Walka z "mową nienawiści", czyli cenzor ma być w każdym z nas

6 marca Sejm RP przyjął nowelizację listy przesłanek dotyczących przestępstw motywowanych nienawiścią. Przynależność narodowa, etniczna, rasowa, wyznaniowa i bezwyznaniowość znajdowały się tam już wcześniej. Obecnie Sejm dodał do nich wiek, płeć, niepełnosprawność i orientację seksualną.
Cenzura. Ilustracja poglądowa Walka z
Cenzura. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

Spójrzmy na konkrety

Np. czytamy w nowelizacji: "kto nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych lub ze względu na bezwyznaniowość, niepełnosprawność, wiek, płeć lub orientację seksualną, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.”. O czym to świadczy?

Po pierwsze, że nienawiść jako motyw przestępstwa dzieli się na ściganą prawem oraz na tolerowaną przez prawo.

Jeżeli wejdę na trybunę i zawołam "nawołuję do nienawiści wobec ateistycznych starców!", to zostanę skazany na 3 lata, bo zaatakowałem ze względu na wiek i bezwyznaniowość. Natomiast, gdy z tej samej trybuny zawołam "nawołuję do nienawiści wobec rudych miotaczy kulą!" - to nie będzie żadnej reakcji wymiaru sprawiedliwości, a co najwyżej jakiś rudy miotacz mnie znokautuje. Także, gdy ktoś zaatakuje niewinnego człowieka z powodu jego wyglądu - np. nie spodoba mu się czyjś nos - będzie karany łagodniej, niż gdy zaatakuje kogoś z powodu jego płci czy wieku. Czy to jest logiczne i etycznie uzasadnione? Oczywiście, że nie jest. Bo dlaczego dokładnie taki sam atak ma być postrzegany różnie, skoro w obu przypadkach zaatakowany jest identycznie niewinnym człowiekiem. W czym "krzywy nos" zaatakowanego jest "gorszy" od jego wieku czy orientacji seksualnej? Dlaczego taka sama napaść na takiego samego człowieka ma być traktowana inaczej w zależności od tego, czego nienawidzi w nim atakujący?

Po drugie, sednem jest tu subiektywne pojęcie "nienawiści".

Jest oczywiste, że nikt nawołujący do nienawiści nie będzie krzyczał dosłownie "nawołuję do nienawiści!". Oznacza to nieuchronnie, że z tego, co powie lub napisze, musi być dopiero to "nawoływanie do nienawiści" wyinterpretowane. Czyli otwiera się ogromne pole dla dowolności i subiektywizmu. A gdy rządzi subiektywizm, będą nadużycia, naciągane oskarżenia i niesprawiedliwe wyroki. Przecież nie istnieje obiektywna miara nienawiści. Nawet samo słowo "nienawiść" jest nieprecyzyjne. Bo od którego momentu silna - ale niekaralna - niechęć przemienia się w karalną nienawiść?

 

Niebezpieczne narzędzie

Taki podwójny subiektywizm stwarza możliwości oskarżania ludzi oraz skazywania ich - za słowa - na podstawie widzimisię ich politycznych, ideowych czy światopoglądowych przeciwników. W idealnym świecie takie reguły prawne nie powodowałyby zagrożeń. Jednak nie żyjemy w idealnym świecie, a ponieważ przestępstwa wywołane nienawiścią są ścigane z urzędu, daje to machinie państwa kolejny, groźny instrument kontroli nad społeczeństwem. Natomiast partii sprawującej władzę - narzędzie do atakowania politycznych wrogów. A to nigdy nie jest zjawiskiem korzystnym dla sprawiedliwości i społecznego ładu. Czy to ma oznaczać, że można ludzi bezkarnie obrażać i poniżać? Nie. Tylko formą reakcji powinno być powództwo cywilne.

 

Cenzor "zainstalowany" w autorze

To wszystko odbywa się pod hasłem walki z "mową nienawiści". Jest to w rzeczywistości bardzo podstępna konstrukcja, służąca jako narzędzie zastępujące zakazaną przez Konstytucję cenzurę prewencyjną. Mechanizm jest dość prosty. Za czasów PRL-u, każda publiczna wypowiedź podlegała - przed opublikowaniem - ocenie specjalnego urzędu mieszczącego się przy ulicy Mysiej w Warszawie. Autor pisał, a urząd akceptował tekst (artykuł, książkę, także film, przedstawienie teatralne), albo go odrzucał. Obecnie groźba kar za wypowiadanie się w sposób mogący zostać uznany za "mowę nienawiści," stawia sobie za cel, żeby autor - generalnie, każdy wypowiadający się - miał tego cenzora w sobie, zamiast w gmachu przy ulicy Mysiej. To pozwala zachować pozory, że panuje wolność słowa. Że milczenie na określone tematy jest swobodną decyzją, a nie przymusem.

 

Przeciwnicy "kulturowego marksizmu" mają się bać

Trwa wojna kulturowa. Istnieją tematy niewygodne, bo ich poruszanie udowadnia brak rozsądku po stronie tzw. "kulturowych marksistów". Oni nie chcą sprzeciwu. Nie chcą polemiki. Dlatego wymyślili pojęcie "mowy nienawiści" i wprowadzili je do Kodeksu Karnego. Cel tej akcji? Żeby nikt nie śmiał wypowiadać się krytycznie na temat np. ideologii "genderyzmu" lub na temat wyimaginowanych kilkudziesięciu płci, czy okaleczania dzieci, którym wmówiono, że są innej płci niż ich płeć biologiczna. "Wewnętrzny cenzor" ostrzeże przed zabieraniem głosu w tych sprawach. Chodzi o to, żeby każdy, kto jest krytyczny wobec tych pomysłów, bał się, że zostanie oskarżony o "nawoływanie do nienawiści". I o stosowanie "mowy nienawiści". Przy tak rozciągliwych pojęciach, każdemu można udowodnić winę.

 

Cel jest sprytnie zamaskowany

Ponieważ nazywanie odbierania wolności słowa tym, czym w rzeczywistości jest, a więc atakiem na wolność słowa, mogłoby wywołać protesty, stosowana jest manipulacja. Odbieranie wolności odbywa się w przebraniu, czyli jako szlachetne bronienie słabych (są nimi te chronione grupy). Dzięki tej maskaradzie, nie budzi takich protestów, na jakie zasługuje. Bo każdy dostrzegający, że o odbieranie wolności słowa tu chodzi i wyrażający sprzeciw, zostanie oskarżony o... bronienie mowy nienawiści, czyli także samej nienawiści. A nienawiść ma fatalną opinię. Nikt nie chce być postrzegany w jednym szeregu z nienawiścią.

 

Czy wolność słowa naprawdę istnieje?

Artykuł 54 Konstytucji stwierdza, że "Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji". Wynika z tego, że Konstytucja zapewnia wolność słowa. Czy rzeczywiście?

Stosunek prawa do tak zwanej "mowy nienawiści" jest dobrym sprawdzianem, czy wolność słowa naprawdę istnieje. "Mowę nienawiści" potępiamy, penalizujemy, nie zgadzamy się z nią. W takim razie, jeśli tego, z czym się nie zgadzamy, nie broni wolność słowa, to jak można mówić o wolności słowa? Można mówić wówczas jedynie o wolności słowa wobec treści, z którymi się zgadzamy. A takie podejście jest cechą wszystkich - nawet najgorszych - despotów i tyranów. Oni też nie mieli nic przeciwko temu, z czym się zgadzali. Wniosek jest więc stanowczy: w Polsce nie ma wolności słowa. Bo co to za wolność słowa, która nie chroni przede wszystkim treści wywołujących sprzeciw, oburzenie, gniew!?

Przeciwko nowelizacji głosowali posłowie PiS i Konfederacji. Teraz ustawa idzie do Senatu. Docelowo - do Prezydenta, który może ją zawetować.


 

POLECANE
Niemiecka policja miała próbować zatrzymać polskich obrońców granicy na polskim terytorium: Halt Polen! gorące
Niemiecka policja miała próbować zatrzymać polskich obrońców granicy na polskim terytorium: "Halt Polen!"

Lider Ruchu Obrony Granic Robert Bąkiewicz przekazał szokujące informacje. Według jego słów niemiecka policja miała próbować zatrzymać Polaków... na terytorium Polski.

Elon Musk ogłosił powstanie nowej partii z ostatniej chwili
Elon Musk ogłosił powstanie nowej partii

- Dziś powstaje Partia Amerykańska, aby zwrócić wam wolność - pisze Elon Musk na platformie "X".

Potężna rozróba w serbskim parlamencie. Granaty dymne, jedna z posłów w stanie krytycznym z ostatniej chwili
Potężna rozróba w serbskim parlamencie. Granaty dymne, jedna z posłów w stanie krytycznym

W serbskim parlamencie doszło do dramatycznych scen. Posłowie opozycji rzucili granaty hukowe i gaz łzawiący w proteście przeciwko rządom Aleksandara Vučića. W wyniku zamieszek posłanka Jasmina Obradović doznała udaru i walczy o życie.

Niemieckie media: Ruch Obrony Granic torpeduje niemiecką politykę migracyjną z ostatniej chwili
Niemieckie media: Ruch Obrony Granic torpeduje niemiecką politykę migracyjną

Niemiecki tygodnik „Der Spiegel” opisał serię incydentów na granicy z Polską, które wg redakcji „komplikują niemiecką politykę migracyjną”. Główna krytyka kierowana jest w stronę polskiego Ruchu Obrony Granic (ROG), który utrudnia niemieckim służbom odsyłanie nielegalnych migrantów do Polski.

Wes Anderson – nostalgiczne fantazmaty czasów, których nigdy nie było tylko u nas
Wes Anderson – nostalgiczne fantazmaty czasów, których nigdy nie było

Wes Anderson powraca na ekrany z filmem, który równie łatwo rozpoznać, co sobie odpuścić albo się zakochać. "Układ fenicki", pokazany premierowo podczas 78. Festiwalu Filmowego w Cannes, na polskie ekrany trafił 6 czerwca.

Stopnie BRAVO i BRAVO-CRP przedłużone. Pilny komunikat rządu z ostatniej chwili
Stopnie BRAVO i BRAVO-CRP przedłużone. Pilny komunikat rządu

Premier przedłużył drugi stopień alarmowy BRAVO i BRAVO-CRP na terenie całej Polski do 31 sierpnia 2025. Wyjaśniamy, co to oznacza i dlaczego władze proszą obywateli o czujność.

Ukraińskie drony znowu w akcji. Ważna fabryka w Rosji trafiona z ostatniej chwili
Ukraińskie drony znowu w akcji. Ważna fabryka w Rosji trafiona

Drony Sił Systemów Bezzałogowych ukraińskich wojsk zaatakowały w Rosji fabrykę radarów, wykorzystywanych w dronach i rakietach, które ostrzeliwują Ukrainę – powiadomił w sobotę Sztab Generalny w Kijowie.

Cztery podgatunki elit gardzących polską hołotą tylko u nas
Cztery podgatunki elit gardzących polską hołotą

Ciągle się zastanawiam skąd bierze się głębokie przekonanie niektórych środowisk o ich wyższości, lepszym wykształceniu, europejskości nad „prostakami” z prawicy, którzy nic nie kumają z otaczającej ich rzeczywistości tkwiąc mentalnie w Średniowieczu (nie będę, jaśnie oświeconym, wyjaśniał co wniosły w legacie do naszego dzisiejszego życia wykpiwane wieki średnie bo zajęłoby to zbyt wiele czasu a oni i tak by tego nie pojęli – przy okazji tylko i na końcu przypomnijmy, że między innymi ich guru Bronisław Geremek był mediewistą, zajmującym się, o zgrozo, prostytucją…) i nie wychodząc od miejscowego proboszcza (alternatywnie ”z kruchty”).

Wimbledon: Pewne zwycięstwo Igi Świątek z Danielle Collins z ostatniej chwili
Wimbledon: Pewne zwycięstwo Igi Świątek z Danielle Collins

Iga Świątek awansowała do czwartej rundy wielkoszlemowego turnieju na trawiastych kortach Wimbledonu. Rozstawiona z numerem ósmym tenisistka pewnie pokonała Amerykankę Danielle Collins 6:2, 6:3. Jej kolejną rywalką w Londynie będzie Dunka Clara Tauson.

Komu służycie?. Ostra reakcja Roberta Bąkiewicza na zaskakujący ruch policji z ostatniej chwili
"Komu służycie?". Ostra reakcja Roberta Bąkiewicza na zaskakujący ruch policji

Robert Bąkiewicz ostro skrytykował decyzję policji o wprowadzeniu zakazu lotów dronów przy granicy z Niemcami. Jak twierdzi, ograniczenia uderzają w działania obywatelskie mające na celu kontrolę migracji; zakaz ogłoszono dwa dni po tym, jak Ruch Obrony Granic zakupił własne drony do patrolowania pasa przygranicznego.

REKLAMA

Walka z "mową nienawiści", czyli cenzor ma być w każdym z nas

6 marca Sejm RP przyjął nowelizację listy przesłanek dotyczących przestępstw motywowanych nienawiścią. Przynależność narodowa, etniczna, rasowa, wyznaniowa i bezwyznaniowość znajdowały się tam już wcześniej. Obecnie Sejm dodał do nich wiek, płeć, niepełnosprawność i orientację seksualną.
Cenzura. Ilustracja poglądowa Walka z
Cenzura. Ilustracja poglądowa / Pixabay.com

Spójrzmy na konkrety

Np. czytamy w nowelizacji: "kto nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych lub ze względu na bezwyznaniowość, niepełnosprawność, wiek, płeć lub orientację seksualną, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.”. O czym to świadczy?

Po pierwsze, że nienawiść jako motyw przestępstwa dzieli się na ściganą prawem oraz na tolerowaną przez prawo.

Jeżeli wejdę na trybunę i zawołam "nawołuję do nienawiści wobec ateistycznych starców!", to zostanę skazany na 3 lata, bo zaatakowałem ze względu na wiek i bezwyznaniowość. Natomiast, gdy z tej samej trybuny zawołam "nawołuję do nienawiści wobec rudych miotaczy kulą!" - to nie będzie żadnej reakcji wymiaru sprawiedliwości, a co najwyżej jakiś rudy miotacz mnie znokautuje. Także, gdy ktoś zaatakuje niewinnego człowieka z powodu jego wyglądu - np. nie spodoba mu się czyjś nos - będzie karany łagodniej, niż gdy zaatakuje kogoś z powodu jego płci czy wieku. Czy to jest logiczne i etycznie uzasadnione? Oczywiście, że nie jest. Bo dlaczego dokładnie taki sam atak ma być postrzegany różnie, skoro w obu przypadkach zaatakowany jest identycznie niewinnym człowiekiem. W czym "krzywy nos" zaatakowanego jest "gorszy" od jego wieku czy orientacji seksualnej? Dlaczego taka sama napaść na takiego samego człowieka ma być traktowana inaczej w zależności od tego, czego nienawidzi w nim atakujący?

Po drugie, sednem jest tu subiektywne pojęcie "nienawiści".

Jest oczywiste, że nikt nawołujący do nienawiści nie będzie krzyczał dosłownie "nawołuję do nienawiści!". Oznacza to nieuchronnie, że z tego, co powie lub napisze, musi być dopiero to "nawoływanie do nienawiści" wyinterpretowane. Czyli otwiera się ogromne pole dla dowolności i subiektywizmu. A gdy rządzi subiektywizm, będą nadużycia, naciągane oskarżenia i niesprawiedliwe wyroki. Przecież nie istnieje obiektywna miara nienawiści. Nawet samo słowo "nienawiść" jest nieprecyzyjne. Bo od którego momentu silna - ale niekaralna - niechęć przemienia się w karalną nienawiść?

 

Niebezpieczne narzędzie

Taki podwójny subiektywizm stwarza możliwości oskarżania ludzi oraz skazywania ich - za słowa - na podstawie widzimisię ich politycznych, ideowych czy światopoglądowych przeciwników. W idealnym świecie takie reguły prawne nie powodowałyby zagrożeń. Jednak nie żyjemy w idealnym świecie, a ponieważ przestępstwa wywołane nienawiścią są ścigane z urzędu, daje to machinie państwa kolejny, groźny instrument kontroli nad społeczeństwem. Natomiast partii sprawującej władzę - narzędzie do atakowania politycznych wrogów. A to nigdy nie jest zjawiskiem korzystnym dla sprawiedliwości i społecznego ładu. Czy to ma oznaczać, że można ludzi bezkarnie obrażać i poniżać? Nie. Tylko formą reakcji powinno być powództwo cywilne.

 

Cenzor "zainstalowany" w autorze

To wszystko odbywa się pod hasłem walki z "mową nienawiści". Jest to w rzeczywistości bardzo podstępna konstrukcja, służąca jako narzędzie zastępujące zakazaną przez Konstytucję cenzurę prewencyjną. Mechanizm jest dość prosty. Za czasów PRL-u, każda publiczna wypowiedź podlegała - przed opublikowaniem - ocenie specjalnego urzędu mieszczącego się przy ulicy Mysiej w Warszawie. Autor pisał, a urząd akceptował tekst (artykuł, książkę, także film, przedstawienie teatralne), albo go odrzucał. Obecnie groźba kar za wypowiadanie się w sposób mogący zostać uznany za "mowę nienawiści," stawia sobie za cel, żeby autor - generalnie, każdy wypowiadający się - miał tego cenzora w sobie, zamiast w gmachu przy ulicy Mysiej. To pozwala zachować pozory, że panuje wolność słowa. Że milczenie na określone tematy jest swobodną decyzją, a nie przymusem.

 

Przeciwnicy "kulturowego marksizmu" mają się bać

Trwa wojna kulturowa. Istnieją tematy niewygodne, bo ich poruszanie udowadnia brak rozsądku po stronie tzw. "kulturowych marksistów". Oni nie chcą sprzeciwu. Nie chcą polemiki. Dlatego wymyślili pojęcie "mowy nienawiści" i wprowadzili je do Kodeksu Karnego. Cel tej akcji? Żeby nikt nie śmiał wypowiadać się krytycznie na temat np. ideologii "genderyzmu" lub na temat wyimaginowanych kilkudziesięciu płci, czy okaleczania dzieci, którym wmówiono, że są innej płci niż ich płeć biologiczna. "Wewnętrzny cenzor" ostrzeże przed zabieraniem głosu w tych sprawach. Chodzi o to, żeby każdy, kto jest krytyczny wobec tych pomysłów, bał się, że zostanie oskarżony o "nawoływanie do nienawiści". I o stosowanie "mowy nienawiści". Przy tak rozciągliwych pojęciach, każdemu można udowodnić winę.

 

Cel jest sprytnie zamaskowany

Ponieważ nazywanie odbierania wolności słowa tym, czym w rzeczywistości jest, a więc atakiem na wolność słowa, mogłoby wywołać protesty, stosowana jest manipulacja. Odbieranie wolności odbywa się w przebraniu, czyli jako szlachetne bronienie słabych (są nimi te chronione grupy). Dzięki tej maskaradzie, nie budzi takich protestów, na jakie zasługuje. Bo każdy dostrzegający, że o odbieranie wolności słowa tu chodzi i wyrażający sprzeciw, zostanie oskarżony o... bronienie mowy nienawiści, czyli także samej nienawiści. A nienawiść ma fatalną opinię. Nikt nie chce być postrzegany w jednym szeregu z nienawiścią.

 

Czy wolność słowa naprawdę istnieje?

Artykuł 54 Konstytucji stwierdza, że "Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji". Wynika z tego, że Konstytucja zapewnia wolność słowa. Czy rzeczywiście?

Stosunek prawa do tak zwanej "mowy nienawiści" jest dobrym sprawdzianem, czy wolność słowa naprawdę istnieje. "Mowę nienawiści" potępiamy, penalizujemy, nie zgadzamy się z nią. W takim razie, jeśli tego, z czym się nie zgadzamy, nie broni wolność słowa, to jak można mówić o wolności słowa? Można mówić wówczas jedynie o wolności słowa wobec treści, z którymi się zgadzamy. A takie podejście jest cechą wszystkich - nawet najgorszych - despotów i tyranów. Oni też nie mieli nic przeciwko temu, z czym się zgadzali. Wniosek jest więc stanowczy: w Polsce nie ma wolności słowa. Bo co to za wolność słowa, która nie chroni przede wszystkim treści wywołujących sprzeciw, oburzenie, gniew!?

Przeciwko nowelizacji głosowali posłowie PiS i Konfederacji. Teraz ustawa idzie do Senatu. Docelowo - do Prezydenta, który może ją zawetować.



 

Polecane
Emerytury
Stażowe