Franciszek w Kurii Rzymskiej prosi o dobre mówienie o innych i komentuje niewpuszczenie kard. Pizzaballi do Gazy
Rozpoczynając swoje przemówienie do Kurii Rzymskiej Ojciec Święty nawiązał do słów dziekana Kolegium Kardynalskiego, kard,. Giovannie Battisty Re i odniósł się do sytuacji na Bliskim Wschodzie - uniemożliwienia przez władze Izraela Patriarsze Łacińskiemu Jerozolimy odwiedzenia parafii w Gazie i brutalnego bombardowania mieszkańców tego miasta.
Kardynał Re mówił o wojnie. Wczoraj nie wpuszczona Patriarchy do Gazy, jak to wcześniej obiecywano. Wczoraj zbombardowano dzieci. To jest okrucieństwo, to nie jest wojna. Chcę to powiedzieć, bo to dotyka serca, dziękuję za te słowa, dziękuję. Tytuł tegpo przemówienia jest następujący: Mówcie dobrze, a nie mówcie źle
Czytaj także: Vademecum Jubileuszu 2025. 7 najważniejszych informacji
Drodzy Bracia i Siostry!
Serdecznie dziękuję Kardynałowi Re za jego życzenia – on się nie starzeje - to piękne! Dziękuję Waszej Eminencji za wzór dyspozycyjności i miłości do Kościoła.
Kuria Rzymska składa się z wielu wspólnot pracy, mniej lub bardziej złożonych i licznych. Poszukując tematu do refleksji, który przyniósłby korzyść życiu wspólnotowemu w Kurii i jej różnym wymiarom, w tym roku wybrałem aspekt, który dobrze pasuje do Misterium Wcielenia, i od razu będzie to można dostrzec.
Pomyślałem o zagadnieniu: mówienie dobrze o innych i nie mówienie o nich źle. Jest to kwestia dotycząca wszystkich, także papieża – biskupów, księży, osób konsekrowanych, świeckich – i w odniesieniu do której wszyscy jesteśmy równi, ponieważ dotyka naszego człowieczeństwa.
Taka postawa, mówienia dobrze, a nie mówienia źle, jest wyrazem pokory, a pokora jest esencjalnym rysem Wcielenia, zwłaszcza misterium Narodzenia Pańskiego, do którego celebrowania przygotowujemy się. Wspólnota kościelna żyje w radosnej i braterskiej harmonii w takim stopniu, w jakim jej członkowie kroczą drogą pokory, wyrzekając się złego myślenia i mówienia źle o innych. Mówcie dobrze, a nie źle.
Św. Paweł, pisząc do wspólnoty w Rzymie, mówi: „Błogosławcie, a nie złorzeczcie” (Rz 12, 14). Tę zachętę możemy również rozumieć w następujący sposób: „Mówcie dobrze, a nie mówcie źle” o innych, w naszym przypadku o ludziach, którzy pracują z nami w biurze, o przełożonych, o kolegach, o wszystkich.
Na czym polega droga pokory – na oskarżaniu siebie
Podobnie jak uczyniłem to około 20 lat temu, na Zgromadzeniu diecezjalnym w Buenos Aires, tak też dzisiaj proponuję nam wszystkim, abyśmy praktykowali tę drogę pokory, abyśmy praktykowali oskarżanie samych siebie, zgodnie z nauczaniem starożytnych mistrzów duchowych, w szczególności Doroteusza z Gazy. Tak, właśnie z Gazy, miejsca, które obecnie jest synonimem śmierci i zniszczenia, ale które jest bardzo starożytnym miastem, gdzie w pierwszych wiekach chrześcijaństwa rozkwitały klasztory oraz świetlane postacie świętych i mistrzów. Doroteusz jest jednym z nich. W ślad za wielkimi Ojcami, takimi jak Bazyli i Ewagriusz, budował Kościół pouczeniami i listami pełnymi życiodajnych treści ewangelicznych. Dziś, w jego szkole, także i my możemy nauczyć się pokory w oskarżaniu samych siebie, aby nie mówić źle o bliźnim. W mowie potocznej, kiedy ktoś krytykuje, druga osoba myśli: jak dojdziemy do domu?
W jednym ze swoich pouczeń, Doroteusz mówi: „Kiedy pokornemu zdarzy się coś przykrego, on natychmiast bierze się do siebie: od razu osądza siebie i stwierdza, że na to zasłużył. Nie rzuca się z wymówkami na nikogo, nie spieszy zrzucać winy na innego, ale przechodzi nad tym spokojnie, nie doznając ucisku, a właśnie wielkiego pokoju. Dlatego też ani sam się nie gniewa, ani innych do gniewu nie pobudza” (Św. Doroteusz z Gazy, Nauki ascetyczne, tłum. S. Małgorzata Borkowska, OSB, Warszawa 1980, n. 30, s. 56).
I mówił dalej: „Nie pragnij poznać grzechów bliźniego i nie przyjmuj przeciwko niemu podejrzeń. A gdyby się zrodziły z powodu naszej grzeszności, staraj się zamienić je w myśli życzliwe” (tamże, n. 187, s. 148).
Oskarżanie samych siebie jest środkiem, ale jest niezbędne: jest zasadniczą postawą, w której może zakorzenić się decyzja powiedzenia „nie” indywidualizmowi, a „tak” duchowi wspólnotowemu, duchowi kościelnemu. Rzeczywiście, ten, kto praktykuje cnotę oskarżania siebie i praktykuje ją konsekwentnie, staje się wolnym od podejrzeń i nieufności i zostawia miejsce na działanie Boga, jedynego, który tworzy jedność serc. W ten sposób, jeśli każdy postępuje tą drogą, może narodzić się i wzrastać wspólnota, w której wszyscy są opiekunami siebie nawzajem i podążają razem w pokorze i miłości. Kiedy widzimy braki u danej osoby można rozmawiać o tym tylko z trzema osobami: z Bogiem, z daną osobą, a jeśli nie może rozmawiać z daną osobą, to z tym w danej wspólnocie, który może się tym zająć i z nikim więcej.
Zadajmy więc sobie pytanie: co jest podstawą tego stylu duchowego, oskarżania samego siebie? U podstaw jest wewnętrzne uniżenie, naznaczone ruchem Słowa Bożego, synkatabasis, czyli zstąpienie. Pokorne serce uniża się tak, jak Jezus, którego w tych dniach kontemplujemy w żłóbku.
Co czyni Bóg w obliczu dramatu ludzkości jakże często uciskanej przez zło? Czy staje ze swoją sprawiedliwością i sprowadza potępienie z wysoka? W pewnym sensie, tak oczekiwali Go prorocy, aż do Jana Chrzciciela. Ale Bóg jest Bogiem, Jego myśli nie są naszymi myślami, Jego drogi nie są naszymi drogami (por. Iz 55, 8). Jego świętość jest boska, i dlatego zdaje się paradoksalna w naszych oczach. Ruchem Najwyższego jest uniżenie się, uczynienie siebie małym jak ziarnko gorczycy, jak zalążek człowieka w łonie niewiasty. Niewidoczny. W ten sposób zaczyna brać na siebie ogromną, nieznośną masę grzechu świata. W uniżeniu się pomaga nam przystąpienie do sakramentu pojednania. Każdy może pomyśleć, kiedy ostatni raz się spowiadałem?
Temu ruchowi Boga odpowiada, w człowieku, oskarżenie samego siebie. Nie jest to przede wszystkim wydarzenie moralne: jest to wydarzenie teologalne – jak zawsze, jak w całym życiu chrześcijańskim; jest to dar Boga, dzieło Ducha Świętego, a do nas należy przyzwolenie, uczynienie swoim ruchu Boga, podjęcie Go, przyjęcie Go. To właśnie uczyniła Dziewica Maryja, która nie miała nic takiego, o co mogła by się oskarżać, lecz zgodziła się w pełni zaangażować w uniżenie Boga, w ogołocenie Syna, w zstąpienie Ducha Świętego. W tym sensie pokorę można nazwać cnotą teologalną. Chciałbym mimochodem wspomnieć o jednej rzeczy, niekiedy mówiłem o plotkowaniu, to zło, które niszczy życie społeczne, osłabia ludzkie serca i do niczego nie prowadzi. Ludzie mówią to bardzo dobrze, plotki to słaby argument. Uważajcie na to.
Pobłogosławieni błogosławmy
Drodzy bracia i siostry, Wcielenie Słowa pokazuje nam, że Bóg nas nie przeklął, lecz pobłogosławił. Co więcej, objawia nam, że w Bogu nie ma złorzeczenia, lecz tylko i zawsze błogosławieństwo.
Przychodzą na myśl pewne wyrażenia z Listów św. Katarzyny ze Sieny, jak choćby takie: „Wydaje się, że Bóg nie chce pamiętać o tym, jak Go obrażaliśmy i nie chce nas potępić na wieki, ale chce stale okazywać nam miłosierdzie” (List nr 15, tłum. Ludmiła Grygiel, Poznań 1988, s. 64-65). I powinniśmy mówić o miłosierdziu.
Ale tutaj odniesienie dotyczy szczególnie św. Pawła, fascynującego początku hymnu z Listu do Efezjan: „Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, On napełnił nas wszelkim błogosławieństwem duchowym na wyżynach niebieskich – w Chrystusie” (1, 3).
Oto fundament naszego dobrego mówienia: jesteśmy błogosławieni i jako tacy możemy błogosławić.
Wszyscy musimy być zanurzeni w tym misterium, w przeciwnym razie grozi nam, że wyschniemy, a wtedy staniemy się jak te suche, wyschnięte kanały, które nie niosą już nawet jednej kropli wody. A praca biurowa tutaj w Kurii jest często jałowa i na dłuższą metę wysycha, jeśli człowiek się nie doładowuje doświadczeniami duszpasterskimi, chwilami spotkania, przyjazną relacją, w bezinteresowności. A odnośnie doświadczeń duszpasterskich, szczególnie młodych pytam, czy mają jakieś doświadczenie duszpasterskie? To bardzo ważne.
Dlatego, przede wszystkim musimy co roku odprawiać ćwiczenia duchowe: aby zanurzyć się w łasce Bożej, zanurzyć się całkowicie. Dać się „nasączyć” Duchem Świętem, ożywiającej wodzie, w której każdy z nas jest chciany i kochany „od początku”. Wtedy, tak, jeśli nasze serce jest zanurzone w tym pierwotnym błogosławieństwie, to jesteśmy w stanie błogosławić wszystkich, nawet tych, którzy wydają nam się antypatyczni- taka jest rzeczywistość, nawet tych, którzy źle nas potraktowali, trzeba błogosławić.
Wzorem, na który trzeba spoglądać jest, jak zawsze, nasza Matka, Dziewica Maryja. Ona jest, w najpełniejszym sensie, Błogosławioną. Tak pozdrawia Ją Elżbieta, kiedy wita Ją w domu: „Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona!” (Łk 1, 42). I tak zwracamy się do Niej w Zdrowaś Maryjo. W Niej urzeczywistniło się „duchowe błogosławieństwo w Chrystusie”, z pewnością „w niebie”, przed czasem, ale także na ziemi, w historii, kiedy czas został „napełniony” obecnością Wcielonego Słowa (por. Ga 4, 4). On jest błogosławieństwem. Jest owocem, który błogosławi łono; Synem, który błogosławi Matkę: „córkę swego Syna, ponad wszelkie stworzenie skromną”, jak pisze Dante. I tak Maryja, Błogosławiona, przyniosła światu Błogosławieństwo, którym jest Jezus. W moim gabinecie jest pewien obraz wyrażający tę synkatabasis: Matką Bożą z rękami, jakby to były schody, a Dzieciątko schodzi po tych schodach. W jednej ręce ma prawo, druga ręka trzyma się matki, aby nie spaść, ale to jest funkcja Matki Bożej, aby przynosić Syna, i zostawić Go i to właśnie Ona czyni w naszych sercach.
Czytaj także: "Nie da się poskładać". Zbezczeszczono figurę Chrystusa na krzyżu w Sanktuarium JP2 w Krośnie
Twórcy błogosławieństwa
Siostry, bracia, patrzmy na Maryję, obraz i wzór Kościoła, dochodzimy do rozważenia eklezjalnego wymiaru mówienia dobrze. W naszym kontekście chciałbym podsumować to w następujący sposób: w Kościele, znaku i narzędziu Bożego błogosławieństwa dla ludzkości, wszyscy jesteśmy wezwani, aby stać się twórcami błogosławieństwa. Nie tylko błogosławiący, ale twórcy, jako nauczyciele, żyjąc jako twórcy błogosławieństwa, aby błogosławić.
Możemy wyobrazić sobie Kościół jako wielką rzekę, która rozgałęzia się na tysiące i tysiące strumieni, potoków, ruczajów – trochę jak dorzecze Amazonki – aby nawadniać cały świat Bożym błogosławieństwem, które wypływa z Misterium Paschalnego Chrystusa.
Kościół jawi się nam w ten sposób, jako wypełnienie planu, który Bóg objawił Abrahamowi od pierwszej chwili, gdy wezwał go do opuszczenia ziemi swoich ojców. Powiedział mu: „Uczynię z ciebie wielki naród i będę ci błogosławił, (…) Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi” (Rdz 12, 2-3). Ten zamysł przewodzi całej ekonomii przymierza Boga z Jego ludem, który jest „wybrany”, jesteśmy ludem wybranym, nie w sensie wykluczającym, lecz przeciwnie, w sensie, o którym po katolicku powiedzielibyśmy „sakramentalny”: to znaczy, sprawiając, aby dar docierał do wszystkich poprzez wyjątkowość przykładną, a może lepiej – świadczącą, męczeńską.
W ten sposób, w tajemnicy Wcielenia, Bóg pobłogosławił każdego mężczyznę i każdą kobietę, którzy przychodzą na ten świat, nie dekretem narzuconym odgórnie, ale poprzez ciało Jezusa, błogosławionego Baranka zrodzonego z Najświętszej Maryi (por. Św. Anzelm, Mowa 52).
Lubię myśleć o Kurii Rzymskiej jako o wielkim warsztacie, w którym jest wiele różnych funkcji, ale wszyscy pracują w tym samym celu: mówić dobrze, szerzyć błogosławieństwo Boga i Matki Kościoła w świecie.
W szczególności myślę o ukrytej pracy „minutanta” (pol. urzędnika) – jak tu mówimy, a widzę tu niektórych z nich, którzy są świetni – który przygotowuje list w swoim pokoju, aby chory, matka, ojciec, więzień, osoba starsza, dziecko otrzymali modlitwę i błogosławieństwo Papieża. Dziękuj za to, bo ja te listy podpisuję. A cóż to takiego? Czy nie jest to bycie twórcą błogosławieństwa? Minutanci są twórcami błogosławieństwa. Powiedziano mi, że pewien święty kapłan, który przed laty pracował w Sekretariacie Stanu, przykleił na drzwiach swojego pokoju kartkę z napisem: „Moja praca jest pokorna, upokorzona, upokarzająca”. Jest to z pewnością wizja nazbyt negatywna, ale jest w niej coś prawdziwego i coś dobrego. Powiedziałbym, że wyraża typowy styl rzemiosła Kurii, który należy jednak rozumieć w pozytywnym sensie: pokora jako droga mówienia dobrze. Droga Boga, który w Jezusie uniża się i przychodzi, aby zamieszkać w naszej ludzkiej kondycji, i w ten sposób nas błogosławi. Mogę to poświadczyć W ostatniej encyklice o Najświętszym Sercu Jezusowym, o której wspomniał kardynał Re, ilup tam pracowało? Ile szkiców poszło, wróciło? Wiele, wiele I z drobnymi rzeczami.
Najmilsi, dobrze jest pomyśleć, że poprzez codzienną pracę, zwłaszcza tę bardziej ukrytą, każdy z nas może przyczynić się do niesienia Bożego błogosławieństwa w świat. Ale musimy być w tym konsekwentni: nie możemy pisać błogosławieństw, a potem mówić źle o naszym bracie czy siostrze, niszczy błogosławieństwo. Oto więc życzenie: niech Pan, który narodził się dla nas w pokorze, pomoże nam być zawsze kobietami i mężczyznami mówiącymi dobrze.
Wszystkim życzę dobrych Świąt Bożego Narodzenia!
st