Paweł Jędrzejewski: Dzieci, starcy i chorzy to zbędny koszt. Więc Niemcy postanowili ich wymordować
W czasie niemieckiej okupacji, w Łodzi (przemianowanej przez okupantów na Litzmannstadt), Niemcy utworzyli drugie co do wielkości getto żydowskie. Przed 80 laty rozpoczęła się w tym getcie tzw. „wielka szpera”. Nazwa ta pochodzi z niemieckiego "Allgemeine Gehsperre" ("powszechna godzina policyjna"). To były dwa słowa wydrukowane największą czcionką na plakatach rozwieszonych w getcie. Niemcy wydali Żydom całkowity zakaz opuszczania mieszkań, który miał obowiązywać od 5 września 1942 roku od godziny 17 do odwołania.
Dlaczego więźniowie getta zostali powtórnie uwięzieni - tym razem we własnych mieszkaniach?
Nakaz przebywania wszystkich rodzin w miejscu zameldowania został wydany, ponieważ administracja getta miała szczegółowe listy mieszkańców z informacjami o ich wieku. W ten sposób wiedziano, gdzie mieszkają i mają obowiązek przebywać wszyscy ludzie powyżej 65 lat i wszystkie dzieci poniżej 10 lat.
A chodziło o to, by tych starców i te dzieci schwytać, wywieźć z getta i wymordować.
Decyzja o zabraniu z getta chorych, starców i dzieci została podjęta pod koniec sierpnia 1942 roku przez Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy (Reichssicherheitshauptamt – RSHA). Z niemieckiego, ludobójczego i zarazem ekonomicznego punktu widzenia była to akcja w pełni racjonalnie uzasadniona, całkowicie logiczna.
Łódzkie getto miało w wyniku tych działań stać się wreszcie wzorcową, idealnie wydajną fabryką pracującą dla niemieckiego państwa, w której robotnikami mieli być żydowscy niewolnicy - ale wyłącznie ci, którzy byli zdolni do ciężkiej lub specjalistycznej pracy fizycznej.
Dzieci, starcy i chorzy stanowili dla Niemców jedynie niepotrzebny koszt i kłopotliwy problem
Nie byli w stanie produkować. Byli całkiem bezużyteczni. Wymagali jedzenia i wody, wymagali lekarstw i zimą ciepła, nie dając w zamian nic, co było potrzebne państwu niemieckiemu.
Dodatkowo, głodujące dzieci i chorujący starcy samą swoją obecnością wpływali niekorzystnie na wydajność pracy pozostałych mieszkańców getta: gorzej pracowali rodzice, którzy martwili się o swoje dzieci. Mniej wydajni byli ci, którzy musieli opiekować się starymi matkami lub ojcami.
Dlatego Niemcy podjęli decyzję zgodną z ich (antyludzką) logiką: postanowili dzieci i starców (a także osoby chore) z zimną krwią wymordować. Zabranie z domów niedołężnych starców nie stanowiło problemu. Jednak z dziećmi był kłopot.
Bo żeby wymordować dzieci, trzeba je najpierw odebrać rodzicom
Na terenie getta znajdowała się stacja kolejowa Radogoszcz (Radegast), z której ludzie byli zabierani wagonami towarowymi i wiezieni na zachód. Ostatecznym celem była wioska Chełmno nad rzeką Ner (Kulmhof am Ner), odległa od Łodzi o około 50 kilometrów. Tam już od roku 1941 Żydzi byli mordowani gazem spalinowym w hermetycznie zamykanych ciężarówkach. Ogólna liczba ofiar zamordowanych w tym obozie śmierci oceniana jest na około 180 tysięcy. Transporty Żydów z getta do obozu śmierci w Kulmhof odbywały się już wcześniej, ale więźniowie getta mogli łudzić się, że celem tych deportacji są obozy pracy przymusowej. Tym razem było inaczej, bo jakkolwiek władze niemieckie nie powiedziały oficjalnie, że są starcy, dzieci i chorzy są skazani na natychmiastową śmierć, to prawie wszyscy się tego domyślali – do granicy pewności…. Bo co mogli zrobić Niemcy z ludźmi niezdolnymi do pracy?
1 i 2 września, nastąpiła ewakuacja szpitali w getcie. Niemcy zabrali prawie 2000 pacjentów, w tym około 400 dzieci. Niektórzy chorzy próbowali uciekać. Niemcy mordowali ich natychmiast. W getcie zapanowała panika. Wśród mieszkańców getta rozeszła się wiadomość, że w następnych dniach wysiedleniu będą podlegać starcy i dzieci. Natychmiast rozpoczęło się fałszowanie dokumentów i „atak” tłumów na biuro meldunkowe: ludzie chcieli urzędowo udowodnić, że starcy są młodsi a dzieci są starsze niż zapis w gettowym rejestrze.
4 września, o godzinie 16, prezes Starszeństwa Żydów Chaim Rumkowski, rządzący gettem żelazną ręką, wygłosił przemówienie do tłumu liczącego około 15 tysięcy ludzi. Było ono szokujące. Potwierdziły się najokrutniejsze i najbardziej przerażające obawy. Rumkowski zaapelował do mieszkańców getta, by oddali swoje dzieci i swoich starych rodziców. Z jego przemówienia wynikało jednoznacznie, że czeka ich śmierć.
Rumkowski zapewniał, że jeśli żądanie Niemców zostanie spełnione, getto ocaleje
Taka była obietnica, którą dali mu Niemcy. Oczywiście przyszłość pokazała, że nie mieli zamiaru dotrzymać tej obietnicy. Ich celem było wymordowanie wszystkich Żydów, których uwięzili w getcie.
Jednak na razie chcieli odebrać życie tylko tym, których nie mogli wykorzystać.
Skrajne barbarzyństwo Niemców polegało nie tylko na tym, że mordowali niewinnych ludzi wyłącznie za to, że byli Żydami. Niemiecka dehumanizacja Żydów była tak głęboka, że nie starali się, mając całkowitą władzę nad życiem uwięzionych w getcie ludzi, stworzyć im jakiejkolwiek nadziei, że ich dzieci i starzy rodzice będą ewakuowani z Łodzi, żeby przeżyć. Taka nadzieja mogłaby zmniejszyć ich cierpienie. Nic takiego się nie stało.
Chaim Rumkowski wygłosił do zgromadzonych tłumów przemówienie, które przeszło do historii jako jedno z najbardziej tragicznych w dziejach ludzkości.
Mówił:
"W mojej starości muszę wyciągnąć ręce i prosić: Bracia i siostry, oddajcie mi je! Ojcowie i matki, oddajcie mi wasze dzieci. Wczoraj otrzymałem rozkaz wysłania z getta dwudziestu kilku tysięcy ludzi. Jeżeli sami tego nie zrobimy, uczynią to inni. Pojawia się pytanie: czy sami powinniśmy to zrobić, czy też przeprowadzenie tego należy pozostawić innym? Myśląc nie o tym, ilu stracimy, ale o tych, których możemy uratować, postanowiliśmy - ja i moi najbliżsi współpracownicy - że nie bacząc na to, jak będzie to dla nas trudne, zrobimy to własnymi rękami. Ja muszę przeprowadzić tę ciężką i krwawą operację, ja muszę odjąć członki, by ratować ciało. Muszę wziąć dzieci, bo jeśli ich nie wezmę, zabrani zostaną, Boże broń, także inni. Nie przyszedłem dziś pocieszać. Nie przyszedłem też uspokajać. Przyszedłem, by odkryć przed wami mój ból i smutek. Przyszedłem jak złodziej, by zabrać to, co najlepsze, co piastujecie pod sercem!"
Rumkowski trząsł się i płakał. Jego przemówienie wywarło na mieszkańcach getta piorunujące wrażenie
Nastał wieczór i koszmarna noc z 4 na 5 września. "Na ulicach getta rozgrywały się straszliwe sceny, pełnie spazmów i łkań." - zapisał pod tą datą w swoim dzienniku kronikarz getta Józef Zelkowicz.
Do akcji wkroczyła policja żydowska z pałkami i kijami. Policji pomagali strażacy i tzw. "biała gwardia", czyli żydowscy tragarze. Jednak oni wszyscy natrafili na opór ze strony rodziców. Nastąpiły dantejskie sceny odbierania dzieci matkom i ojcom, którzy wyrywali dzieci z rąk policjantów. "Krzyki, walka i płacz matek oraz całej asystującej ulicy były nie do opisania. Rodzice zabieranych dzieci formalnie szaleli." - notował w pamiętniku osiemnastoletni Dawid Sierakower.
Ten, kto protestował, był natychmiast rozstrzeliwany. Według analiz zapisków administracji getta zastrzelono około 200 rodziców. I wtedy nastąpiło zjawisko „paraliżu matek”. Już nie było protestów. Był tylko strach.
Wszyscy mieszkańcy domów byli ustawiani w dwuszeregu na podwórku. Niemcy nie sprawdzali żadnych dokumentów i oddzielali ludzi (starców i dzieci) przeznaczonych na śmierć wyłącznie na podstawie wizualnej oceny wieku. Metryki urodzenia i inne dokumenty ich nie obchodziły.
W tym czasie policjanci żydowscy sprawdzali mieszkania, przeszukując kryjówki.
Ktokolwiek z przeznaczonych do deportacji i odseparowany od stojących na podwórkach, próbował powtórnie zmieszać się z nimi, był natychmiast mordowany.
"Wielka szpera" trwała do 12 września. Na ulicach getta rozlepiono dwa ogłoszenia: odwołujące szperę i zawiadamiające o ponownym uruchomieniu warsztatów 14 września. Według oficjalnych danych deportowano do obozu śmierci i zamordowano 15 681 osób, kilkaset zastrzelono na miejscu za niepodporządkowanie się rozkazom, a 35 ludzi powieszono za ucieczkę z transportu.
Wszystkie dzieci, starcy i chorzy - zostali zagazowani
Uciekinier z obozu śmierci w Kulmhof, Szlama Ber Winer (Jakub Grojnowski), który kilka miesięcy wcześniej pracował przy grzebaniu zwłok, tak opisywał ostatnie chwile ofiar: "Samochód gazowy zwykle zatrzymywał się ok. 100 metrów przed zbiorowym grobem (...). Jak nam opowiadali „dołowi” [więźniowie układający zwłoki w dołach], w kabinie szofera znajduje się specjalny aparat z przyciskami, połączony dwiema rurami z wnętrzem samochodu. Kierowca naciskał przycisk i wysiadał z kabiny. Wkrótce potem dobiegały z wnętrza krzyki, rozpaczliwe szlochy i łomotanie w ściany. Trwało to około 15 minut, po czym kierowca wracał do kabiny, gdzie świecił elektryczną latarką przez szybę do środka, by sprawdzić, czy wszyscy są już martwi, i podjeżdżał samochodem na odległość ok. 6 m od grobu."
Niemcy osiągnęli swój cel
W getcie pozostali wyłącznie Żydzi - w liczbie około 70 tysięcy - zdolni do wykonywania niewolniczej pracy w zamian za "koszt" dla niemieckiego państwa wynoszący wartość zaledwie kilkuset kalorii dziennie.
Im III Rzesza pozwoliła pracować jeszcze przez 2 lata, by ich wymordować w sierpniu 1944 roku w komorach gazowych obozu Auschwitz-Birkenau.