza nawias życia politycznego.

Następny w kolejce może być Karol Nawrocki, który ma poważne szanse, by wygrać wybory prezydenckie. Polacy oswajani są z myślą, że wynik głosowania może zostać nieuznany ze względu na status Sądu Najwyższego lub wpływanie na wynik wyborów przez obce mocarstwo. Dlatego gen. Piotr Pytel, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, mówi otwarcie, że Polacy będą mogli swobodnie wybrać głowę państwa pod warunkiem, iż kandydat Kremla odpadnie w pierwszej turze. Ma to oznaczać, że po pierwsze – jakiś kandydat Rosji wystartował, Pytel nie podaje jednak jego nazwiska, a po drugie – że możliwe jest unieważnienie pierwszej tury, jeśli człowiek ten zyska wysokie poparcie. 

Na bezczelnym kwestionowaniu zasad demokracji jednak się nie kończy. W ubiegłą środę premier Tusk poinformował, jakoby rosyjskie służby już próbowały na wybory wpływać. To wszystko tworzy atmosferę, w której niekorzystny dla obecnej władzy wynik wyborów może doprowadzić do ich unieważnienia. Zwycięstwo Nawrockiego krzyżowałoby przecież unijne plany federalizacji.  

 

Ideologiczna droga w przepaść

Unijny establishment, mimo posiadania ogromnego wpływu na media, uczelnie, think tanki i edukację, staje się jednak coraz bardziej wyizolowany. W rzeczywistości – poza ekologicznymi, klimatycznymi i obyczajowymi szaleństwami – nie ma Europejczykom wiele do zaoferowania. To szczególnie niebezpieczne, gdy wprowadzanie w życie ideologii zaczyna coraz mocniej uderzać po kieszeniach zwykłych obywateli. 

Oni już dawno zorientowali się, że brukselska biurokracji i pławiący się w luksusach komisarze w ogóle nie przejmują się interesami mieszkańców UE. Fala sprzeciwu narasta powoli i na razie udało się postawić jej tamy w Holandii, Austrii, Niemczech, Hiszpanii czy Belgii. Jednak we Włoszech, na Węgrzech czy Słowacji zainstalowały się rządy gotowe porozumieć się z Donaldem Trumpem, by także w Europie przeprowadzić konserwatywną kontrrewolucję na amerykańską modłę. 

Gdyby do tego grona dołączyła Francja, federaliści znaleźliby się w odwrocie. A Marine Le Pen nie tylko przodowała w sondażach, ale nie miała we Francji silnej konkurencji. Zbiegło się bowiem kilka czynników. Macron nie może startować na trzecią kadencję, a następcy nie wychował. Kryzys gospodarczy i imigracyjny coraz silniej uderzają w klasę średnią, która nie chce płacić na utrzymanie tysięcy przybyszów. Sama Marine Le Pen przez ostatnie lata zmyła z siebie miano polityka skrajnego i nabrała cech męża stanu. Prezydentura stała się dla niej osiągalna jak nigdy wcześniej. Dlatego musiała zostać wyeliminowana z gry. 


 

POLECANE
Pierwsze ofiary wody. Zginął nurek w Krakowie z ostatniej chwili
Pierwsze ofiary wody. Zginął nurek w Krakowie

Nie udało się uratować mężczyzny, który w niedzielę rano brał udział w nurkowaniu rekreacyjnym na Zakrzówku w Krakowie. Przyczynę śmierci będzie wyjaśniać policja.

Fogiel o debacie w Końskich: Tam nie było co zbierać. Rafałem Trzaskowskim wytarto podłogę Wiadomości
Fogiel o debacie w Końskich: "Tam nie było co zbierać. Rafałem Trzaskowskim wytarto podłogę"

Nie milkną głosy komentujących piątkową debatę zorganizowaną przez Rafała Trzaskowskiego w Końskich. Dzisiaj w studiu Polsat News doszło do spięcia między przedstawicielami koalicji. Senator Anna Górska z Nowej Lewicy stwierdziła, że KO zorganizowała w Końskich "jeden z najbardziej niedemokratycznych spektakli".

W Niedzielę Palmową Rosjanie zaatakowali, gdy ludzie szli do cerkwi. W Sumach zginęło 20 osób z ostatniej chwili
W Niedzielę Palmową Rosjanie zaatakowali, gdy ludzie szli do cerkwi. W Sumach zginęło 20 osób

"W tym jasnym dniu Niedzieli Palmowej nasza społeczność została dotknięta przez straszną tragedię. Wróg dokonał uderzenia rakietowego w cywilnych mieszkańców. Niestety, są informacje o ponad 20 zabitych" – napisał na Telegramie Artem Kobzar, pełniący obowiązki mera miasta

Urzędniczka Kancelarii Premiera publikuje nagranie z naszą dziennikarką Moniką Rutke. Problem w tym, że nie całe tylko u nas
Urzędniczka Kancelarii Premiera publikuje nagranie z naszą dziennikarką Moniką Rutke. Problem w tym, że nie całe

Kampania wyborcza przed wyborami prezydenckimi wchodzi w decydującą fazę. Pojawia się coraz więcej emocji, w tym emocji negatywnych, po stronie kandydata Koalicji Obywatelskiej i jego zwolenników, związanych prawdopodobnie z tym, że jego kampania coraz bardziej przypomina przegraną kampanię wyborczą Bronisława Komorowskiego z 2015 roku.

Białoruski funkcjonariusz rzucał kamieniami w polskich pograniczników. Jest nagranie z ostatniej chwili
Białoruski funkcjonariusz rzucał kamieniami w polskich pograniczników. Jest nagranie

Kilkadziesiąt osób usiłowało sforsować zaporę na granicy polsko-białoruskiej w okolicy wsi Mielnik na Podlasiu. W stronę polskich strażników poleciały kamienie. Wśród agresorów był umundurowany funkcjonariusz białoruskiej służby. Zachowanie mężczyzny zarejestrowała kamera.

Słabość Bundeswehry. Nie wiedzielibyśmy nawet, kogo powołać Wiadomości
Słabość Bundeswehry. "Nie wiedzielibyśmy nawet, kogo powołać

W Niemczech trwa dyskusja na temat obowiązkowej służby wojskowej. Na razie jednak tamtejszy szef MON musi doprowadzić do możliwości rejestru poborowych, bo jak sam się skarży, w przypadku konieczności obrony państwo nie wiedziałoby nawet, kto może zostać powołany do wojska.

Dzisiaj mija 85. rocznica odkrycia sowieckiej zbrodni w Katyniu Wiadomości
Dzisiaj mija 85. rocznica odkrycia sowieckiej zbrodni w Katyniu

Informację o odkryciu masowych grobów w Katyniu Niemcy podali 13 kwietnia 1943 r. Ten dzień stał się dzisiaj symboliczną rocznicą zbrodni. Już dwa dni później, 15 kwietnia 1943 r., w odpowiedzi na niemieckie doniesienia Moskwa ogłosiła, że polscy jeńcy byli zatrudnieni na robotach budowlanych na zachód od Smoleńska i "wpadli w ręce niemieckich katów faszystowskich w lecie 1941 r., po wycofaniu się wojsk sowieckich z rejonu Smoleńska".

Rutte alarmuje: Rosja chce rozmieścić broń jądrową w kosmosie pilne
Rutte alarmuje: Rosja chce rozmieścić broń jądrową w kosmosie

NATO jest zaniepokojone zamiarem Rosji, która chce rozmieścić broń jądrową w kosmosie, co może zagrozić tysiącom satelitów krążących wokół Ziemi. Niektóre z nich mają kluczowe znaczenie dla obronności.

Leszek Miller o debacie Trzaskowskiego: Nie wiem, po co to zrobił Wiadomości
Leszek Miller o debacie Trzaskowskiego: "Nie wiem, po co to zrobił"

Będący wczoraj gościem studia Polsatu Leszek Miller przyznał, że nie rozumie, po co Rafał Trzaskowski chciał zorganizować debatę. Stwierdził, że wskutek "akcji" z tęczową flagą podsuniętą mu przez Karola Nawrockiego, której się szybko pozbył, Trzaskowski "będzie miał kłopoty" w środowisku osób LGBT. Przyznał, że duże wrażenie zrobiło na nim również "zmartwychwstanie" Joanny Senyszyn.

Trump uderza w Rosję. Sankcje pozostają w mocy polityka
Trump uderza w Rosję. Sankcje pozostają w mocy

USA podtrzymują stan wyjątkowy, który został wprowadzony przez ekipę Joe Bidena w związku z ocenianymi jako szkodliwe działaniami rządu w Moskwie. Donald Trump utrzymał tym samym w mocy sankcje na Federację Rosyjską.

REKLAMA

Polityczna eliminacja kandydatów staje się "normą"

Gdy francuski sąd wyeliminował Marine Le Pen, liderkę sondaży, z wyścigu o prezydenturę, w Polsce natychmiast pojawiło się pytanie: czy tak samo pozbędą się Karola Nawrockiego. Wiadomo przecież, że europejski establishment zrobi wszystko, by nie dopuścić do władzy konserwatystów.
Marine Le Pen Polityczna eliminacja kandydatów staje się
Marine Le Pen / Wikimedia Commons / Vox España

Sąd, a za nim liberalne media, ogłosił, że liderka Zjednoczenia Narodowego została skazana za malwersacje finansowe. Wyrok – poza czterema latami więzienia, w tym dwa w zawieszeniu, oraz stu tysiącami euro grzywny – odbiera jej na pięć lat możliwość ubiegania się o publiczne stanowiska. Malwersacje polegały na tym, że opłacany z pieniędzy publicznych asystent deputowanej do Parlamentu Europejskiego w rzeczywistości pracował na rzecz partii. 

O ile należy takie praktyki piętnować, o tyle orzeczenie bezwzględnego więzienia na dwa lata oraz eliminacja z czynnej polityki to kara drakońska. Szczególnie, że od odsiadki przysługuje skazanej apelacja, która wstrzymuje wykonanie kary. Natomiast w przypadku pozbawienia biernego prawa wyborczego wyrok jest wykonywany natychmiast. 

Marine Le Pen oczywiście się odwoła. Sąd drugiej instancji zapowiedział, że rozpatrzy apelację w 2026 roku, a więc przed wyborami prezydenckimi, jednak i tak orzeczenie oznacza polityczne trzęsienie ziemi. Nie tylko we Francji, ale w całej Europie. Nikt nie może przecież mieć złudzeń, że sprawa ma charakter stricte polityczny i wpisuje się w europejski trend eliminowania z gry polityków domagających się fundamentalnej reformy Unii Europejskiej: odejścia od federalizacji, odrzucenia Zielonego Ładu i całej polityki klimatycznej, zakończenia tęczowej rewolucji obyczajowej, wzmocnienia suwerenności państw narodowych, przywrócenia wolności słowa i podstawowych zasad demokracji. 

Takich poglądów brukselski establishment boi się jak ognia i zwalcza je wszelkimi sposobami. W Polsce przekonujemy się o tym aż nazbyt boleśnie. 

 

To już otwarta wojna 

Nie możemy mieć wątpliwości, że decyzja ma podłoże polityczne. Sąd zresztą wcale tego nie ukrywał. W uzasadnieniu stwierdził, że wyrok ma uniemożliwić Marine Le Pen wygranie wyborów, gdyż oznaczałoby to „nieodwracalne naruszenie ładu demokratycznego”. Co więcej, opozycyjność wobec obecnego kształtu Unii Europejskiej oraz jej instytucji została uznana za okoliczność obciążającą. 

Nie chodzi więc o niezgodne z prawem zatrudnianie politycznych asystentów – we Francji i innych krajach, także w Polsce, jest to niestety dość powszechne – ale o ustalenie, kto może zostać głową państwa. Mianowany przez prezydenta Emmanuela Macrona sędzia w rzeczywistości określa pulę, spośród której obywatele mogą wybierać. To jawne ograniczanie demokracji.

Manewr został wcześniej przetestowany w Rumunii, gdzie – z powodu zarzutów o rosyjskie wpływy na kampanię wyborczą – tamtejszy sąd unieważnił pierwszą turę wyborów prezydenckich, a następnie Centralne Biuro Wyborcze wykluczyło z udziału w nich Călina Georgescu, lidera sondaży i zwycięzcę nieuznanego głosowania. 

Gdy Rumuni wyszli na ulice i protestowali przeciwko łamaniu zasad demokracji, wydawało się, że takie szwindle mogą zdarzać się tylko w Europie Środkowej. W dojrzałych demokracjach to przecież nie do pomyślenia. A jednak Bukareszt, podobnie jak Warszawa, pełniły rolę poligonów do testowania nowego zamordyzmu. 

Teraz stało się jasne, że partie, które kontrolują unijne instytucje i ogromne, przepływające przez nie pieniądze, użyją wszystkich narzędzi, by obecny system władzy trwał. Bez względu na skalę bezprawia, jaka będzie towarzyszyć utrzymaniu status quo.   

 

Antydemokratyczna krucjata

Wyeliminowanie z gry Le Pen, a wcześniej Georgescu nie może być jednak zaskoczeniem. Unijne elity od kilku dekad starają się ograniczać wpływ zwykłych obywateli na kierunek polityki Wspólnoty. Konieczność powtórzenia referendum w sprawie przyjęcia euro przez Francję, a potem w sprawie ratyfikacji traktatu lizbońskiego przez Irlandię spowodowało, że tego rodzaju plebiscyty stały się bardzo niemile widziane. Wręcz zwalczane. Zamiast odwoływać się do woli narodu, brukselscy politycy wolą zakulisowe uzgodnienia, gry lobbystów i tworzenie nieformalnych koterii, które zapewniają władzę. 

Przecież wybór członków Komisji Europejskiej oraz przewodniczącego jest pozbawiony walorów demokracji, a Komisja nie ma mandatu demokratycznego i nie znajduje się pod żadną polityczną czy społeczną kontrolą. 

Jedną siłą, która może przeciwstawiać się KE, są państwa narodowe. Ich przywódcy muszą jednak chcieć wejść na kurs kolizyjny z potężnym przeciwnikiem. Doświadczenie ośmiu lat rządów Prawa i Sprawiedliwości w Polsce sprawiło, że dziś unijny establishment stara się zapobiegać podobnym konfliktom zawczasu, pozbywając się potencjalnych przeciwników. 

Francja i Rumunia wcale nie są pierwsze. Możliwości wpływania Brukseli, a właściwie paryskich i berlińskich elit popierających federalizację i kolonizowanie peryferii UE, zostało przetestowane w Grecji. Po kryzysie finansowym kontrolę nad tym krajem przejęła tzw. trojka, która w imieniu Brukseli sprzedawała greckie firmy, by spłacić długi wobec Niemiec, Francji i Holandii. 

Gdy rząd w Atenach nie chciał zgodzić się na drakoński plan uzdrowienia finansów i rozpisał referendum, Berlin rozgniewał się na dobre. Odciął Grecję od źródeł finansowania zadłużenia. Pieniędzy, mimo początkowych zgód, odmówiły wówczas Rosja, Chiny i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. 

Ostatecznie premier Aleksis Tsipras zgodził się na wszystkie warunki, jakie stawiały Niemcy i ich sojusznicy, a Bruksela meblowała mu rząd. 
Później przyszedł czas na Hiszpanię i Włochy. Tam także wymuszone zostały zmiany premierów, a na ich czele umieszczono urzędników ślepo podporządkowanych brukselskim elitom. 

Najdłużej opierała się Polska. Przeciwko rządom Beaty Szydło i Mateusza Morawieckiego wyciągnięto jednak najcięższe działa, a kanonada trwała przez równe dwie kadencje. 

 

Centrum imperium 

Sukcesy w zmienianiu i modelowaniu rządów, bezprawnym rozszerzaniu władzy i absolutnej bezkarności oraz nieusuwalności sprawiły, że unijni urzędnicy poczuli siłę swojej władzy. Czują się jak cesarze władający imperium, w którym kraje członkowskie są jedynie prowincjami. Namiestników można nagradzać za wierną służbę – jak na przykład Donalda Tuska, lub rugać po kapralsku, co ostatnio opisał premier Słowacji Robert Fico. Po rozmowie z prezydentem USA Donaldem Trumpem na temat ceł zadzwoniła do niego szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i przez pół godziny łajała go, nazywając „kompletnym idiotą”.

Szefowa KE uważa, że Europa to ona i rości sobie – niezgodnie z wszelkimi traktatami – wyłączne prawo reprezentowania na zewnątrz interesów wszystkich krajów Unii. Aby jednak to było możliwe, osoby takie jak Marine Le Pen czy Mateusz Morawiecki muszą zostać wyrzucone poza nawias życia politycznego.

Następny w kolejce może być Karol Nawrocki, który ma poważne szanse, by wygrać wybory prezydenckie. Polacy oswajani są z myślą, że wynik głosowania może zostać nieuznany ze względu na status Sądu Najwyższego lub wpływanie na wynik wyborów przez obce mocarstwo. Dlatego gen. Piotr Pytel, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego, mówi otwarcie, że Polacy będą mogli swobodnie wybrać głowę państwa pod warunkiem, iż kandydat Kremla odpadnie w pierwszej turze. Ma to oznaczać, że po pierwsze – jakiś kandydat Rosji wystartował, Pytel nie podaje jednak jego nazwiska, a po drugie – że możliwe jest unieważnienie pierwszej tury, jeśli człowiek ten zyska wysokie poparcie. 

Na bezczelnym kwestionowaniu zasad demokracji jednak się nie kończy. W ubiegłą środę premier Tusk poinformował, jakoby rosyjskie służby już próbowały na wybory wpływać. To wszystko tworzy atmosferę, w której niekorzystny dla obecnej władzy wynik wyborów może doprowadzić do ich unieważnienia. Zwycięstwo Nawrockiego krzyżowałoby przecież unijne plany federalizacji.  

 

Ideologiczna droga w przepaść

Unijny establishment, mimo posiadania ogromnego wpływu na media, uczelnie, think tanki i edukację, staje się jednak coraz bardziej wyizolowany. W rzeczywistości – poza ekologicznymi, klimatycznymi i obyczajowymi szaleństwami – nie ma Europejczykom wiele do zaoferowania. To szczególnie niebezpieczne, gdy wprowadzanie w życie ideologii zaczyna coraz mocniej uderzać po kieszeniach zwykłych obywateli. 

Oni już dawno zorientowali się, że brukselska biurokracji i pławiący się w luksusach komisarze w ogóle nie przejmują się interesami mieszkańców UE. Fala sprzeciwu narasta powoli i na razie udało się postawić jej tamy w Holandii, Austrii, Niemczech, Hiszpanii czy Belgii. Jednak we Włoszech, na Węgrzech czy Słowacji zainstalowały się rządy gotowe porozumieć się z Donaldem Trumpem, by także w Europie przeprowadzić konserwatywną kontrrewolucję na amerykańską modłę. 

Gdyby do tego grona dołączyła Francja, federaliści znaleźliby się w odwrocie. A Marine Le Pen nie tylko przodowała w sondażach, ale nie miała we Francji silnej konkurencji. Zbiegło się bowiem kilka czynników. Macron nie może startować na trzecią kadencję, a następcy nie wychował. Kryzys gospodarczy i imigracyjny coraz silniej uderzają w klasę średnią, która nie chce płacić na utrzymanie tysięcy przybyszów. Sama Marine Le Pen przez ostatnie lata zmyła z siebie miano polityka skrajnego i nabrała cech męża stanu. Prezydentura stała się dla niej osiągalna jak nigdy wcześniej. Dlatego musiała zostać wyeliminowana z gry. 



 

Polecane
Emerytury
Stażowe