WICEPREZYDENT CZYLI ŻONA PREZYDENTA, MEDALOWA WODA I CIĘŻKA LEKKOATLETYKA
Czas podsumować polski sportowy sierpień. Nie przejdzie on na pewno złotymi zgłoskami -raczej czarnymi –do historii polskiego żużla z racji blamażu reprezentacji na Speedway of Nations. Jednak lekkoatleci zapisali się najlepiej jak mogli w historii polskiego sportu. W ciągu ostatnich 62 lat, od kiedy rozgrywane są mistrzostwa Europy osiągnęliśmy teraz drugi medalowy wynik, po legendarnych już ME w Budapeszcie 1966. Wtedy zdobyliśmy 15 krążków, teraz 14. Medale medalami, trzy „Mazurki Dąbrowskiego” w szczególnym miejscu, bo na niemieckiej ziemi – fajna rzecz, jednak -o paradoksie ! -pozostaje uczucie, które doskonale ujął w tytule swojej sztuki Witkacy. Jej tytuł brzmiał „Nienasycenie”. Rzecz w tym, że na Igrzyskach w Tokio przegraliśmy lekkoatletyczna klasyfikację medalową tylko z jednym krajem w Europie, a tu w klasyfikacji medalowej i punktowej wyprzedzili nas Niemcy, Francuzi, Włosi, Brytyjczycy – cały tłum. Nie ma co specjalnie narzekać, wręcz przeciwnie, tym bardziej że parę medali to absolutne niespodzianki – choć z drugiej strony podium mistrza świata, młociarza Pawła Fajdka byliśmy pewni. Jednak w klasyfikacji medalowej zwłaszcza po zwycięstwach w „generalce” oraz drugim miejscu na poprzednich ME jest jakiś niedosyt. Oczywiście nie umniejsza to fantastycznych wyników naszych medalistów, trzech polskich hymnów i medalowego gradu. Po prostu nasi lekkoatleci postawili tak wysoko poprzeczkę oczekiwań kibiców na IO 2020, że teraz nawet deszcz medali, ba, oberwanie medalowej chmury, jeśli nie przekłada się na wyprzedzenie kilku lekkoatletycznych potęg Starego Kontynentu w „generalce”, powoduje nieznośne poczucie, że chciałoby się więcej. Mimo to trzeba głosić chwałę Biało-Czerwonych i podziękować za fantastyczną postawę naszych lekkoatletów, a zwłaszcza lekkoatletek, które - uwaga! - zdobyły 12 na 14 polskich medali w Monachium. W stolicy Bawarii okazało się, że polska lekkoatletyka jest kobietą! Znowu!
Mistrzostwa naszego kontynentu były o tyle istotne, że zakończone parę tygodni temu MŚ w Eugene (USA) pokazały – co było dla wielu zaskoczeniem – niebotyczny wzrost poziomu przede wszystkim z racji doszlusowania w szeregu konkurencjach do ścisłej, medalowej czołówki krajów, które były dotychczas lekkoatletycznymi „Kopciuszkami” albo przynajmniej w konkurencjach technicznych były w ogonie globalnego współzawodnictwa.
Zaczęło się to już zresztą na japońskich igrzyskach, kiedy pierwszy w historii złoty medal dla Indii w ogóle, zdobył w rzucie oszczepem Hindus (skądinąd nie był to przypadek, sporo z amerykańskich MŚ wrócił ze srebrem).
To właśnie ofensywa tych państw, które często nie zdobywały żadnych medali na MŚ czy IO spowodowała zmiany w geografii światowej lekkoatletyki. Dla promocji tej dyscypliny w świecie, dla jej konkurencyjności na tle innych sportów – to świetna wiadomość. Jednak już dla Biało-Czerwonych i innych potęg – raczej nie…
Dziś tyle o polskiej lekkoatletyce, ale doprawdy na to zasługuje.
Drugą dyscypliną, która w wydaniu Biało-Czerwonych wymaga naszych hołdów, to kajakarstwo. Medalowe żniwo na MŚ, a teraz na ME - także zresztą w Bawarii – połączone z wcześniejszymi sukcesami naszych wioślarzy mogą rozbudzić oczekiwania, że na IO w Paryżu, już za dwa lata, z wody wyłowimy nie tyle woreczek czy sakiewkę medali, ale cały wór i to z krążkami z najcenniejszego kruszcu. Wśród wioślarzy i kajakarzy panuje chyba przekonanie, że coraz bardziej jesteśmy potęgą „na wodzie” i że Paryż zaćmi Tokio. Co oby!
W Monachium równolegle rozgrywano kontynentalne mistrzostwa m.in. lekkoatletów, kajakarzy, ale także specjalistów od wspinaczki górskiej. W tej ostatniej konkurencji Polki zdominowały podium, a w półfinałach były wyłącznie nasze reprezentantki. Pozostający dotychczas w cieniu panowie też wracają z medalem. Szacun! Jest tylko jedno, ale... Nie widzę większego sensu, przyznam szczerze, organizowania w tym samym miejscu i czasie kontynentalnych czempionatów w kilku dyscyplinach. Przecież są, rozgrywane co cztery lata, Igrzyska Europejskie. Wtedy to rozumiem! Teraz jednak były to jakieś quasi euro-igrzyska. Te prawdziwe odbędą się za rok w Polsce, w Krakowie, Katowicach i podobno nawet na Podkarpaciu. Będą to trzecie Igrzyska Europejskie w historii po Azerbejdżanie (2015) i Białorusi (2019). Jednak pierwsze rozegrane na terenie Unii Europejskiej.
Obserwowałem ceremonie otwarcia i zakończenia, a także parę konkurencji tych pierwszych, historycznych w Baku. Wówczas prym dzierżył Irlandczyk, przewodniczący Europejskiego Komitetu Olimpijskiego, który po roku wyleciał ze stanowiska, bo zabawił się w „konika” i sprzedawał bilety na IO w Rio de Janeiro ,które dostał za darmo. Po stronie gospodarzy główną postacią była żona prezydenta Azerbejdżanu Ilhama Alijewa, skądinąd zresztą syna swojego poprzednika prezydenta Hejdara Alijewa. W czasach, gdy istniał Związek Radziecki i również Azerbejdżańska Socjalistyczna Republika Radziecka, jego ojciec miał na imię Gajdar, a nie Hejdar (to już wersja azerska) i był pierwszym sekretarzem Komunistycznej Partii Azerbejdżanu.
Wracając jednak do IO w Baku, to żona prezydenta Alijewa pełniła rolę gospodarza nie jako pani Alijewa, tylko jako... wiceprezydent! To jedyna taka sytuacja na świecie, gdy prezydent jest synem prezydenta i mężem pani wiceprezydent.
Na koniec żużlowe zaproszenie. Zapraszam – jako Patron Honorowy – na Indywidualne Mistrzostwa Polski do Rzeszowa, w poniedziałek, 5 września o godz. 19:00. Jednak dwa dni wcześniej w Łodzi, też o 19:000 i też pod moim Patronatem Honorowym (to już 7 rok z rzędu) odbędą się Speedway Euro Champinship0 czyli IME.
A czemu na końcu o żużlu? Oczywiście ze względów alfabetycznych…
*tekst ukazał się w „Słowie Sportowym” (29.08.2022)