Lewica skazana jest na polityczną zagładę

Lewica parlamentarna na własne życzenie znajduje się w bardzo trudnym położeniu. Każdy jej ruch wiąże się z dużym politycznym ryzykiem. Jeśli jednak nie zrobi nic, skazana jest na polityczną zagładę.
Lewica  Lewica skazana jest na polityczną zagładę
Lewica / Paweł Supernak PAP

 Od 2005 roku, gdy kończy się kolejna kampania wyborcza, komentatorzy zastanawiają się, kto wygrał, kto przegrał i… dlaczego lewicy tak słabo poszło. Choć rzecz jasna były wyjątki od tej reguły (dobry wynik Grzegorza Napieralskiego w wyborach prezydenckich w 2010 roku, triumfalny powrót lewicy do parlamentu z dobrym dwucyfrowym wynikiem w 2019 roku), to ostatecznie okazywały się jedynie polityczną jaskółką, która tej formacji wiosny nie przyniosła. Ostatnie wybory samorządowe nie były wyjątkiem. 

Czytaj także: Strefy Czystego Absurdu - włodarze miast pozostają głusi na głos mieszkańców

 

Trzecia droga do klęski

 

Lewica poniosła klęskę, a na łamach prasy pojawiło się wiele tekstów i analiz szukających przyczyny tego faktu. Co wynika z tych analiz? W dużej części diagnozy są znane i powtarzane od lat. Lewica w Polsce ma problemy, bo niemal wszędzie na świecie je ma. Można zrozumieć genezę tej słabości, cofając się do początków XXI wieku. Lewica w Europie Zachodniej, próbując walczyć z odnoszącymi wówczas sukcesy neoliberałami, kradnie im ich intelektualny dorobek oraz sposób opisywania świata. Tak powstała ideologia tzw. trzeciej drogi. Ogólnie rzecz ujmując, polegało to na swoistym mariażu liberalnego modelu gospodarki z lewicowym liberalizmem światopoglądowym. W ten sposób lewica weszła do kapitalistycznego mainstreamu, legitymując się jako formacja, która lepiej niż prawica rozumie współczesny kapitalizm i wyzwania stojące przed światem wobec narastającej globalizacji. Odpowiedzią na owe wyzwania miało być przeniesienie obowiązku świadczenia usług socjalnych z państwa na podmioty prywatne (organizacje charytatywne), obniżanie podatków, powszechna prywatyzacja oraz deregulacja rynku pracy, która w połączeniu z polityką integracyjną Unii Europejskiej (otwarcie rynków pracy) miała być skutecznym sposobem walki z bezrobociem. Ideę walki klasowej (w końcu w postnowoczesnych czasach miały zniknąć tradycyjnie rozumiane klasy społeczne) zastąpiła walka o emancypację jednostki. Lewica uwierzyła również w neoliberalną obietnicę merytokratycznego systemu, w którym zdobycie wykształcenia gwarantuje dobrą pracę, a ciężka praca zawsze się przełoży na wzrost zamożności. Dlatego nowa polityka zakładała też wzrost nakładów na naukę i edukację, które z kolei miały stanowić najlepszą drogę do zdobycia pracy i awansu społecznego dla grup gorzej uprzywilejowanych. Oczywiście cała neoliberalna wizja świata, której zaczęła bronić lewica, opierała się w dużej mierze na fantazjach, mitach i obietnicach bez pokrycia. Te, z coraz większym politycznym sukcesem, zaczęła piętnować tzw. populistyczna prawica, która – dzięki temu – w dużej mierze zabrała lewicy jej tradycyjny elektorat. Do dziś na lewicy można usłyszeć narzekania na to, że „prawica ukradła jej część tożsamości”. Otóż, niestety, nic nie ukradła. Lewica sama ją porzuciła. Można powiedzieć, że porzucając tę część tożsamości i zastępując ją inną, lewica zdradziła własne idee, swój elektorat, a także… samą siebie. W Polsce ideologią „trzeciej drogi” najbardziej uwiedziony był (co często sam podkreślał) Leszek Miller. W rezultacie kierowany przez niego SLD z formacji, która w 2001 roku wygrała wybory z poparciem 41,04%, już po czterech latach rządów zjechała do poparcia 11,31% – a później było jeszcze gorzej. O ile więc globalne trendy i kłopoty lewicy w całej Europie stanowią część odpowiedzi na pytanie o słabą kondycję lewicy parlamentarnej w Polsce, o tyle nie jest to cała odpowiedź. By ją poznać, warto przyjrzeć się formacjom tworzącym lewicę w Polsce. 

[Felieton „TS”] Magdalena Okraska: Pracownik znowu niepotrzebny?

 

Trzy lewice

 

Koalicję lewicową, po czterech latach braku jakiekolwiek formalnej lewicy w parlamencie, tworzyły (nie licząc mniejszych podmiotów) trzy duże lewicowe formacje: Sojusz Lewicy Demokratycznej, Wiosna Roberta Biedronia i Partia Razem. 

SLD to formacja, którą na przestrzeni lat cechowały z jednej strony pewne lewicowe odruchy, z drugiej zaś bezideowy pragmatyzm partii władzy. Jeśli chcemy zrozumieć obie te postawy, warto przyjrzeć się kwestiom języka (który zawsze jest pierwszym narzędziem polityki) używanego jeszcze przez… Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą. O ile lata 70. są dominacją języka modernizacji i zaspokajania potrzeb, o tyle w latach 80. do polityki zaczyna wchodzić język racji stanu, odpowiedzialności za naród i język niechęci wobec „roszczeń”. W SLD (a wcześniej SdRP), który swoją pamięcią instytucjonalną sięga jeszcze PZPR-u, obie te tożsamości były silne. Pierwsza z nich powodowała, że partia ta, zwłaszcza we wczesnych latach 90., potrafiła być wyrazistą partią protestu krytykującą model polskiej transformacji gospodarczej (hasło wyborcze SLD z 1991 roku: „Tak dłużej być nie może, nie obronisz się sam”, jest świetnym przykładem takiej krytyki). Druga, która ostatecznie okazała się silniejsza, powodowała proces psychologicznej osmozy między SLD-owską lewicą a postsolidarnościowymi liberałami. W rezultacie wielu prominentnych działaczy Sojuszu traktowało społeczny charakter swojej partii jako sztafaż, zło konieczne, pewną maskę, którą trzeba nosić. Dlatego też w sytuacji kryzysu na lewicy i wobec braku przywiązania do jakkolwiek rozumianej lewicowej tożsamości część SLD-owców czuła się częścią liberalnej elity. Stąd też nikogo nie powinno dziwić, że tacy ludzie, jak Dariusz Rosatii, Bartosz Arłukowicz, Danuta Hübner czy wielu innych, są już częścią liberalnego mainstreamu. Zabieganie przez Włodzimierza Czarzastego u Donalda Tuska, by ten zgodził się wpuścić lewicę na swoje listy, jest tylko dalszą konsekwencją tego procesu. 

Strategią Wiosny, od samego początku istnienia tej formacji, był mocny zwrot w stronę liberalnego populizmu. Liderzy tego ugrupowania najwidoczniej uznali, że przy jego pomocy uwiodą wielkomiejski elektorat liberalny, a ten zostanie przy nich, bo są „fajniejsi” od politycznie zużytej Platformy. Partię, która swego czasu chwaliła się w mediach społecznościowych, że wprawdzie nie zlikwiduje umów śmieciowych, ale zapewni ludziom na nich pracujących... płatny urlop, trudno było podejrzewać o przesadnie przemyślany program. W jej stricte postpolitycznej tożsamości było mniej z lewicy niż w SLD. Gdy ostatecznie walka z liberałami o elektorat wielkomiejski poniosła klęskę, Wiosna wybrała drogę zjednoczenia (najpierw na zasadzie koalicji, a później już w formie instytucjonalnej) z formacją Włodzimierza Czarzastego. Dziś jej lider, zdaje się, chciałby tego samego procesu z formacją Donalda Tuska. 

Partia Razem w zamyśle swoich twórców powstała jako ideowa odpowiedź na bezideowość istniejącej lewicy. Od początku jej istnienia politycy tej formacji ustawiali się w kontrze nie tylko wobec prawicy, ale także (czasem nawet bardziej) wobec najsilniejszej politycznej lewicy – SLD. Ich przeciwnicy zarzucali im, że choć nazywają się „Razem”, to są we wszystkim „osobno” oraz że brak umiejętności współpracy skazuje ich na trwały polityczny margines. Politycy Razem, którzy z początku deklarowali, że są nastawieni na długi polityczny marsz, po kiepskich wynikach wyborów samorządowych z 2018 roku (Razem zdobyło 1,57%) zmienili jeden ze swoich żelaznych politycznych paradygmatów i rok później wystartowali w koalicji z Wiosną i znienawidzonym swego czasu SLD.

Można było uwierzyć, że ten sojusz się uda i przyniesie Polsce sensowną lewicę. Biorąc pod uwagę bardzo dobry wynik (12,56%) lewicowej koalicji, wielu w to uwierzyło. Ostatecznie, czy te formacje nie mogły wymienić się nawzajem tym, co w każdej było najlepsze? Razem mogłoby się nauczyć od SLD pragmatyki rządzenia oraz wzbogacić własne postulaty o element realpolitik. SLD pod wpływem Razem mogłoby przypomnieć sobie, czym jest lewicowa tożsamość oraz nauczyć się, że polityczna pragmatyka pozbawiona idei zawsze, prędzej czy później, zamieni się w cynizm. A być może Wiosna, która pod wpływem obu formacji nabrałaby trochę politycznej powagi, mogłaby im przynieść część progresywnego wielkomiejskiego elektoratu. Nic takiego się nie wydarzyło. Dla Razem koalicja ta wiązała się z częściową rezygnacją z własnej tożsamości. W rzeczywistości są w miejscu, które krępuje ich politycznie, a także, od jakiegoś czasu, intelektualnie. Dla SLD koalicja z Razem i wchłonięcie Wiosny okazały się ostatecznym potwierdzeniem, że rezygnacja z własnej tożsamości na rzecz „politycznej pragmatyki” to po prostu dorosła polityka, która odróżnia formacje dojrzałe od niedojrzałych. Dla Wiosny zaś koalicja z Razem i polityczna symbioza z SLD okazały się… potwierdzeniem, że od początku mieli rację, nie mając w istocie żadnej tożsamości.

Co dalej?


Partie lewicowe połączyły siły pragmatycznie, ale nie powstała z tego nowa polityczna jakość – formacja, która chce istnieć, mówić własnym głosem i być niezależnym biegunem na scenie politycznej. Powstała dziwna i niespójna koalicja, z której 2/3 marzy o byciu wchłoniętym przez liberalny mainstream, a 1/3 nie potrafi odnaleźć własnego miejsca, będąc zarazem w koalicji, jak i w opozycji. Trudno, by wyborcy pokochali ugrupowanie, które samo siebie nie kocha. Do tego nieustanne ściganie się z KO na antypisizm. Gdy rozmawiam z politykami lewicy, mówią mi: „Musimy być przede wszystkim antypisem, bo tego oczekują od nas nasi wyborcy”.

Odpowiadam wtedy: „Owszem – ci, którzy wam zostali, ale czy wcześniej nie odstraszyliście od siebie wielu innych?”. W tym sensie lewica jest jak kobieta, która nie potrafi odejść z toksycznego związku, bo nie wierzy, że ktokolwiek inny mógłby ją pokochać. Jaki jest sens w trwaniu przy elektoracie, który i tak topnieje z wyborów na wybory? Czy nie warto jednak spróbować zawalczyć o szerszy? Oczywiście, w obecnej sytuacji jest to ruch bardzo ryzykowny – nowy elektorat może nie dać się lewicy przekonać, a dotychczasowy – odpłynąć od niej jeszcze szybciej. Jednak na dłuższą metę nie ma wyboru. Dalsze trwanie przy obecnej polityce to dla lewicy pewna śmierć.
 


Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

POLECANE
Kolizja łodzi na Dunaju. Są ofiary śmiertelne i zaginieni z ostatniej chwili
Kolizja łodzi na Dunaju. Są ofiary śmiertelne i zaginieni

Dwie osoby zginęły, a pięć innych uznano za zaginione zapewne w wyniku zderzenia małej motorówki ze statkiem wycieczkowym na Dunaju na północ od Budapesztu, które miało miejsce w sobotę późnym wieczorem – podała węgierska policja.

To skandal. Znany pięściarz wyprowadzony z samolotu z ostatniej chwili
"To skandal". Znany pięściarz wyprowadzony z samolotu

Były zawodowy mistrz świata wagi ciężkiej Tomasz Adamek opowiedział, co spotkało go w samolocie. Znany pięściarz zaplanował powrót do domu w Stanach Zjednoczonych, kiedy spotkała go niemiła przygoda.

Zamach na premiera Słowacji. Nowy trop śledczych z ostatniej chwili
Zamach na premiera Słowacji. Nowy trop śledczych

Ministrowie spraw wewnętrznych i obrony Słowacji Matusz Szutaj Esztok i Robert Kaliniak powiedzieli w niedzielę, że policja zaczęła pracować nad nową wersją śledczą.

Katastrofa lotnicza w Iranie. Na pokładzie prezydent Ebrahim Raisi z ostatniej chwili
Katastrofa lotnicza w Iranie. Na pokładzie prezydent Ebrahim Raisi

Trwają poszukiwania śmigłowca z prezydentem Iranu Ebrahimem Raisim na pokładzie po wypadku w pobliżu Dżolfy w irańskiej prowincji Azerbejdżan Wschodni - przekazała telewizja Al_Dżazira, powołując się na irańskie media państwowe.

Dobrze, że umiem karate. Dramat Anny Lewandowskiej na lotnisku z ostatniej chwili
"Dobrze, że umiem karate". Dramat Anny Lewandowskiej na lotnisku

Anna Lewandowska, żona słynnego piłkarza opowiedziała, co niedawno spotkało ją na lotnisku w Barcelonie. Wystarczyła chwila nieuwagi, by trenerka padła ofiarą ataku.

Uderzenie w całą gospodarkę. Prezes PiS ostrzega przed euro w Polsce z ostatniej chwili
"Uderzenie w całą gospodarkę". Prezes PiS ostrzega przed euro w Polsce

Wprowadzenie euro w Polsce będzie uderzeniem w stopę życiową i w popyt, czyli uderzeniem w całą gospodarkę – ocenił w niedzielę w Tomaszowie Mazowieckim prezes PiS Jarosław Kaczyński. Tak dla polskiej złotówki, to jest część polskiej racji stanu – powiedział.

Nie żyje dziennikarka CNN. Miała 58 lat z ostatniej chwili
Nie żyje dziennikarka CNN. Miała 58 lat

Media obiegły wieści o śmierci znanej prezenterki i dziennikarki CNN. Alicia Steward odeszła w wieku 58 lat. Okoliczności jej śmierci badają służby.

Czarnek ostro odpowiada Tuskowi: Niech Pan nie robi z siebie klauna z ostatniej chwili
Czarnek ostro odpowiada Tuskowi: "Niech Pan nie robi z siebie klauna"

Nie milkną echa niedzielnej awantury, która miała miejsce na antenie Polsat News. Były minister edukacji i poseł PiS Przemysław Czarnek w ostrych słowach odniósł się do wpisu Donalda Tuska.

Jarosław Kaczyński ogłosił plan Siedem razy tak z ostatniej chwili
Jarosław Kaczyński ogłosił plan "Siedem razy tak"

Prezes PiS Jarosław Kaczyński ogłosił w niedzielę na konwencji PiS plan "Siedem razy tak", wymieniając na pierwszym miejscu potrzebę działań na rzecz rozwoju Polski. Podkreślił, że to konieczność realizowania wielkich inwestycji, takich jak Centralnego Portu Komunikacyjnego.

Gorąco w Izraelu. Demonstranci blokują wjazd do Jerozolimy z ostatniej chwili
Gorąco w Izraelu. Demonstranci blokują wjazd do Jerozolimy

Grupa demonstrantów zablokowała w niedzielę główny wjazd do Jerozolimy, domagając się przeprowadzenia w Izraelu ogólnokrajowych wyborów - poinformował dziennik "Harec".

REKLAMA

Lewica skazana jest na polityczną zagładę

Lewica parlamentarna na własne życzenie znajduje się w bardzo trudnym położeniu. Każdy jej ruch wiąże się z dużym politycznym ryzykiem. Jeśli jednak nie zrobi nic, skazana jest na polityczną zagładę.
Lewica  Lewica skazana jest na polityczną zagładę
Lewica / Paweł Supernak PAP

 Od 2005 roku, gdy kończy się kolejna kampania wyborcza, komentatorzy zastanawiają się, kto wygrał, kto przegrał i… dlaczego lewicy tak słabo poszło. Choć rzecz jasna były wyjątki od tej reguły (dobry wynik Grzegorza Napieralskiego w wyborach prezydenckich w 2010 roku, triumfalny powrót lewicy do parlamentu z dobrym dwucyfrowym wynikiem w 2019 roku), to ostatecznie okazywały się jedynie polityczną jaskółką, która tej formacji wiosny nie przyniosła. Ostatnie wybory samorządowe nie były wyjątkiem. 

Czytaj także: Strefy Czystego Absurdu - włodarze miast pozostają głusi na głos mieszkańców

 

Trzecia droga do klęski

 

Lewica poniosła klęskę, a na łamach prasy pojawiło się wiele tekstów i analiz szukających przyczyny tego faktu. Co wynika z tych analiz? W dużej części diagnozy są znane i powtarzane od lat. Lewica w Polsce ma problemy, bo niemal wszędzie na świecie je ma. Można zrozumieć genezę tej słabości, cofając się do początków XXI wieku. Lewica w Europie Zachodniej, próbując walczyć z odnoszącymi wówczas sukcesy neoliberałami, kradnie im ich intelektualny dorobek oraz sposób opisywania świata. Tak powstała ideologia tzw. trzeciej drogi. Ogólnie rzecz ujmując, polegało to na swoistym mariażu liberalnego modelu gospodarki z lewicowym liberalizmem światopoglądowym. W ten sposób lewica weszła do kapitalistycznego mainstreamu, legitymując się jako formacja, która lepiej niż prawica rozumie współczesny kapitalizm i wyzwania stojące przed światem wobec narastającej globalizacji. Odpowiedzią na owe wyzwania miało być przeniesienie obowiązku świadczenia usług socjalnych z państwa na podmioty prywatne (organizacje charytatywne), obniżanie podatków, powszechna prywatyzacja oraz deregulacja rynku pracy, która w połączeniu z polityką integracyjną Unii Europejskiej (otwarcie rynków pracy) miała być skutecznym sposobem walki z bezrobociem. Ideę walki klasowej (w końcu w postnowoczesnych czasach miały zniknąć tradycyjnie rozumiane klasy społeczne) zastąpiła walka o emancypację jednostki. Lewica uwierzyła również w neoliberalną obietnicę merytokratycznego systemu, w którym zdobycie wykształcenia gwarantuje dobrą pracę, a ciężka praca zawsze się przełoży na wzrost zamożności. Dlatego nowa polityka zakładała też wzrost nakładów na naukę i edukację, które z kolei miały stanowić najlepszą drogę do zdobycia pracy i awansu społecznego dla grup gorzej uprzywilejowanych. Oczywiście cała neoliberalna wizja świata, której zaczęła bronić lewica, opierała się w dużej mierze na fantazjach, mitach i obietnicach bez pokrycia. Te, z coraz większym politycznym sukcesem, zaczęła piętnować tzw. populistyczna prawica, która – dzięki temu – w dużej mierze zabrała lewicy jej tradycyjny elektorat. Do dziś na lewicy można usłyszeć narzekania na to, że „prawica ukradła jej część tożsamości”. Otóż, niestety, nic nie ukradła. Lewica sama ją porzuciła. Można powiedzieć, że porzucając tę część tożsamości i zastępując ją inną, lewica zdradziła własne idee, swój elektorat, a także… samą siebie. W Polsce ideologią „trzeciej drogi” najbardziej uwiedziony był (co często sam podkreślał) Leszek Miller. W rezultacie kierowany przez niego SLD z formacji, która w 2001 roku wygrała wybory z poparciem 41,04%, już po czterech latach rządów zjechała do poparcia 11,31% – a później było jeszcze gorzej. O ile więc globalne trendy i kłopoty lewicy w całej Europie stanowią część odpowiedzi na pytanie o słabą kondycję lewicy parlamentarnej w Polsce, o tyle nie jest to cała odpowiedź. By ją poznać, warto przyjrzeć się formacjom tworzącym lewicę w Polsce. 

[Felieton „TS”] Magdalena Okraska: Pracownik znowu niepotrzebny?

 

Trzy lewice

 

Koalicję lewicową, po czterech latach braku jakiekolwiek formalnej lewicy w parlamencie, tworzyły (nie licząc mniejszych podmiotów) trzy duże lewicowe formacje: Sojusz Lewicy Demokratycznej, Wiosna Roberta Biedronia i Partia Razem. 

SLD to formacja, którą na przestrzeni lat cechowały z jednej strony pewne lewicowe odruchy, z drugiej zaś bezideowy pragmatyzm partii władzy. Jeśli chcemy zrozumieć obie te postawy, warto przyjrzeć się kwestiom języka (który zawsze jest pierwszym narzędziem polityki) używanego jeszcze przez… Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą. O ile lata 70. są dominacją języka modernizacji i zaspokajania potrzeb, o tyle w latach 80. do polityki zaczyna wchodzić język racji stanu, odpowiedzialności za naród i język niechęci wobec „roszczeń”. W SLD (a wcześniej SdRP), który swoją pamięcią instytucjonalną sięga jeszcze PZPR-u, obie te tożsamości były silne. Pierwsza z nich powodowała, że partia ta, zwłaszcza we wczesnych latach 90., potrafiła być wyrazistą partią protestu krytykującą model polskiej transformacji gospodarczej (hasło wyborcze SLD z 1991 roku: „Tak dłużej być nie może, nie obronisz się sam”, jest świetnym przykładem takiej krytyki). Druga, która ostatecznie okazała się silniejsza, powodowała proces psychologicznej osmozy między SLD-owską lewicą a postsolidarnościowymi liberałami. W rezultacie wielu prominentnych działaczy Sojuszu traktowało społeczny charakter swojej partii jako sztafaż, zło konieczne, pewną maskę, którą trzeba nosić. Dlatego też w sytuacji kryzysu na lewicy i wobec braku przywiązania do jakkolwiek rozumianej lewicowej tożsamości część SLD-owców czuła się częścią liberalnej elity. Stąd też nikogo nie powinno dziwić, że tacy ludzie, jak Dariusz Rosatii, Bartosz Arłukowicz, Danuta Hübner czy wielu innych, są już częścią liberalnego mainstreamu. Zabieganie przez Włodzimierza Czarzastego u Donalda Tuska, by ten zgodził się wpuścić lewicę na swoje listy, jest tylko dalszą konsekwencją tego procesu. 

Strategią Wiosny, od samego początku istnienia tej formacji, był mocny zwrot w stronę liberalnego populizmu. Liderzy tego ugrupowania najwidoczniej uznali, że przy jego pomocy uwiodą wielkomiejski elektorat liberalny, a ten zostanie przy nich, bo są „fajniejsi” od politycznie zużytej Platformy. Partię, która swego czasu chwaliła się w mediach społecznościowych, że wprawdzie nie zlikwiduje umów śmieciowych, ale zapewni ludziom na nich pracujących... płatny urlop, trudno było podejrzewać o przesadnie przemyślany program. W jej stricte postpolitycznej tożsamości było mniej z lewicy niż w SLD. Gdy ostatecznie walka z liberałami o elektorat wielkomiejski poniosła klęskę, Wiosna wybrała drogę zjednoczenia (najpierw na zasadzie koalicji, a później już w formie instytucjonalnej) z formacją Włodzimierza Czarzastego. Dziś jej lider, zdaje się, chciałby tego samego procesu z formacją Donalda Tuska. 

Partia Razem w zamyśle swoich twórców powstała jako ideowa odpowiedź na bezideowość istniejącej lewicy. Od początku jej istnienia politycy tej formacji ustawiali się w kontrze nie tylko wobec prawicy, ale także (czasem nawet bardziej) wobec najsilniejszej politycznej lewicy – SLD. Ich przeciwnicy zarzucali im, że choć nazywają się „Razem”, to są we wszystkim „osobno” oraz że brak umiejętności współpracy skazuje ich na trwały polityczny margines. Politycy Razem, którzy z początku deklarowali, że są nastawieni na długi polityczny marsz, po kiepskich wynikach wyborów samorządowych z 2018 roku (Razem zdobyło 1,57%) zmienili jeden ze swoich żelaznych politycznych paradygmatów i rok później wystartowali w koalicji z Wiosną i znienawidzonym swego czasu SLD.

Można było uwierzyć, że ten sojusz się uda i przyniesie Polsce sensowną lewicę. Biorąc pod uwagę bardzo dobry wynik (12,56%) lewicowej koalicji, wielu w to uwierzyło. Ostatecznie, czy te formacje nie mogły wymienić się nawzajem tym, co w każdej było najlepsze? Razem mogłoby się nauczyć od SLD pragmatyki rządzenia oraz wzbogacić własne postulaty o element realpolitik. SLD pod wpływem Razem mogłoby przypomnieć sobie, czym jest lewicowa tożsamość oraz nauczyć się, że polityczna pragmatyka pozbawiona idei zawsze, prędzej czy później, zamieni się w cynizm. A być może Wiosna, która pod wpływem obu formacji nabrałaby trochę politycznej powagi, mogłaby im przynieść część progresywnego wielkomiejskiego elektoratu. Nic takiego się nie wydarzyło. Dla Razem koalicja ta wiązała się z częściową rezygnacją z własnej tożsamości. W rzeczywistości są w miejscu, które krępuje ich politycznie, a także, od jakiegoś czasu, intelektualnie. Dla SLD koalicja z Razem i wchłonięcie Wiosny okazały się ostatecznym potwierdzeniem, że rezygnacja z własnej tożsamości na rzecz „politycznej pragmatyki” to po prostu dorosła polityka, która odróżnia formacje dojrzałe od niedojrzałych. Dla Wiosny zaś koalicja z Razem i polityczna symbioza z SLD okazały się… potwierdzeniem, że od początku mieli rację, nie mając w istocie żadnej tożsamości.

Co dalej?


Partie lewicowe połączyły siły pragmatycznie, ale nie powstała z tego nowa polityczna jakość – formacja, która chce istnieć, mówić własnym głosem i być niezależnym biegunem na scenie politycznej. Powstała dziwna i niespójna koalicja, z której 2/3 marzy o byciu wchłoniętym przez liberalny mainstream, a 1/3 nie potrafi odnaleźć własnego miejsca, będąc zarazem w koalicji, jak i w opozycji. Trudno, by wyborcy pokochali ugrupowanie, które samo siebie nie kocha. Do tego nieustanne ściganie się z KO na antypisizm. Gdy rozmawiam z politykami lewicy, mówią mi: „Musimy być przede wszystkim antypisem, bo tego oczekują od nas nasi wyborcy”.

Odpowiadam wtedy: „Owszem – ci, którzy wam zostali, ale czy wcześniej nie odstraszyliście od siebie wielu innych?”. W tym sensie lewica jest jak kobieta, która nie potrafi odejść z toksycznego związku, bo nie wierzy, że ktokolwiek inny mógłby ją pokochać. Jaki jest sens w trwaniu przy elektoracie, który i tak topnieje z wyborów na wybory? Czy nie warto jednak spróbować zawalczyć o szerszy? Oczywiście, w obecnej sytuacji jest to ruch bardzo ryzykowny – nowy elektorat może nie dać się lewicy przekonać, a dotychczasowy – odpłynąć od niej jeszcze szybciej. Jednak na dłuższą metę nie ma wyboru. Dalsze trwanie przy obecnej polityce to dla lewicy pewna śmierć.
 



Oceń artykuł
Wczytuję ocenę...

 

Polecane
Emerytury
Stażowe