"Padać zaczęli nie ci w pierwszych szeregach, lecz w dalszych…". Dziś 54. rocznica Czarnego Czwartku

Komunistyczne władze w PRL-u rozkazały trzykrotnie strzelać do robotników. W Poznaniu w czerwcu 1956 r., na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. i na Śląsku w grudniu 1981 r. We wszystkich tych miejscach zginęli ludzie „za chleb i wolność, i nową Polskę”. We wszystkich tych miejscach stanęły krzyże…
Grudzień 1970 w Gdyni: Ciało Zbyszka Godlewskiego niesione przez demonstrantów
Grudzień 1970 w Gdyni: Ciało Zbyszka Godlewskiego niesione przez demonstrantów / fot. Wikimedia Commons/Edmund Pelpliński

Każda z tych tragedii, ofiary każdej z tych zbrodni doczekały się obrazu filmowego. Jeszcze w PRL, gdy wybuchła Solidarność, Andrzej Wajda nakręcił film „Człowiek z żelaza” będący kontynuacją „Człowieka z marmuru”; scenariusz do obu obrazów napisał Aleksander Ścibor-Rylski.

Gomułka musi odejść

Impulsem do strajków na Wybrzeżu stała się informacja z 12 grudnia 1970 r. o podwyżkach różnych artykułów, m.in. mięsa, mąki, ryb, powideł (staniały za to telewizory, pralki czy odkurzacze). Dwa dni później pracownicy Stoczni Gdańskiej rozpoczęli strajk. Domagali się nie tylko cofnięcia podwyżek, ale też regulacji systemu płac oraz zasad obliczania premii. Pojawiały się również głosy z żądaniami usunięcia ekipy Władysława Gomułki i Józefa Cyrankiewicza. Ponieważ nikt nie wyszedł do robotników, oni wyszli na ulice miasta, by iść pod budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Do zebranych próbował przemawiać Zenon Jundziłł, sekretarz KW do spraw organizacyjnych, ale tłum nie miał zamiaru go słuchać. Tego dnia doszło do pierwszych starć z milicją. Na drugi dzień do stoczniowców dołączyli robotnicy z innych zakładów pracy na Wybrzeżu.

Podpalono siedzibę komunistycznej partii w Gdańsku. „Dopiero po kilku godzinach oddziały milicji i wojska wyposażone m.in. w czołgi i transportery opancerzone zdołały odblokować oblegany przez tysiące ludzi gmach Komitetu. W toczonych tego dnia walkach po raz pierwszy doszło do użycia broni palnej, w rezultacie czego śmierć poniosło 8 demonstrantów” – piszą Antoni Dudek i Zdzisław Zblewski w książce „Utopia nad Wisłą”.

– Na przyzakładowym szpitalu zawieszono białe prześcieradła, na których krwią zamordowanych nakreślono czerwone krzyże. Tyle było prześcieradeł, ilu było zabitych – wspominała Anna Walentynowicz, późniejsza działaczka WZZ i Solidarności.

Bez Grudnia ’70 nie byłoby Sierpnia ’80

Jeszcze zanim „Człowiek z żelaza” trafił do kin, Wajda mówił w jednym z wywiadów: „Gdyby się te sceny [z Grudnia ’70] nie znalazły w filmie, nie byłoby jednego z dwu najważniejszych źródeł wydarzeń w Gdańsku. Ktoś, kto nie rozumie tego, co się stało w 1970 r., nie może pojąć tego, co stało się w 1980”. Reżyser kilku wybitnych filmów miał stuprocentową rację, mówiąc te słowa. Wiedzieli o tym również ci, którzy strajkowali w sierpniu 1980 r. Jeszcze zanim formalnie powstała Solidarność – 24 sierpnia 1980 r. Międzyzakładowy Komitet Strajkowy w Stoczni Gdańskiej im. Lenina podjął decyzję o wybudowaniu Pomnika Poległych Stoczniowców 1970 r. Jego uroczyste odsłonięcie nastąpiło w rocznicę masakry – 16 grudnia 1980 r. Również dzięki Solidarności – w czerwcu 1981 r. w Poznaniu odsłonięto Pomnik Poznańskiego Czerwca 1956. Tylko katowicki krzyż górujący nad kopalnią „Wujek” musiał czekać na wybudowanie i odsłonięcie do czasu, gdy Polska odzyskała niepodległość. I on stanął dzięki Solidarności, zarówno związkowej, jak i ludzkiej.

Mateusz Birkut to główny bohater „Człowieka z marmuru”, ojciec Maćka, jednego z głównych bohaterów „Człowieka z żelaza”, zginął w grudniu 1970 r. To pozwoliło scenarzyście i reżyserowi opowiedzieć o tamtej zbrodni. W filmie relacjonowała ją Irena Byrska (filmowa pani Hulewicz) redaktorowi Winkelowi, granemu przez Mariana Opanię. Kilka miesięcy później, gdy Wojciech Jaruzelski i inni towarzysze wprowadzili stan wojenny, by zdławić Solidarność, pani Irena jeździła na procesy związkowców, gdyż panowała opinia, że tam, gdzie jest pani Byrska, sąd łagodnie traktuje oskarżonych. Dlatego aktorka m.in. przyjechała w kwietniu 1984 r. do Katowic i była obecna na procesie Anny Walentynowicz, Ewy Tomaszewskiej i Kazimierza Świtonia. Wówczas troje „przestępców” zostało zwolnionych z aresztu ze względu na stan zdrowia, a w lipcu ich sprawa została umorzona na mocy amnestii.

Janek Wiśniewski padł…

– Za chwilę ludzie zaczęli znosić z pomostu rannych. Zatrzymywali samochody i z pomocą kierowców kładli tam rannych, aby zawieźć ich do szpitala. […] Mimo że strzały padały nadal, zobaczyłam, jak ludzie podnieśli z ziemi chłopaka, wzięli go na ramiona i sformowali pochód. Było widać, że on nie żyje – opowiadała Ewa Jażdżewska, która w 1980 r. zostanie działaczką Solidarności.

Tym zabitym był 18-letni robotnik portowy Zbigniew Godlewski. 17 grudnia jego ciało ułożono na drzwiach i niesiono ulicami miasta.
Przez wiele lat film Wajdy był jedynym fabularnym obrazem komunistycznej zbrodni z 1970 r., wyjątkowym obrazem nie tylko ze względu na scenariusz, reżysera i aktorów grających w filmie. Jest też wyjątkowy z powodu „Ballady o Janku Wiśniewskim” śpiewanej przez aktorkę Krystynę Jandę.

Po latach piosenkę zaśpiewał Kazik Staszewski. W jego wersji jest już mowa o „krwawym Kociołku, kacie Trójmiasta”, Janda tego nie śpiewa. Sam Kazik tak mówił trzynaście lat temu w rozmowie z Jackiem Cieślakiem w „Rzeczpospolitej” o interpretacji „Ballady” w wykonaniu Krystyny Jandy: „podobała mi się jej zadziorność. Nie było w niej martyrologicznego biadolenia, że biją naszych. Tylko gniew”. Zaś o samej piosence, że jest dla niego bardzo ważna, „wykonywaliśmy ją z kolegami na różnych nieformalnych imprezach, często a gęsto zakrapianych alkoholem, w domu akademickim przy ulicy Żwirki i Wigury w Warszawie. Stanowiła żelazny repertuar wraz z «Murami» Jacka Kaczmarskiego […]. Piosenka o Janku Wiśniewskim zawsze na mnie działała, zarówno pod względem emocjonalnym, jak i muzycznym”.

Piosenka została nagrana do filmu „Czarny czwartek” w reżyserii Antoniego Krauzego według scenariusza Michała S. Pruskiego i Mirosława Piepki. Film, jak większość fabuł historycznych – nie tylko polskich, ma swoje mankamenty, ale ostatecznie, jak napisał recenzent Łukasz Adamski: „«Czarny Czwartek» wali na kolana. Tylko czemu nie ma Jaruzela?”. Nie ma go w filmie, choć gdy 15 grudnia 1970 r. Władysław Gomułka, I sekretarz KC PZPR, podjął decyzję o bezwzględnej pacyfikacji strajków z pomocą wojska, spotkało się to z milczącą aprobatą reszty członków Biura Politycznego, w tym uczestniczącego w naradzie kierownictwa partii Wojciecha Jaruzelskiego. Wtedy żołnierzom, kierowanym na Wybrzeże, wydano ostrą amunicję.

Wynosili zabitych i płakali

– Ja sobie nawet nie zdawałem z tego sprawy, że tam człowiek w ogóle mógł zginąć. To w ogóle do głowy mi nie przychodziło. Pamiętam, jak myśmy tych ludzi wynosili i płakali. A ile krwi na tym pomoście było. Ja sam wyniosłem z osiem przynajmniej osób – opowiadał po latach Sławomir Grześkowiak, wówczas uczeń szkoły przy Stoczni im. Komuny Paryskiej.

Inny uczestnik tamtej tragedii Stanisław Kodzik wspominał: „…padać zaczęli nie ci w pierwszych szeregach, lecz w dalszych, bo oni strzelali w bruk, pociski odbijały się od kocich łbów i straszliwie raziły, bo najgorszy jest właśnie rykoszet, powoduje największe rany. Koło mnie jeden dostał w krtań, a drugi w nogę”.

Na początku lat 80. kilka podziemnych oficyn wydało opracowanie Leopolda Jerzewskiego „Spojrzenie z drugiej strony. Relacja z Gdańska 1970”. Za pseudonimem krył się jeden z najważniejszych polskich historyków XX wieku – Jerzy Łojek. Opracowanie po raz pierwszy ukazało się w podziemnym „Głosie”, a sam autor pisał we wstępie, że relacja ma „unikalną wartość historyczną”, ponieważ jest jedyną znaną dotąd opowieścią „człowieka, który w czasie tragicznych wydarzeń na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. znalazł się – mimowolnie zresztą – po «tamtej stronie» i brał udział w tłumieniu przemocą demonstracji robotniczych”. Relacja jest zapisem rozmowy Jerzego Łojka z żołnierzem – podoficerem Wojska Polskiego, dowodzącego plutonem, w której można przeczytać takie np. fragmenty:

„Mówiono nam o tym, że w Gdańsku i w ogóle na Wybrzeżu doszło do rozruchów. Że wystąpiły grupy autochtonów, przeciwne ustrojowi, socjalizmowi, które chcą dokonać przewrotu w Polsce podobnego temu, jaki nie udał się w Czechosłowacji. Że ci ludzie żądają uznania mniejszości narodowej niemieckiej w Gdańsku, że chodzą z transparentni domagającymi się Gdańska jako wolnego miasta”.

„Tak, byłem świadkiem tych wydarzeń, widziałem samochody, zresztą sam pomagałem przy zbieraniu ludzi z ulicy. To byli ranni i zwłoki…”, martwych „zbierano z ulicy i wnoszono na samochód”.

Rozmówca profesora Łojka po dwóch dniach na Wybrzeżu odmówił dalszego wykonywania rozkazów, został rozbrojony i internowany. Odszedł z wojska po kilku latach. Mówił, że zmusiło go do tego to, w czym brał udział i co widział w Grudniu ’70. Aby odreagować, zaczął pić i pisać kolejne podania o zwolnienia z wojska. Rozmowa z nim odbyła się w 1981 r., może później, gdyż mowa w niej o odsłoniętym Pomniku Poległych Stoczniowców w Gdańsku.

Według oficjalnych danych pacyfikacja robotniczego powstania przez milicję i wojsko w województwie gdańskim kosztowała życie 29 osób. 27 z nich to byli robotnicy, studenci i uczniowie. Rozmówca historyka uważał, że było o wiele więcej ofiar…

Jeżeli byli tacy, którzy zarzucali Łojkowi, że rozmawiał z kimś „z drugiej strony”, to nie mieli racji. Dla historyka ważne są różne relacje, nie tylko „ofiar”, ale i „katów”. Po prostu warto rozmawiać z każdym, wiedział to chociażby jeden z najlepszych polskich reportażystów Krzysztof Kąkolewski, który miał odwagę zapytać zbrodniarzy niemieckich „co u nich słychać?”.

„Kisiel” pisze powieść

Żołnierze „musieli strzelać do żywych ludzi, do swoich, bez wojny i jak się zaraz okazało, bez powodu, bez racji” – mówi jeden z bohaterów powieści „Śledztwo” Stefana Kisielewskiego, który 16 grudnia 1970 r. zapisał w swoim dzienniku: „Okazuje się, że wiadomości o rozruchach są prawdziwe: rzecz działa się w Gdańsku, był strajk, podobno podpalono KW, są zabici i ranni. Połączenia z Gdańskiem przerwane, słychać, że obowiązuje tam godzina policyjna. Nic pewnego dowiedzieć się nie można, bo nasza prasa i telewizja oczywiście milczą na ten temat (ich bezczelność nie ma granic), a Wolną Europę jakoś trudno złapać. W każdym razie coś się dzieje – doigrali się, bo tym razem, jak się zdaje, rzecz nie ma nic wspólnego z grupami inteligencji jak w roku 1968, lecz ma charakter czysto robotniczy”.

Cztery lata później paryska Kultura wydała jego „Śledztwo”. Autor przybrał pseudonim „Tomasz Staliński”. Była to kolejna powieść tego autora, wydana w Paryżu po „Widziane z góry” (1967), „Cienie w pieczarze” (1971) i „Romans zimowy” (1972). Potem jeszcze, w 1976 r., „Staliński” wyda „Ludzi w akwarium”.

„W «Śledztwie» […] ukazuje dochodzenie w sprawie masakry grudniowej roku 1970 i wysyła na Wybrzeże swego bohatera, partyjnego dziennikarza, niegdyś niezwykle bojowego, dziś odsuniętego na boczny tor, by sprawdzić, na ile mieliśmy do czynienia z polityczną prowokacją mającą na celu odsunięcie od władzy Gomułki, a na ile z paradoksalnym spełnieniem marksowskiego marzenia i z autentycznym buntem klasy robotniczej. Rozmowy z politykami, pracownikami stoczni, reprezentantami tajnych i jawnych służb, spacery po mieście, to wszystko rzeczywiście intrygujące zastępstwo reportażu śledczego, który nigdy nie miał szans na zaistnienie w peerelowskiej prasie…” – pisał krytyk literacki Andrzej Horubała.

„Kisiel” felietonistą i gawędziarzem był świetnym, ale nie prozaikiem. Jego powieści są często słowotokiem, przez który ciężko przebrnąć czytelnikowi, a nawet pojedyncze „smaczki” nie zniwelują przegadanej beletrystyki. Pomimo tego warto jednak sięgnąć po „Śledztwo”, chociażby dlatego, że powieść była pisana niemal „na gorąco” i można w niej znaleźć kilka ciekawych fragmentów, jak chociażby ten, w którym bohater książki mówi, że Grudzień ’70 „to był właśnie bunt robotników przeciw socjalizmowi, choć nie umieli tego tak nazwać. Bunt przeciw swojemu stanowi, bo tu trzeba być robotnikiem przez całe życie i wmawiają, że to «zaszczyt»…”. Władza komunistyczna „bezczelnie” wmawia robotnikom, że w kraju „rządzi proletariat, podczas gdy rządzi mafia – bez skrupułów”.

CZYTAJ TAKŻE: "Ta data to symbol zdrady polskiej racji stanu". Obchody upamiętniające ofiary stanu wojennego w Zabrzu - Zaborzu

CZYTAJ TAKŻE: 43. rocznica krwawej pacyfikacji kopalni "Wujek". Piotr Duda: Obecni rządzący są skłonni raczej chronić zbrodniarzy, niż służyć ich ofiarom


 

POLECANE
Tragiczne odkrycie nad rzeką Oława. Trwa akcja służb Wiadomości
Tragiczne odkrycie nad rzeką Oława. Trwa akcja służb

Nad rzeką Oława na Dolnym Śląsku doszło do tragicznego odkrycia. Policja i służby ratunkowe znalazły ciało około 40-letniej kobiety. Kilka dni wcześniej, niedaleko miejsca zdarzenia, znaleziono jej rzeczy osobiste, w tym torebkę i tajemniczy list adresowany do rodziny.

Węgierskie MSZ: Europa powinna się wreszcie obudzić pilne
Węgierskie MSZ: Europa powinna się wreszcie obudzić

Europa powinna się wreszcie obudzić po tym, jak pochodzący z Arabii Saudyjskiej mężczyzna wjechał w tłum ludzi na jarmarku bożonarodzeniowym w niemieckim Magdeburgu - napisał w mediach społecznościowych minister spraw zagranicznych Węgier Peter Szijjarto.

Klaudia El Dursi ogłosiła radosną nowinę. W sieci lawina gratulacji Wiadomości
Klaudia El Dursi ogłosiła radosną nowinę. W sieci lawina gratulacji

W sobotni poranek widzowie „Dzień Dobry TVN” mieli okazję usłyszeć wyjątkową wiadomość od Klaudii El Dursi.

Rumuńscy dziennikarze śledczy po anulowaniu wyników wyborów: wiemy kto opłacił kampanię na TikToku i nie jest to Rosja z ostatniej chwili
Rumuńscy dziennikarze śledczy po anulowaniu wyników wyborów: wiemy kto opłacił kampanię na TikToku i nie jest to Rosja

Pierwszą turę wyborów prezydenckich w Rumunii wygrał Călin Georgescu. Jednak wyniki wyborów zostały anulowane, nawet nie z powodu fałszerstw wyborczych, ale niejasnych oskarżeń o finansowanie przez Rosję filmików na TikToku. Rumuńscy dziennikarze podają zupełnie inną wersję.

Dramat polskiego piłkarza. Wyniesiono go na noszach z ostatniej chwili
Dramat polskiego piłkarza. Wyniesiono go na noszach

Podczas sobotniego meczu Serie A pomiędzy Torino FC a FC Bologna doszło do groźnej sytuacji. Sebastian Walukiewicz, polski obrońca drużyny z Turynu, musiał przedwcześnie opuścić boisko. W 35. minucie gry, bez kontaktu z przeciwnikiem, upadł na murawę, trzymając się za klatkę piersiową.

Podwójne zwycięstwo Igi Świątek w Abu Zabi gorące
Podwójne zwycięstwo Igi Świątek w Abu Zabi

Iga Świętek z teamu "Orłów" (Eagles) pokonała Kazaszkę Jelenę Rybakinę 6:3 z "Sokołów" (Falcons), a później Polka z Hiszpanką Paulą Badosą w deblu wygrały 6:2 z Rybakiną i Francuzką Caroline Garcią. "Orły" wygrały 20:15, ale nie są jeszcze pewne awansu do finału World Tennis League w Abu Zabi.

Niekompetentny głupiec. Elon Musk nie wytrzymał Wiadomości
"Niekompetentny głupiec". Elon Musk nie wytrzymał

Elon Musk, właściciel platformy X, w piątek zaapelował o ustąpienie kanclerza Niemiec Olafa Scholza. Komentarz miliardera pojawił się po tragicznym zamachu terrorystycznym w Magdeburgu, gdzie na świątecznym jarmarku rozpędzony samochód wjechał w tłum ludzi.

Radykalna decyzja Polskiego Związku Bokserskiego. Przystępuje do nowej federacji z ostatniej chwili
Radykalna decyzja Polskiego Związku Bokserskiego. Przystępuje do nowej federacji

W sobotę 21 grudnia Polski Związek Bokserski podjął decyzję o rezygnacji z członkostwa w International Boxing Association. Następnie delegaci Nadzwyczajnego Kongresu podjęli decyzję o dołączeniu do nowej światowej organizacji World Boxing.

Pogoda nas zaskoczy. IMGW wydał komunikat Wiadomości
Pogoda nas zaskoczy. IMGW wydał komunikat

Wystąpią opady deszczu, deszczu ze śniegiem, przelotnego śniegu; będzie to więc mieszanka wszystkich rodzajów opadów – powiedziała synoptyk Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej Ewa Łapińska. W najbliższych dniach również mieszane opady i mieszana temperatura.

Agnieszka Holland chciała zbudować własny Kościół Wiadomości
Agnieszka Holland chciała zbudować własny Kościół

Reżyser Agnieszka Holland, która była autorką m.in. "Zielonej granicy", stwierdziła, że nie należy do żadnej grupy wyznaniowej. Wyznała także, że myślała nad założeniem własnego kościoła.

REKLAMA

"Padać zaczęli nie ci w pierwszych szeregach, lecz w dalszych…". Dziś 54. rocznica Czarnego Czwartku

Komunistyczne władze w PRL-u rozkazały trzykrotnie strzelać do robotników. W Poznaniu w czerwcu 1956 r., na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. i na Śląsku w grudniu 1981 r. We wszystkich tych miejscach zginęli ludzie „za chleb i wolność, i nową Polskę”. We wszystkich tych miejscach stanęły krzyże…
Grudzień 1970 w Gdyni: Ciało Zbyszka Godlewskiego niesione przez demonstrantów
Grudzień 1970 w Gdyni: Ciało Zbyszka Godlewskiego niesione przez demonstrantów / fot. Wikimedia Commons/Edmund Pelpliński

Każda z tych tragedii, ofiary każdej z tych zbrodni doczekały się obrazu filmowego. Jeszcze w PRL, gdy wybuchła Solidarność, Andrzej Wajda nakręcił film „Człowiek z żelaza” będący kontynuacją „Człowieka z marmuru”; scenariusz do obu obrazów napisał Aleksander Ścibor-Rylski.

Gomułka musi odejść

Impulsem do strajków na Wybrzeżu stała się informacja z 12 grudnia 1970 r. o podwyżkach różnych artykułów, m.in. mięsa, mąki, ryb, powideł (staniały za to telewizory, pralki czy odkurzacze). Dwa dni później pracownicy Stoczni Gdańskiej rozpoczęli strajk. Domagali się nie tylko cofnięcia podwyżek, ale też regulacji systemu płac oraz zasad obliczania premii. Pojawiały się również głosy z żądaniami usunięcia ekipy Władysława Gomułki i Józefa Cyrankiewicza. Ponieważ nikt nie wyszedł do robotników, oni wyszli na ulice miasta, by iść pod budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Do zebranych próbował przemawiać Zenon Jundziłł, sekretarz KW do spraw organizacyjnych, ale tłum nie miał zamiaru go słuchać. Tego dnia doszło do pierwszych starć z milicją. Na drugi dzień do stoczniowców dołączyli robotnicy z innych zakładów pracy na Wybrzeżu.

Podpalono siedzibę komunistycznej partii w Gdańsku. „Dopiero po kilku godzinach oddziały milicji i wojska wyposażone m.in. w czołgi i transportery opancerzone zdołały odblokować oblegany przez tysiące ludzi gmach Komitetu. W toczonych tego dnia walkach po raz pierwszy doszło do użycia broni palnej, w rezultacie czego śmierć poniosło 8 demonstrantów” – piszą Antoni Dudek i Zdzisław Zblewski w książce „Utopia nad Wisłą”.

– Na przyzakładowym szpitalu zawieszono białe prześcieradła, na których krwią zamordowanych nakreślono czerwone krzyże. Tyle było prześcieradeł, ilu było zabitych – wspominała Anna Walentynowicz, późniejsza działaczka WZZ i Solidarności.

Bez Grudnia ’70 nie byłoby Sierpnia ’80

Jeszcze zanim „Człowiek z żelaza” trafił do kin, Wajda mówił w jednym z wywiadów: „Gdyby się te sceny [z Grudnia ’70] nie znalazły w filmie, nie byłoby jednego z dwu najważniejszych źródeł wydarzeń w Gdańsku. Ktoś, kto nie rozumie tego, co się stało w 1970 r., nie może pojąć tego, co stało się w 1980”. Reżyser kilku wybitnych filmów miał stuprocentową rację, mówiąc te słowa. Wiedzieli o tym również ci, którzy strajkowali w sierpniu 1980 r. Jeszcze zanim formalnie powstała Solidarność – 24 sierpnia 1980 r. Międzyzakładowy Komitet Strajkowy w Stoczni Gdańskiej im. Lenina podjął decyzję o wybudowaniu Pomnika Poległych Stoczniowców 1970 r. Jego uroczyste odsłonięcie nastąpiło w rocznicę masakry – 16 grudnia 1980 r. Również dzięki Solidarności – w czerwcu 1981 r. w Poznaniu odsłonięto Pomnik Poznańskiego Czerwca 1956. Tylko katowicki krzyż górujący nad kopalnią „Wujek” musiał czekać na wybudowanie i odsłonięcie do czasu, gdy Polska odzyskała niepodległość. I on stanął dzięki Solidarności, zarówno związkowej, jak i ludzkiej.

Mateusz Birkut to główny bohater „Człowieka z marmuru”, ojciec Maćka, jednego z głównych bohaterów „Człowieka z żelaza”, zginął w grudniu 1970 r. To pozwoliło scenarzyście i reżyserowi opowiedzieć o tamtej zbrodni. W filmie relacjonowała ją Irena Byrska (filmowa pani Hulewicz) redaktorowi Winkelowi, granemu przez Mariana Opanię. Kilka miesięcy później, gdy Wojciech Jaruzelski i inni towarzysze wprowadzili stan wojenny, by zdławić Solidarność, pani Irena jeździła na procesy związkowców, gdyż panowała opinia, że tam, gdzie jest pani Byrska, sąd łagodnie traktuje oskarżonych. Dlatego aktorka m.in. przyjechała w kwietniu 1984 r. do Katowic i była obecna na procesie Anny Walentynowicz, Ewy Tomaszewskiej i Kazimierza Świtonia. Wówczas troje „przestępców” zostało zwolnionych z aresztu ze względu na stan zdrowia, a w lipcu ich sprawa została umorzona na mocy amnestii.

Janek Wiśniewski padł…

– Za chwilę ludzie zaczęli znosić z pomostu rannych. Zatrzymywali samochody i z pomocą kierowców kładli tam rannych, aby zawieźć ich do szpitala. […] Mimo że strzały padały nadal, zobaczyłam, jak ludzie podnieśli z ziemi chłopaka, wzięli go na ramiona i sformowali pochód. Było widać, że on nie żyje – opowiadała Ewa Jażdżewska, która w 1980 r. zostanie działaczką Solidarności.

Tym zabitym był 18-letni robotnik portowy Zbigniew Godlewski. 17 grudnia jego ciało ułożono na drzwiach i niesiono ulicami miasta.
Przez wiele lat film Wajdy był jedynym fabularnym obrazem komunistycznej zbrodni z 1970 r., wyjątkowym obrazem nie tylko ze względu na scenariusz, reżysera i aktorów grających w filmie. Jest też wyjątkowy z powodu „Ballady o Janku Wiśniewskim” śpiewanej przez aktorkę Krystynę Jandę.

Po latach piosenkę zaśpiewał Kazik Staszewski. W jego wersji jest już mowa o „krwawym Kociołku, kacie Trójmiasta”, Janda tego nie śpiewa. Sam Kazik tak mówił trzynaście lat temu w rozmowie z Jackiem Cieślakiem w „Rzeczpospolitej” o interpretacji „Ballady” w wykonaniu Krystyny Jandy: „podobała mi się jej zadziorność. Nie było w niej martyrologicznego biadolenia, że biją naszych. Tylko gniew”. Zaś o samej piosence, że jest dla niego bardzo ważna, „wykonywaliśmy ją z kolegami na różnych nieformalnych imprezach, często a gęsto zakrapianych alkoholem, w domu akademickim przy ulicy Żwirki i Wigury w Warszawie. Stanowiła żelazny repertuar wraz z «Murami» Jacka Kaczmarskiego […]. Piosenka o Janku Wiśniewskim zawsze na mnie działała, zarówno pod względem emocjonalnym, jak i muzycznym”.

Piosenka została nagrana do filmu „Czarny czwartek” w reżyserii Antoniego Krauzego według scenariusza Michała S. Pruskiego i Mirosława Piepki. Film, jak większość fabuł historycznych – nie tylko polskich, ma swoje mankamenty, ale ostatecznie, jak napisał recenzent Łukasz Adamski: „«Czarny Czwartek» wali na kolana. Tylko czemu nie ma Jaruzela?”. Nie ma go w filmie, choć gdy 15 grudnia 1970 r. Władysław Gomułka, I sekretarz KC PZPR, podjął decyzję o bezwzględnej pacyfikacji strajków z pomocą wojska, spotkało się to z milczącą aprobatą reszty członków Biura Politycznego, w tym uczestniczącego w naradzie kierownictwa partii Wojciecha Jaruzelskiego. Wtedy żołnierzom, kierowanym na Wybrzeże, wydano ostrą amunicję.

Wynosili zabitych i płakali

– Ja sobie nawet nie zdawałem z tego sprawy, że tam człowiek w ogóle mógł zginąć. To w ogóle do głowy mi nie przychodziło. Pamiętam, jak myśmy tych ludzi wynosili i płakali. A ile krwi na tym pomoście było. Ja sam wyniosłem z osiem przynajmniej osób – opowiadał po latach Sławomir Grześkowiak, wówczas uczeń szkoły przy Stoczni im. Komuny Paryskiej.

Inny uczestnik tamtej tragedii Stanisław Kodzik wspominał: „…padać zaczęli nie ci w pierwszych szeregach, lecz w dalszych, bo oni strzelali w bruk, pociski odbijały się od kocich łbów i straszliwie raziły, bo najgorszy jest właśnie rykoszet, powoduje największe rany. Koło mnie jeden dostał w krtań, a drugi w nogę”.

Na początku lat 80. kilka podziemnych oficyn wydało opracowanie Leopolda Jerzewskiego „Spojrzenie z drugiej strony. Relacja z Gdańska 1970”. Za pseudonimem krył się jeden z najważniejszych polskich historyków XX wieku – Jerzy Łojek. Opracowanie po raz pierwszy ukazało się w podziemnym „Głosie”, a sam autor pisał we wstępie, że relacja ma „unikalną wartość historyczną”, ponieważ jest jedyną znaną dotąd opowieścią „człowieka, który w czasie tragicznych wydarzeń na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. znalazł się – mimowolnie zresztą – po «tamtej stronie» i brał udział w tłumieniu przemocą demonstracji robotniczych”. Relacja jest zapisem rozmowy Jerzego Łojka z żołnierzem – podoficerem Wojska Polskiego, dowodzącego plutonem, w której można przeczytać takie np. fragmenty:

„Mówiono nam o tym, że w Gdańsku i w ogóle na Wybrzeżu doszło do rozruchów. Że wystąpiły grupy autochtonów, przeciwne ustrojowi, socjalizmowi, które chcą dokonać przewrotu w Polsce podobnego temu, jaki nie udał się w Czechosłowacji. Że ci ludzie żądają uznania mniejszości narodowej niemieckiej w Gdańsku, że chodzą z transparentni domagającymi się Gdańska jako wolnego miasta”.

„Tak, byłem świadkiem tych wydarzeń, widziałem samochody, zresztą sam pomagałem przy zbieraniu ludzi z ulicy. To byli ranni i zwłoki…”, martwych „zbierano z ulicy i wnoszono na samochód”.

Rozmówca profesora Łojka po dwóch dniach na Wybrzeżu odmówił dalszego wykonywania rozkazów, został rozbrojony i internowany. Odszedł z wojska po kilku latach. Mówił, że zmusiło go do tego to, w czym brał udział i co widział w Grudniu ’70. Aby odreagować, zaczął pić i pisać kolejne podania o zwolnienia z wojska. Rozmowa z nim odbyła się w 1981 r., może później, gdyż mowa w niej o odsłoniętym Pomniku Poległych Stoczniowców w Gdańsku.

Według oficjalnych danych pacyfikacja robotniczego powstania przez milicję i wojsko w województwie gdańskim kosztowała życie 29 osób. 27 z nich to byli robotnicy, studenci i uczniowie. Rozmówca historyka uważał, że było o wiele więcej ofiar…

Jeżeli byli tacy, którzy zarzucali Łojkowi, że rozmawiał z kimś „z drugiej strony”, to nie mieli racji. Dla historyka ważne są różne relacje, nie tylko „ofiar”, ale i „katów”. Po prostu warto rozmawiać z każdym, wiedział to chociażby jeden z najlepszych polskich reportażystów Krzysztof Kąkolewski, który miał odwagę zapytać zbrodniarzy niemieckich „co u nich słychać?”.

„Kisiel” pisze powieść

Żołnierze „musieli strzelać do żywych ludzi, do swoich, bez wojny i jak się zaraz okazało, bez powodu, bez racji” – mówi jeden z bohaterów powieści „Śledztwo” Stefana Kisielewskiego, który 16 grudnia 1970 r. zapisał w swoim dzienniku: „Okazuje się, że wiadomości o rozruchach są prawdziwe: rzecz działa się w Gdańsku, był strajk, podobno podpalono KW, są zabici i ranni. Połączenia z Gdańskiem przerwane, słychać, że obowiązuje tam godzina policyjna. Nic pewnego dowiedzieć się nie można, bo nasza prasa i telewizja oczywiście milczą na ten temat (ich bezczelność nie ma granic), a Wolną Europę jakoś trudno złapać. W każdym razie coś się dzieje – doigrali się, bo tym razem, jak się zdaje, rzecz nie ma nic wspólnego z grupami inteligencji jak w roku 1968, lecz ma charakter czysto robotniczy”.

Cztery lata później paryska Kultura wydała jego „Śledztwo”. Autor przybrał pseudonim „Tomasz Staliński”. Była to kolejna powieść tego autora, wydana w Paryżu po „Widziane z góry” (1967), „Cienie w pieczarze” (1971) i „Romans zimowy” (1972). Potem jeszcze, w 1976 r., „Staliński” wyda „Ludzi w akwarium”.

„W «Śledztwie» […] ukazuje dochodzenie w sprawie masakry grudniowej roku 1970 i wysyła na Wybrzeże swego bohatera, partyjnego dziennikarza, niegdyś niezwykle bojowego, dziś odsuniętego na boczny tor, by sprawdzić, na ile mieliśmy do czynienia z polityczną prowokacją mającą na celu odsunięcie od władzy Gomułki, a na ile z paradoksalnym spełnieniem marksowskiego marzenia i z autentycznym buntem klasy robotniczej. Rozmowy z politykami, pracownikami stoczni, reprezentantami tajnych i jawnych służb, spacery po mieście, to wszystko rzeczywiście intrygujące zastępstwo reportażu śledczego, który nigdy nie miał szans na zaistnienie w peerelowskiej prasie…” – pisał krytyk literacki Andrzej Horubała.

„Kisiel” felietonistą i gawędziarzem był świetnym, ale nie prozaikiem. Jego powieści są często słowotokiem, przez który ciężko przebrnąć czytelnikowi, a nawet pojedyncze „smaczki” nie zniwelują przegadanej beletrystyki. Pomimo tego warto jednak sięgnąć po „Śledztwo”, chociażby dlatego, że powieść była pisana niemal „na gorąco” i można w niej znaleźć kilka ciekawych fragmentów, jak chociażby ten, w którym bohater książki mówi, że Grudzień ’70 „to był właśnie bunt robotników przeciw socjalizmowi, choć nie umieli tego tak nazwać. Bunt przeciw swojemu stanowi, bo tu trzeba być robotnikiem przez całe życie i wmawiają, że to «zaszczyt»…”. Władza komunistyczna „bezczelnie” wmawia robotnikom, że w kraju „rządzi proletariat, podczas gdy rządzi mafia – bez skrupułów”.

CZYTAJ TAKŻE: "Ta data to symbol zdrady polskiej racji stanu". Obchody upamiętniające ofiary stanu wojennego w Zabrzu - Zaborzu

CZYTAJ TAKŻE: 43. rocznica krwawej pacyfikacji kopalni "Wujek". Piotr Duda: Obecni rządzący są skłonni raczej chronić zbrodniarzy, niż służyć ich ofiarom



 

Polecane
Emerytury
Stażowe